
Sztuka Amerykanina Murraya Schisgala to ani komedia, ani dramat. Jest tu pole do popisu dla reżysera, aktorów potrzeba niewielu i zgrabnie skrojony spektakl - gotowy. Tak też jest w Elblągu.
Promocja najnowszej propozycji elbląskiego teatru odbyła się w sposób nietypowy, a zarazem bardzo interesujący. Na pasażu przy ul. Hetmańskiej Lesław Ostaszkiewicz, Irena Adamiak i Tadeusz Sokołowski, aktorzy grający w spektakl "Sie kochamy", zaprezentowali fragmenty sztuki. Kręcenie krótkiego filmu dla lokalnej telewizji, reklamującego premierę, połączone było z happeningiem. Spacerującym po pasażu i przyglądającym się teatralnej ekipie elblążanom młodzież z Teatralnego Studia Młodych rozdawała informujące o spektaklu ulotki.
- Już od jakiegoś czasu przed każdą premierą staramy się wychodzić do ludzi, uczestnicząc w różnego rodzaju happeningach - dodaje Lesław Ostaszkiewicz. - To jest nowe oblicze naszego teatru. Tym razem zapraszamy na sztukę, "Sie kochamy". Jeżeli ktoś chce obejrzeć prawdziwy teatr, w którym jest i farsa, i komedia, i trochę tragedii, to powinien przyjść na ten spektakl.
Premiera
Elblążanie chyba wzięli sobie do serca zapowiedź L. Ostaszkiewicza, gdyż tłumnie przybyli na premierę "Sie kochamy". Na Małej Scenie brakowało miejsc siedzących, więc część widzów stała nawet przy drzwiach.
Na nowojorskim moście samobójców (precyzyjna praca scenografa - Marceliny Początek - Kunikowskiej)spotyka się dwóch przyjaciół z dawnych lat. Jeden chce popełnić samobójstwo, gdyż uważa, że jego życie nie ma sensu. Drugi zaś czeka na żonę, którą chce zabić, gdyż ta nie chce zgodzić się na rozwód. Po burzliwej rozmowie, mimo dramatu sytuacji pełnej zabawnych dialogów, panowie dochodzą do porozumienia, które rozwiąże ich problemy. Niedoszły samobójca ma zakochać się i rozkochać w sobie żonę kolegi, by ten mógł spokojnie ułożyć sobie życie z kochanką. I tak też się staje. Lecz z czasem sprawy się komplikują. Ani jedna ani druga para nie jest szczęśliwa. W końcu byli małżonkowie postanawiają dać sobie jeszcze jedną szansę. Ale co zrobić z tym trzecim?
Jak twierdzi Robert Walkowski, reżyser "Sie kochamy", zrealizowany przez niego spektakl mówi m.in. o tym, że stara miłość nie rdzewieje, a w życiu najczęściej tylko nam się wydaje, że w nowym związku, z innym partnerem, może nam być lepiej. Sztuka opowiada o rzeczach, które są dla nas najważniejsze - o miłości, lęku przed samotnością i relacjach międzyludzkich.
***
Recenzja
Trójkąt prawie klasyczny: ona - Ellen (Irena Adamiak), jej mąż Milt (Lesław Ostaszkiewicz) i Harry - jego kolega ze szkoły, z którym nie widział się 15 lat (Tadeusz Sokołowski). Mężczyźni spotykają się przypadkowo na moście, z którego do rzeki rzucić się chce Harry. Jego życie jest puste i smutne. Życie Milta jest zupełnie inne: świetnie zarabia i ma wspaniałą żonę, ma też równie wspaniałą kochankę. Troskliwy mąż wpada więc na pomysł, by żonę połączyć z kolegą. Problem w tym, że żona nie bardzo tego chce, a i Harry jakoś się do niej nie pali. Miłość jednak przychodzi i doświadcza bohaterów.
Sytuacje między postaciami Schisgal rozgrywa tak, by pokazać, jakie to wszystko śmieszne i smutne zarazem. Między słowami niepoważnymi pada jednak sporo ważnych, prawdziwych zdań. Prawda - jak to bywa - jest gorzka: miłość jest okrutna, sprawia, że ludzie kłamią, zachowują się jak rozzłoszczone koty, albo topią się z rozpaczy.
Wszystko tu spoczywa na aktorach. Bez pokazania postaci, stworzenia ich na podobieństwo realnego życia na scenie - prócz farsowych zagrywek - nie zdarzy się nic szczególnego.
W elbląskim spektaklu Ellen i jej mężczyźni mają sporo lat więcej niż w sztuce. Sceniczne światło bezlitośnie wydobywa zmarszczki i nieco zmęczone przez czas twarze. Irena Adamiak, od niedawna na elbląskiej scenie (znakomita rola w "Nocach sióstr Bro<127>nte" Susanne Schneider, także w reżyserii Roberta Walkowskiego), w mocnym, ciężkim makijażu, z wydętymi ustami jest pretensjonalna i przeintelektualizowana. W futrze ze sztucznej pantery i brzydkim dessous pokazuje wykres i żąda od męża odpowiedzi na brak fizycznych zbliżeń od kilku miesięcy. Obrażona próbuje - bo tak ją tego wyuczono - godnie przyjąć odrzucenie. Później, już w związku z Harrym, odpowiedzialnie realizuje zadania żony, ale kiedy tylko nadarzy się okazja powrotu do Milta, wróci i będzie gotowa na najgorsze, by pozbyć się Harrego.
- Kobieta musi mieć marzenia - mówi Ellen.
Na elbląskiej scenie chyba najważniejszym z nich okazuje się liczba stosunków na dobę/miesiąc. A może po pięciu latach małżeństwa coś liczy się bardziej?
Wykształcony, dobrze ubrany i wychowany Milt (Lesław Ostaszkiewicz) najpierw kombinuje, jak elegancko pozbyć się żony. Później, po miłosnym niepowodzeniu z inną kobietą, wraca do Ellen i w równie układny sposób, choć nie licząc się z uczuciami kolegi - obecnego męża swojej żony - próbuje ją odzyskać. I to mu się udaje.
Najgorzej z całej trójki na miłosnych machinacjach wychodzi Harry. Zrozpaczony i rozczarowany życiem rzuca się na miłosną okazję, zakochuje, ale nic z tego nie wychodzi.
Obu panom udaje się odejść o własnych zachowań, które rażą powtarzane w kolejnych spektaklach. Okazuje się np., że Tadeusz Sokołowski nie musi być tylko śmieszny. Nie do końca udaje mu się to jednak pokazać; jak zwykle w kącikach ust i w oczach czai się uśmiech łobuza.
Ostaszkiewicz z kolei nie pozwala sobie grać na przeciwstawnych uczuciach. Jego Milt jest przez to dużo uboższy, niż mógłby być.
Spektakl jednak frapuje, a morał z niego taki, że choć nakładamy maski i zachowujemy się jak głupcy i egoiści, boimy się samotności; prawda i tak wychodzi mimochodem w grymasach ust i słowach.
W finale zrozpaczony odejściem żony Harry skacze z mostu. Znowu razem Ellen i Milt odchodząc w siną dal kłócą się o nieudaną miłość Milta.
Murray Schisgal, Sie kochamy, przekł. Adam Tarn, reż. Robert Walkowski, scen. Marcelina Początek - Kunikowska, muz. Piotr Majchrzak; wyk. Irena Adamiak, Lesław Ostaszkiewicz, Tadeusz Sokołowski. Premiera odbyła się w niedzielę 16 grudnia 2001 r.
- Już od jakiegoś czasu przed każdą premierą staramy się wychodzić do ludzi, uczestnicząc w różnego rodzaju happeningach - dodaje Lesław Ostaszkiewicz. - To jest nowe oblicze naszego teatru. Tym razem zapraszamy na sztukę, "Sie kochamy". Jeżeli ktoś chce obejrzeć prawdziwy teatr, w którym jest i farsa, i komedia, i trochę tragedii, to powinien przyjść na ten spektakl.
Premiera
Elblążanie chyba wzięli sobie do serca zapowiedź L. Ostaszkiewicza, gdyż tłumnie przybyli na premierę "Sie kochamy". Na Małej Scenie brakowało miejsc siedzących, więc część widzów stała nawet przy drzwiach.
Na nowojorskim moście samobójców (precyzyjna praca scenografa - Marceliny Początek - Kunikowskiej)spotyka się dwóch przyjaciół z dawnych lat. Jeden chce popełnić samobójstwo, gdyż uważa, że jego życie nie ma sensu. Drugi zaś czeka na żonę, którą chce zabić, gdyż ta nie chce zgodzić się na rozwód. Po burzliwej rozmowie, mimo dramatu sytuacji pełnej zabawnych dialogów, panowie dochodzą do porozumienia, które rozwiąże ich problemy. Niedoszły samobójca ma zakochać się i rozkochać w sobie żonę kolegi, by ten mógł spokojnie ułożyć sobie życie z kochanką. I tak też się staje. Lecz z czasem sprawy się komplikują. Ani jedna ani druga para nie jest szczęśliwa. W końcu byli małżonkowie postanawiają dać sobie jeszcze jedną szansę. Ale co zrobić z tym trzecim?
Jak twierdzi Robert Walkowski, reżyser "Sie kochamy", zrealizowany przez niego spektakl mówi m.in. o tym, że stara miłość nie rdzewieje, a w życiu najczęściej tylko nam się wydaje, że w nowym związku, z innym partnerem, może nam być lepiej. Sztuka opowiada o rzeczach, które są dla nas najważniejsze - o miłości, lęku przed samotnością i relacjach międzyludzkich.
***
Recenzja
Trójkąt prawie klasyczny: ona - Ellen (Irena Adamiak), jej mąż Milt (Lesław Ostaszkiewicz) i Harry - jego kolega ze szkoły, z którym nie widział się 15 lat (Tadeusz Sokołowski). Mężczyźni spotykają się przypadkowo na moście, z którego do rzeki rzucić się chce Harry. Jego życie jest puste i smutne. Życie Milta jest zupełnie inne: świetnie zarabia i ma wspaniałą żonę, ma też równie wspaniałą kochankę. Troskliwy mąż wpada więc na pomysł, by żonę połączyć z kolegą. Problem w tym, że żona nie bardzo tego chce, a i Harry jakoś się do niej nie pali. Miłość jednak przychodzi i doświadcza bohaterów.
Sytuacje między postaciami Schisgal rozgrywa tak, by pokazać, jakie to wszystko śmieszne i smutne zarazem. Między słowami niepoważnymi pada jednak sporo ważnych, prawdziwych zdań. Prawda - jak to bywa - jest gorzka: miłość jest okrutna, sprawia, że ludzie kłamią, zachowują się jak rozzłoszczone koty, albo topią się z rozpaczy.
Wszystko tu spoczywa na aktorach. Bez pokazania postaci, stworzenia ich na podobieństwo realnego życia na scenie - prócz farsowych zagrywek - nie zdarzy się nic szczególnego.
W elbląskim spektaklu Ellen i jej mężczyźni mają sporo lat więcej niż w sztuce. Sceniczne światło bezlitośnie wydobywa zmarszczki i nieco zmęczone przez czas twarze. Irena Adamiak, od niedawna na elbląskiej scenie (znakomita rola w "Nocach sióstr Bro<127>nte" Susanne Schneider, także w reżyserii Roberta Walkowskiego), w mocnym, ciężkim makijażu, z wydętymi ustami jest pretensjonalna i przeintelektualizowana. W futrze ze sztucznej pantery i brzydkim dessous pokazuje wykres i żąda od męża odpowiedzi na brak fizycznych zbliżeń od kilku miesięcy. Obrażona próbuje - bo tak ją tego wyuczono - godnie przyjąć odrzucenie. Później, już w związku z Harrym, odpowiedzialnie realizuje zadania żony, ale kiedy tylko nadarzy się okazja powrotu do Milta, wróci i będzie gotowa na najgorsze, by pozbyć się Harrego.
- Kobieta musi mieć marzenia - mówi Ellen.
Na elbląskiej scenie chyba najważniejszym z nich okazuje się liczba stosunków na dobę/miesiąc. A może po pięciu latach małżeństwa coś liczy się bardziej?
Wykształcony, dobrze ubrany i wychowany Milt (Lesław Ostaszkiewicz) najpierw kombinuje, jak elegancko pozbyć się żony. Później, po miłosnym niepowodzeniu z inną kobietą, wraca do Ellen i w równie układny sposób, choć nie licząc się z uczuciami kolegi - obecnego męża swojej żony - próbuje ją odzyskać. I to mu się udaje.
Najgorzej z całej trójki na miłosnych machinacjach wychodzi Harry. Zrozpaczony i rozczarowany życiem rzuca się na miłosną okazję, zakochuje, ale nic z tego nie wychodzi.
Obu panom udaje się odejść o własnych zachowań, które rażą powtarzane w kolejnych spektaklach. Okazuje się np., że Tadeusz Sokołowski nie musi być tylko śmieszny. Nie do końca udaje mu się to jednak pokazać; jak zwykle w kącikach ust i w oczach czai się uśmiech łobuza.
Ostaszkiewicz z kolei nie pozwala sobie grać na przeciwstawnych uczuciach. Jego Milt jest przez to dużo uboższy, niż mógłby być.
Spektakl jednak frapuje, a morał z niego taki, że choć nakładamy maski i zachowujemy się jak głupcy i egoiści, boimy się samotności; prawda i tak wychodzi mimochodem w grymasach ust i słowach.
W finale zrozpaczony odejściem żony Harry skacze z mostu. Znowu razem Ellen i Milt odchodząc w siną dal kłócą się o nieudaną miłość Milta.
Murray Schisgal, Sie kochamy, przekł. Adam Tarn, reż. Robert Walkowski, scen. Marcelina Początek - Kunikowska, muz. Piotr Majchrzak; wyk. Irena Adamiak, Lesław Ostaszkiewicz, Tadeusz Sokołowski. Premiera odbyła się w niedzielę 16 grudnia 2001 r.
Joanna Torsh, A