Chłopcy w krótkich spodenkach, dziewczynki z wielkimi kokardami we włosach – patrzą figlarnie z czarno-białych fotografii wklejonych na pożółkłych kartach szkolnych kronik. Dalej - w skupieniu trzymają skrzypce, wiolonczele, siedzą przy pianinie. Dziś ze wzruszeniem i wielką sympatią wspominają lata spędzone w murach elbląskiej szkoły muzycznej. I cukierki od dyrektora Karpińskiego… Zobacz zdjęcia.
Państwowa Szkoła Muzyczna – początkowo tylko z pionem podstawowym – powstała w 1952 r. 25 lat później była to już szkoła I i II stopnia. Pierwsza siedziba mieściła się przy ul. Chopina, potem przy ul. Kosynierów Gdyńskich, a od września 1978 r. – przy ul. Traugutta.
Szkoła pod wieloma względami wyjątkowa, kształciła dzieci wrażliwe na świat dźwięków i miała - przez 60 lat swojego istnienia (!)- tylko dwóch dyrektorów. Pierwszym, ciepło wspominanym przez dawnych absolwentów, był Józef Karpiński. Po jego śmierci w roku 1977 dyrektorem został Bogusław Stolarski. I funkcję tę pełni do dziś.
Z okazji Diamentowego Jubileuszu szkoły dziś (12 maja) w jej murach zagościli absolwenci. Starsi ze wzruszeniem przemierzali korytarze, z ciekawością zaglądali do klas. Pochylone głowy nad pożółkłymi kartami szkolnych kronik, ukradkiem ocierane łzy i śmiech – bawią dziś stroje sprzed 20, 30, 40 lat, wspomnienia stresów przed koncertem, na myśl przychodzą dawne anegdoty…Jest okazja, by się spotkać z niewidzianymi od lat koleżankami i kolegami.
Absolwentki rocznik 1972
Danuta Kubicka: - To była wtedy Państwowa Podstawowa Szkoła Muzyczna w Elblągu. Grałam na skrzypcach. Czy szkoła jest dla mnie miłym wspomnieniem? A w życiu! Tamten stres siedzi we mnie do dziś (śmiech). Do zwykłych zajęć szkolnych dochodziły nam przedmioty muzyczne. Co pół roku mieliśmy egzaminy przed gronem pedagogicznym, przed rodzicami. Pamiętam jak ręce pociły mi się ze zdenerwowania. Dzisiejsze egzaminy to pryszcz (śmiech). Mnie wtedy strach paraliżował. Dyrektor Karpiński mówił naszym rodzicom, że jesteśmy dziećmi wrażliwymi. I to była prawda.
Danuta Gotkowska z d. Judek: - Grałam na pianinie i flecie bocznym. Chodziłam do tej szkoły, bo musiałam (śmiech). To żart oczywiście. Mój tata, Jan Judek, był nauczycielem gry na skrzypcach. A dodatkowo - gdyby nie on, tej szkoły by nie było. W 1945 r. przyjechał do Elbląga, a ponieważ kochał muzykę robił wszystko, by w tym mieście powstała szkoła muzyczna. Znalazł grono muzyków i „wytuptał” tę szkołę. Zawsze był skromny i nie chciał być dyrektorem. Chciał uczyć gry. I uczył. Organizował występy orkiestr dziecięcych. Rodzice płakali ze wzruszenia.
Pozyskiwał też nowych uczniów. Chodził po przedszkolach z grającymi już dzieciakami i tam prezentował ich możliwości muzyczne. W ten sposób przyciągał do szkoły wielu. I zawsze miał w kieszeni cukierki (śmiech).
Ja nie związałam się zawodowo z muzyką. Raczej hobbystycznie. Gram w kościele w Piaskach na keyboardzie. Jak dzieci chcą, uczę je też gry na flecikach, a dwie dziewczynki nauczyłam grać na flecie bocznym.
Obie panie ciepło wspominają pierwszego dyrektora szkoły, Józefa Karpińskiego: - Wchodził dyrektor, spojrzał i robiło się cicho. Jak makiem zasiał. Który dyrektor ma dziś taki respekt u uczniów?
Ławka przy piecu – marzenie!
Z muzyką przez życie idą Anna Grodziewicz (matura 1978 r.) i Renata Januszkiewicz (matura 1980 r.)
Anna jest muzykologiem, Renata (specjalistka od altówki) gra w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy.
- Wspomnienia ze szkoły mamy cudowne – przyznają zgodnie. - To była najlepsza szkoła pod słońcem, szczególnie podstawowa, jeszcze pod zarządzaniem dyrektora Józefa Karpińskiego, który częstował nas cukierkami przed egzaminami. By odstresować. Był wymagającym pedagogiem, ale i bardzo dobrym człowiekiem. Każdego ucznia znał po imieniu.
- Był znakomitym animatorem – podkreśla Renata Januszkiewicz. - Organizował różne spotkania np. z Aleksandrem Bardinim.
- Ta szkoła była specyficzna, kameralna i nadal ma tego ducha – dodaje Anna Grodziewicz. - Nadal jest niesamowita i dzieci bardzo dobrze się tu czują, rozwijają, choć wielu nie kończy później szkół muzycznych. Moje dzieci też tu się uczą.
W szkole artystycznej, oprócz przedmiotów takich, jak uczą w „zwykłych” podstawówkach czy liceach, uczniowie mają wiele zajęć muzycznych – teoretycznych i praktycznych. Taka edukacja zabiera mnóstwo czasu.
- Wszystko da się pogodzić – twierdzi Renata Januszkiewicz. - Im więcej jest zajęć, tym lepsza organizacja. Klasy są małe, jest kontakt z każdym uczniem, nikt nie jest anonimowy i myślę, że to przepis na prawdziwy sukces w późniejszym życiu.
- Dzieci są uwrażliwione, czują się ze sobą związane – dodaje Anna Grodziewicz. - Do dziś się odwiedzamy. Nawet średnia szkoła czy studia nie budowały takiej więzi.
Panie z rozbawieniem przeglądały kroniki swoich roczników. Wspominały…
- Metoda na leniwców – zamykanie w klasie (śmiech). I w piecu się paliło w starej szkole. Pamiętasz, ławka pod piecem – wymarzona! I na futerałach się z górki zjeżdżało! Chodziłyśmy i do starej, i do nowej szkoły. Dużo pamiętamy. Z prawdziwym wzruszeniem i z wielką przyjemnością dziś tu jesteśmy. Przyjeżdżamy z różnych stron kraju, a nawet koleżanka z Niemiec specjalnie do nas jedzie, by się spotkać.
Najpierw odbywały się spotkania koleżeńskie. O godzinie 17 rozpoczął się koncert z udziałem absolwentów (utwory w wykonaniach klasycznych, jak też muzyka jazzowa), a finałem zjazdu była pamiątkowa fotografia.
Szkoła pod wieloma względami wyjątkowa, kształciła dzieci wrażliwe na świat dźwięków i miała - przez 60 lat swojego istnienia (!)- tylko dwóch dyrektorów. Pierwszym, ciepło wspominanym przez dawnych absolwentów, był Józef Karpiński. Po jego śmierci w roku 1977 dyrektorem został Bogusław Stolarski. I funkcję tę pełni do dziś.
Z okazji Diamentowego Jubileuszu szkoły dziś (12 maja) w jej murach zagościli absolwenci. Starsi ze wzruszeniem przemierzali korytarze, z ciekawością zaglądali do klas. Pochylone głowy nad pożółkłymi kartami szkolnych kronik, ukradkiem ocierane łzy i śmiech – bawią dziś stroje sprzed 20, 30, 40 lat, wspomnienia stresów przed koncertem, na myśl przychodzą dawne anegdoty…Jest okazja, by się spotkać z niewidzianymi od lat koleżankami i kolegami.
Absolwentki rocznik 1972
Danuta Kubicka: - To była wtedy Państwowa Podstawowa Szkoła Muzyczna w Elblągu. Grałam na skrzypcach. Czy szkoła jest dla mnie miłym wspomnieniem? A w życiu! Tamten stres siedzi we mnie do dziś (śmiech). Do zwykłych zajęć szkolnych dochodziły nam przedmioty muzyczne. Co pół roku mieliśmy egzaminy przed gronem pedagogicznym, przed rodzicami. Pamiętam jak ręce pociły mi się ze zdenerwowania. Dzisiejsze egzaminy to pryszcz (śmiech). Mnie wtedy strach paraliżował. Dyrektor Karpiński mówił naszym rodzicom, że jesteśmy dziećmi wrażliwymi. I to była prawda.
Danuta Gotkowska z d. Judek: - Grałam na pianinie i flecie bocznym. Chodziłam do tej szkoły, bo musiałam (śmiech). To żart oczywiście. Mój tata, Jan Judek, był nauczycielem gry na skrzypcach. A dodatkowo - gdyby nie on, tej szkoły by nie było. W 1945 r. przyjechał do Elbląga, a ponieważ kochał muzykę robił wszystko, by w tym mieście powstała szkoła muzyczna. Znalazł grono muzyków i „wytuptał” tę szkołę. Zawsze był skromny i nie chciał być dyrektorem. Chciał uczyć gry. I uczył. Organizował występy orkiestr dziecięcych. Rodzice płakali ze wzruszenia.
Pozyskiwał też nowych uczniów. Chodził po przedszkolach z grającymi już dzieciakami i tam prezentował ich możliwości muzyczne. W ten sposób przyciągał do szkoły wielu. I zawsze miał w kieszeni cukierki (śmiech).
Ja nie związałam się zawodowo z muzyką. Raczej hobbystycznie. Gram w kościele w Piaskach na keyboardzie. Jak dzieci chcą, uczę je też gry na flecikach, a dwie dziewczynki nauczyłam grać na flecie bocznym.
Obie panie ciepło wspominają pierwszego dyrektora szkoły, Józefa Karpińskiego: - Wchodził dyrektor, spojrzał i robiło się cicho. Jak makiem zasiał. Który dyrektor ma dziś taki respekt u uczniów?
Ławka przy piecu – marzenie!
Z muzyką przez życie idą Anna Grodziewicz (matura 1978 r.) i Renata Januszkiewicz (matura 1980 r.)
Anna jest muzykologiem, Renata (specjalistka od altówki) gra w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy.
- Wspomnienia ze szkoły mamy cudowne – przyznają zgodnie. - To była najlepsza szkoła pod słońcem, szczególnie podstawowa, jeszcze pod zarządzaniem dyrektora Józefa Karpińskiego, który częstował nas cukierkami przed egzaminami. By odstresować. Był wymagającym pedagogiem, ale i bardzo dobrym człowiekiem. Każdego ucznia znał po imieniu.
- Był znakomitym animatorem – podkreśla Renata Januszkiewicz. - Organizował różne spotkania np. z Aleksandrem Bardinim.
- Ta szkoła była specyficzna, kameralna i nadal ma tego ducha – dodaje Anna Grodziewicz. - Nadal jest niesamowita i dzieci bardzo dobrze się tu czują, rozwijają, choć wielu nie kończy później szkół muzycznych. Moje dzieci też tu się uczą.
W szkole artystycznej, oprócz przedmiotów takich, jak uczą w „zwykłych” podstawówkach czy liceach, uczniowie mają wiele zajęć muzycznych – teoretycznych i praktycznych. Taka edukacja zabiera mnóstwo czasu.
- Wszystko da się pogodzić – twierdzi Renata Januszkiewicz. - Im więcej jest zajęć, tym lepsza organizacja. Klasy są małe, jest kontakt z każdym uczniem, nikt nie jest anonimowy i myślę, że to przepis na prawdziwy sukces w późniejszym życiu.
- Dzieci są uwrażliwione, czują się ze sobą związane – dodaje Anna Grodziewicz. - Do dziś się odwiedzamy. Nawet średnia szkoła czy studia nie budowały takiej więzi.
Panie z rozbawieniem przeglądały kroniki swoich roczników. Wspominały…
- Metoda na leniwców – zamykanie w klasie (śmiech). I w piecu się paliło w starej szkole. Pamiętasz, ławka pod piecem – wymarzona! I na futerałach się z górki zjeżdżało! Chodziłyśmy i do starej, i do nowej szkoły. Dużo pamiętamy. Z prawdziwym wzruszeniem i z wielką przyjemnością dziś tu jesteśmy. Przyjeżdżamy z różnych stron kraju, a nawet koleżanka z Niemiec specjalnie do nas jedzie, by się spotkać.
Najpierw odbywały się spotkania koleżeńskie. O godzinie 17 rozpoczął się koncert z udziałem absolwentów (utwory w wykonaniach klasycznych, jak też muzyka jazzowa), a finałem zjazdu była pamiątkowa fotografia.