
W sobotę 27 czerwca zamknęliśmy tzw. Pierścień Berliński (czytaj relację), dopływając do miejsca startu. Od niedzieli płyniemy polskim odcinkiem Międzynarodowej Drogi Wodnej E 70 - pisze Jerzy Wcisła, elbląski radny i dyrektor elbląskiego Biura Urzędu Marszałkowskiego.
Rejs został zorganizowany przez elbląski Ośrodek Sportów Wodnych „Fala” pod patronatem i przy wsparciu marszałka województwa warmińsko-mazurskiego Jacka Protasa oraz prezydenta Elbląga Henryka Słoniny.
Płyną cztery łodzie motorowe: „Ata” (Marian Peroń i Zygmunt Dworzyński), „Casablanca” (Teresa i Stanisław Benedykt Nowakowie), „Mewa” (Piotr Bułyma i Ryszard Linkowski) oraz „Ventus” (komandor „Fali” i rejsu Lech Gajewski, Andrzej Kruczyński, filmujący rejs Łukasz Daroszewski i Karolina Siwilewicz z e-światowid i Jerzy Wcisła, dokumentujący całość).
„28 czerwca - Słubice - Santok
Wystartowaliśmy ze Słubic o 9.30. Ok. 35 kilometrów płyniemy Odrą, nie mijamy żadnej jednostki pływającej - ani barki, ani łodzi turystycznej. W sumie Odrą przepłynęliśmy samotnie ok. 100 kilometrów. Po stronie polskiej nie ma też żadnej infrastruktury portowej ani miejsc przystosowanych do cumowania łodzi turystycznych. Jedyna przystań sportowa znajduje się po niemieckiej stronie w miasteczku Lebus.
Płyniemy z nurtem w dół rzeki. Woda dosyć wysoka więc i nurt żwawy. O 11.20 osiągamy Kostrzyń, a o 11.30 wchodzimy na Wartę. Widać, ze Kostrzyń wykorzystuje rzekę dla celów transportowych. Po lewej stronie pojawiają się rampy użytkowane przez ciepłownię i jakiś zakład produkcyjny. Mijamy trzy mosty, w tym dwa kolejowe o prześwicie od 3,9 do 4,4 metra.
O 12.00 zawijamy do Przystani Żeglarskiej „Delfin”, tej z której zaczynaliśmy nasz rejs. Stoi kilka jachtów, niestety nie zastajemy nikogo z obsługi. Co gorsza, zamknięte są toalety i dostęp do prądu elektrycznego. Próbujemy szukać odpowiedzialnego, ale żaden telefon nie odpowiada. Postanawiamy płynąć dalej. Niedaleko jest nabrzeże „Przystani turystycznej”, ale bez możliwości spełnienia jakichkolwiek potrzeb wodniaków. Zastanawiam się, dla kogo buduje się takie „przystanie”.
Płyniemy z prądem. Na wodzie pusto, niemal jak na Odrze. Po trzech kilometrach pojawia się jakaś motorówka, na 11 kilometrze kajak i łódź motorowa z niemiecką banderką, na 36 jakiś szalony właściciel łodzi wyposażonej w potężny silnik testuje jego możliwości. I to wszystko na ponad 100 kilometrowej trasie!
Linie energetyczne znajdują się wysoko nad wodą, nie stanowiąc żadnej przeszkody. Mosty też dość wysokie - zwykle od 4 do nawet 5 metrów prześwitu (w Świerkocinie). Charakterystyczny jest brak wsi i miasteczek nad wodą. Tu dopiero czuję, co to znaczy, ze Polska odwróciła się do wody plecami. Inaczej niż w Niemczech, gdzie nad wodą stoi mnóstwo osiedli i rzędy domków z pomostami i marinami.
Na 47 km dostrzegamy zarysy budynków Gorzowa Wielkopolskiego. Cztery kilometry dalej płyniemy pod nowym mostem obwodnicy Gorzowa. Podobnie jak na mostach niemieckich, nie ma tablicy z informacją o prześwicie mostu. Żeglarzom nie podoba się ta „nowa moda”. Wpływamy do centrum miasta. Piękne nowe nabrzeże, ze schodami aż do rzeki i dopracowaną architekturą. Cumujemy. Szukamy toalet, możliwości podłączenia się do prądu. Obsługa statku-restauracji rozkłada ręce: nic tu nie znajdziecie. Jesteśmy zszokowani. Mija 20.15. 11 godzin na wodzie i żadnej możliwości załatwienia najpowszechniejszych potrzeb. Ktoś życzliwy dzwoni do portu, czy pozwolą nam skorzystać z wody i prądu - otrzymuje odpowiedź przeczącą.
Postanawiamy płynąć dalej. Z brzegu ktoś krzyczy: uważajcie na mielizny! Dostrzegamy zielone boje, wszyscy mijamy niebezpieczne miejsce. Mijamy most, mijamy też niegościnny port, próbujemy szukać miejsca na postój. Załoga jednego ze statków w Kostrzynie skontaktowała się z ludźmi z Santoka. Czekają na nas i chcą nam pomóc.

[fot. obok: W życzliwym Santoku]
Ok. 23 dopływamy do Santoka. Cumujemy przy dalbach, połączonych z lądem pomostami. Okazuje się, że rzeczywiście czekają na nas państwo Agnieszka i Jarosław Majgat. Znosimy do baru, który prowadzą i który dla nas otwierają, komputery, telefony i aparaty fotograficzne. Do rana ładujemy baterie. Po raz pierwszy nikomu nie chce się zasiadać do wieczornej, tradycyjnej pogawędki. Idziemy spać. Bo choć nie pokonywaliśmy żadnej śluzy, był to najtrudniejszy i najdłuższy dla nas etap (105 km, prawie 14 godzin).
Następnego dnia wraz z Leszkiem Gajewskim udajemy się do Stanisława Chudzika wójta Santoka. Wójt już zna naszą sytuację. Gdy my rozmawiamy z wójtem, żeglarze kąpią się w Gminnym Domu Kultury. Wójt dzwoni jeszcze do burmistrza Drezdenka, by zorganizował nam transport po paliwo. Bo to kolejna zmora polskiej turystyki wodnej - paliwo trzeba kupować na przydrożnych stacjach paliw, bo nad wodą takowych nie ma.
Otrzymujemy też szczegółową mapę Noteci. Wiemy już, gdzie będziemy mijali mosty i przede wszystkim kolejne z 22 śluz.
Jerzy Wcisła”