UWAGA!

Każda rola jest bonusem od życia i zawodu

 Elbląg, Zbigniew Zamachowski
Zbigniew Zamachowski (fot. PS).

W miniony weekend odbyły się już XII Noce Teatru i Poezji. Jedną z gwiazd drugiego wieczoru - „Wieczoru Kabaretów” - był znany i lubiany Zbigniew Zamachowski. Z artystą rozmawiał Janusz Salmonowicz.

Zbigniew Zamachowski, któremu akompaniowała Grupa MoCarta, zaśpiewał dwie, jak sam mówi, bardzo trudne piosenki: „Plim” z tekstem Jerzego Jurandota i muzyką Włodzimierza Korcza oraz „Stroiciela” - jest to fragment prozy Ogdena Nasha w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka i z muzyką Krzesimira Dębskiego.
     
     Janusz Salmonowicz: Jak się Pan czuje jako piosenkarz, jako artysta estradowy?
     Zbigniew Zamachowski: Ja wyszedłem przecież z muzyki, z piosenki. Jako bardzo młody człowiek pisałem sobie i teksty, i muzykę i dojechałem do Opola, grałem z orkiestrą Zbigniewa Górnego, więc obcowanie z estradą nie jest mi obce. Wręcz powiedziałbym, że u źródeł mojego obecnego fachu leży i muzyka i piosenka.
     
     To co zdecydowało, że w pewnym sensie zostawił Pan piosenkę i został aktorem?
     Właśnie Opole zadecydowało, ponieważ ja zmierzałem jednak w stronę muzyczną, zdawałem nawet na wydział wokalny Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie mnie szczęśliwie nie przyjęto. Natomiast Opole było dla mnie o tyle łaskawe, że w czasie, kiedy ja debiutowałem w tymże Opolu, Krzysztof Rogulski - reżyser filmowy kompletował obsadę do swojego filmu „Wielka majówka”. Jego żona Elżbieta Sikora, świetna kompozytorka, gdzieś mnie wypatrzyła i dostałem zaproszenie. Jeszcze w tym Opolu dostałem telegram, że zaprasza mnie „produkcja” na próbne zdjęcia, więc pojechałem do Wrocławia. Zdjęcia wypadły dla mnie pomyślnie, zagrałem w pierwszym moim filmie i dopiero wtedy zacząłem tak na serio myśleć, że chyba aktorstwo jest tym czymś, co by mnie ciekawiło. I zdałem rok później do Szkoły Filmowej. A premiera „Wielkiej majówki” odbyła się dopiero po tym fakcie. A więc sam film nie pomógł mi w dostaniu się na studia aktorskie, natomiast pomógł w podjęciu decyzji. Tak się to potoczyło.
     
     Zaczął Pan filmem, ale jest Pan przecież przede wszystkim aktorem teatralnym.
     Konsekwencją decyzji zdawania do „Szkoły” jest stanięcie na deskach teatru, wtedy przynajmniej tak było, w tamtych czasach, zamierzchłych, jakby nie patrzeć, bo to już ile, Jezu, blisko trzydzieści lat temu zrobiłem „Wielką majówkę”. W tej chwili aktorzy, którzy opuszczają „Szkołę”, mają cały szereg możliwości. Mogą być na przykład dziennikarzami, często tak się dzieje, mogą pracować tylko w filmie czy tylko w serialu. Wtedy dla nas było oczywiste, że kończąc „Szkołę”, człowiek musi znaleźć sobie jakieś miejsce w teatrze i mnie się to udało dzięki panu Jerzemu Grzegorzewskiemu, który w zasadzie wyprzedził moje poszukiwania, zaangażował mnie jeszcze na czwartym roku do Teatru „Studio” w Warszawie,
     w którym byłem razem z nim przez lat dwanaście, a potem przenieśliśmy się do „Narodowego” i tam pod jego dyrekcją jeszcze sześć lat pracowałem. I zostałem zresztą do dziś.
     
     To czy można powiedzieć, że obecnie młodzi mają lepszy start w zawodzie?
     Co rusz wybuchają jakieś spory, toczą się burzliwe dyskusje, często dzielące środowisko, np. w kontekście tego, czy aktorowi wolno, czy nie wolno grać w reklamach. Albo wówczas - przecież ten kontekst polityczny miał wielkie znaczenie. Ja akurat uczyłem się w „Szkole” w czasach bojkotu, więc nas też to gdzieś tam dotykało. Ale ja się skupiałem zawsze przede wszystkim na robocie, na tym, co mam zrobić, jak zrobić, jak najlepiej zrobić. W związku z tym trudno mi powiedzieć, jak to jest teraz, a jak było kiedyś. Mam wrażenie, że tym ludziom jest pozornie łatwiej, np. mają różne pola, na których mogą się realizować. Natomiast ten kij ma dwa końce. De facto to nie ułatwia, bo np. aktor, który nie pracuje w teatrze, nie może wykonywać tego zawodu, jakby pewnie mógł czy może chciał. No, ale to już jest kwestia wyborów.
     
     Nie jest Pan aktorem, którego twarz opatrzyła się w licznych serialach...
     Kilka razy występowałem gościnnie w serialach i mogłem od środka przyjrzeć się trybowi pracy, jaki obowiązuje na planie serialu. I ja naprawdę jestem pełen podziwu dla koleżanek i kolegów, którzy grają dużo w serialach, bo to wymaga sakramencko dużych umiejętności zawodowych, rzemieślniczych i katorżniczej pracy. I może dlatego niekoniecznie angażuję się w takie przedsięwzięcia.
     
     Nie jest Pan aktorem przypisanym do pewnych ról, ma Pan w dorobku zarówno klasykę, jak i sztuki współczesne, zarówno tragedie, jak i komedie...
     Im częstszy płodozmian, że tak powiem, im częściej rzeczy od siebie się różnią, to mam takie przeczucie, że tym lepiej jest dla mnie, bo to jest pewien rodzaj treningu. Zawsze dbałem o to, żeby nie grać jednej roli całe życie w różnych wariantach, ale jednak próbować różnych rzeczy. Tak samo jest z różnymi polami działalności. Tu, w tej chwili byłem artystą estradowym. Jak już mówiłem, nie stronię od estrady, lubię ją, bez teatru też nie wyobrażam sobie tego zawodu, ale też film mnie bardzo inspiruje. A jeśli by taki jakiś mianownik próbować znaleźć, to lubię rzeczy, gdziekolwiek one są grane, czy w filmie, teatrze, czy na estradzie, mówiąc krótko, lubię rzeczy niegłupie, dowcipne najlepiej, ale w sposób mądry. I w tym się czuję zdecydowanie najlepiej, czy to będzie kostium, czy to będzie współczesność.
     
     Czy zagrał już Pan rolę życia, czy ta rola jeszcze przed Panem?
     Nie miałem i nie staram się sobie narzucać jakiś celów czy marzyć o jakiejś roli. W życiu bym nie wymyślił, że zagram Płatonowa, że zagram Wujaszka Wanię. Pamiętam, po próbnych zdjęciach do „Kroniki wypadków miłosnych” pretendowałem do jednej z ról, bez skutku zresztą, pan Andrzej Wajda pochwalił mnie, ale powiedział „...Pan będzie grał takie, takie role, no wie Pan, takie chłopskie, robotnicze typy tutaj ten...”. I cholera, ja byłem załamany, pamiętam, wracałem z tej Warszawy do Łodzi, bo jeszcze byłem na czwartym roku studiów, myślę sobie, kurcze, studiowałem cztery lata, żeby teraz jakiś jeden rodzaj ról grać. I robiłem wszystko, żeby tak się nie stało. I myślę, że się udało, bo i u Wajdy zagrałem zupełnie inne rzeczy. To jest tak, że skoro nie stawiałem sobie celów, to nie doznaję rozczarowań, że czegoś nie zagrałem. Np. wymyślę sobie, że zagram Hamleta i nie zagram, i na emeryturze, cholera, umierając, na łożu śmierci, będę myślał: „...o Chryste Panie, nie zagrałem tego Hamleta...”. A tak, każda rola jest właściwie niespodzianką i takim bonusem od życia i od zawodu.
     
     To co obecnie Pan przygotowuje, nad czym Pan pracuje?
     Jeszcze nie zaczął się sezon teatralny w moim Teatrze Narodowym, w którym pracuję etatowo, gdzieś w połowie września chyba zaczniemy i dzięki temu mogę spokojnie robić film. Jest to film o 1968 roku, o inwazji na Czechosłowację, nazywa się „Operacja Dunaj”. Jest to komedia, dość nietypowe, jak na ten temat, ujęcie, ale z fantastyczną obsadą międzynarodową, bo grają i polscy i czescy aktorzy, cała czołówka czeskich aktorów. Reżyserować to będzie posiadacz Oskara Jiri Mencel, a zdjęcia kręcone będą w okolicach i w samej Pradze.
     
     Dziękuję za rozmowę.
     I ja dziękuję i pozdrawiam Elbląg, z jego piękną, nową starówką oraz elblążan.
Janusz Salmonowicz

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • byles kiepski mam nadzieje ze eg wiecej cie nie zaprosi
  • Nic nadzwyczajnego. Podobnie zresztą jak cały sobotni wieczór. .. z maleńkimi wyjątkami. Szkoda tylko tych 65 zł. Z roku na rok coraz większa tandeta.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    (nie)kulturalna(2008-09-04)
  • Walka pomiędzy Wydziałem Kultury UM i Dyrekcją WOK przybrała karykaturalne wymiary !. Staje się grą wyniszczającą i śmiertelną. Dalsza rywalizacja doprowadzi do marginalizacji i absolutnego zdziczenia organizatorów.
  • Już wcześniejsze Imprezy organizowane przez Naczelniczkę Wydziału Kultury Urzędu Miasta były sygnałem głebokiego kryzysu. Lansowane przez Wydział Urzędowe rozpoetyzowanie Elbląga osiągnęło wymiary kiepskich popisów wodewilowych. Na domiar złego - podobne wyczyny " artystyczne " proponuje Centrum Kultury WOK. Ta wyniszczająca konkurencja doprowadziła zwaśnione strony do śmiertelnego Klinczu.
Reklama