Nie mieliśmy do czynienia z rozhulaną sotnią, rozmów na temat akcji Wisła czy sporów o to, czy Kijów udźwignie ciężar organizacji finałów Euro 2012. Nie chodziło o popisy gitarowe i próbę prześcignięcia zespołu „Ziemia Elbląska” w liczbie osób występujących na scenie. Jak się okazuje, nie chodziło również o ładną pogodę. 13 czerwca na dziedzińcu biblioteki wystąpiły Haydamaky oraz Voo-Voo, które swoim pomysłem na biesiadę zaskoczyłyby każdego przeciętnego Sarmatę... (Esej). Zobacz fotoreportaż.
Stosunki polsko ukraińskie zawsze były budowane na dziwnych zasadach. Takie partnerstwo polegające na ciągłym wypominaniu i przyjaźń oparta na małej kompetycji. Z jednej strony lubimy się upijać Nemiroffem, z drugiej za każdym razem jak wracamy z Ukrainy mówimy: „oni to z piętnaście lat za nami są”. Wielbimy Adasia za „Sonety Krymskie” (i to, co go inspirowało), ale kpimy z ukraińskich dziur na drogach państwowych. Jakbyśmy swoich nie mieli. Boli nas także strata hektolitrów jodu, podczas gdy zapominamy (głównie Ci młodsi), że Czarnobyl to nie ukraińska marka, a twór jakiejś tam USRR. Na domiar złego Lech daje grabę Wiktorowi, ale i tak jedyną myślą możliwą do odczytania z jego grymasu na twarzy jest to, jak zagaić, żeby podnieść w rurach ciśnienie gazu.
I tak raz w jedną, raz w drugą. Jak w bańce wstańce. My im Skrzetuskiego, oni nam Chmielnickiego. My im dobrych pilotów, oni nam Su-27. Oni z kolei chwalą się swoim winem, my winopodobnym „Pocałunkiem Ewy”. I dalej. Oni nam B, my im C. Do akcji „Wisła” dorzucamy im kibiców Wisły Kraków na mecz z Dynamem. Oni nam UPA, my im AL. I wydaje się, że lista się nie kończy…
Jednak co się dzieje, gdy pojawia się wspólny problem - jak chociażby hałaśliwy sąsiad. Okazuje się, że potrafimy wejść na ambonę, spleść ręce w jedną, i kierując ją na północny-wschód, pogrozić paluchem. Dziwna to sytuacja i nie wiem, jak to wyjaśnić. Francja z nikim nie rywalizuje, bo i tak jej się wydaje, że nie ma sensu. Jest przecież najlepsza. Włochom się nie chce, a poza tym wszystko za nich zrobi słońce. Anglia woli wybierać się na dalsze wycieczki. Z kolei układ Polski i Ukrainy to coś, co przypomina popularną ludową zabawkę - Matrioszkę (znaną w Polsce głównie z segmentów u cioci Jadzi i wystaw na telewizorach). Wyobraźcie sobie jedną sztukę, w której na przemian poukładane są laleczki polskie i ukraińskie. I wyobraźcie sobie, że cały czas dochodzą nowe warstwy, nieskończenie… Jedna chce być większa od drugiej.
Polityczni i socjal-naukowi synoptycy stwierdzili, że jest szansa, żeby ten poniekąd zabawny i serdeczny wyścig zastopować. Pierwsza była wizyta Leonida Krawczuka w Polsce, 18 maja 1992 r. Podpisano wtedy „Traktat o dobrym sąsiedztwie, przyjaźni i współpracy”. Jednak to nie wystarczyło. Wpadliśmy na coś innego. A mianowicie Euro 2012. Jak się skończyło - wiemy. Finały piłkarskie odbędą się w Kijowie. Konflikt zawisł na włosku…
I jak zawsze, w sytuacji kryzysowej pojawia się sztuka. Która, jak wiemy, łagodzi to i tamto. Michael Moore wchodzi na bas do kapeli Lamb Of God, a gwiazdy sceny jednoczą się, by nagrać wspólną składankę: „Tygodnik Naj For Peace”. I tak Doda zgarnia bańkę, a konflikty w Afryce szaleją. Niemniej jednak „świadomość” jest, a to podstawowy warunek, żeby zespolić ludzi. Są też tacy, którzy wolą z wojenką walczyć czymś innym. Zamiast tankiem, walczą dzbankiem. Przy okazji starają się, żeby ten dzbanek dobrze smakował. I nie mam tu na myśli koncernów browarniczych…
Połączony projekt Waglewskiego i ukraińskich Hajdamaków był zdecydowanie najbardziej biesiadnym elementem całych Ogrodów Polityki w 2009 roku. Zwyczajowo już zaczęło się deszczem. Frekwencją to po prostu zabiliśmy. Na początku, po lewej stronie zajętych było z prześwitami pięć rzędów ławek. Dobrze natomiast radziło sobie prawe skrzydło i bar. W pierwszym było osiem rzędów, w drugim full opcja. Jednak z czasem było coraz lepiej i kolejne dwa rzędy zaczęły się wypełniać parasolkami.
Koncert rozpoczął duet Waglewski - Pospieszalski piosenką „Nim Stanie Się Tak, Jak Gdyby Nigdy Nic”. Parę minut później, około godziny 21.10, do muzyków dołączyła pozostała sekcja Voo-Voo. Skończyło się na czterech utworach - skocznych i kolorowych, do których zespół zdołał nas przekonać przez te parę lat. Mnie jednak bardziej zainteresowały słowa, którymi posłużył się Waglewski po secie („tym”, nie „tej”). Brzmiały one mniej więcej tak: „za chwilę przed państwem VooVoo i Haydamaky: polsko-ukraińsko-afrykańskie dźwięki. Myślę sobie: ładny kundel…
I powybiegały na scenę fajne, kolorowe ludziki. Jeden to nawet miał gacie jak nasz juhas, a zamiast pukawki dzierżył w dłoni spory bęben (centralę). Reszta ancymonów miała różne irokezy, trąbki i akordeony, tak więc na deskach zrobiło się tłoczno. I w ten oto sposób poczęta została polsko-ukraińska biesiada. Rytmy, które usłyszeliśmy, dobrze znają również nasi ojcowie i dziadowie, którzy od Bieruta po Kanię tańcowali na wiejskich głównie potańcówkach - weselach, strażackich dancingach i festynach ludowych. Od Jaruzelskiego wszedł nowy zupełnie hit: „Gwiazdy tańczą na czołgach”.
Oczywiście, trzeba zwrócić uwagę na jeden istotny element. Na tym festynie akurat zagrał Waglewski z ekipą, także mowy o tamburynie, posklejanych taśmą naciągach, nastrojonych do psiego szczekania gitarach i braku trębacza z powodu obrabiania kucharki na zapleczu nie ma. Po prostu nie ma takiej możliwości. Piosenki, pomimo tego, że niosły biesiadną nutę, zachowywały odpowiedni poziom aranżacyjny, a wykonanie techniczne nie pozostawiało wątpliwości, że Jazzem, Reggae czy Rockiem można się po prostu bawić. Świadczą o tym chociażby solówki gitarowo-akordeonowe.
We wspólnym repertuarze znalazły się takie utwory jak: „Bądź zdrowe serce me”, „Do Tarnopola”, „Besarabka”, „Poleczko”, „Z Kolegami”, „Wyszła Młoda” czy „Dinata”. Większość ludzi, która przyszła, przyswoiła muzykę na odpowiednim poziomie (wnoszę po falujących parasolkach), a że sztuka łagodzi i łączy, dowiodły harce niemieckich turystów na lewym skrzydle dziedzińca. Po wspólnym występie na scenie zostały same Haydamaky, tym samym wprowadzając trochę więcej Ska i przesterowanych gitar. Było skocznie i prawdziwie. Nic dodać, nic ująć. Wokalista zespołu - Ołeksandr Jarmoła - trafnie podsumował całą imprezę, mówiąc: „to je Europa wschodnia… dwa bratnie narody”. Koncert zakończył się bisem o godzinie 23.20.
I tak doszliśmy do końca tej jakże udanej imprezy. Pozostało nam życzyć ekipie z Biblioteki wytrwałości w montowaniu kolejnej edycji, a całej reszcie… pogody. Także ducha.