
- Mennonici to nie była zbyt liczna grupa, zaledwie kilka procent. Najwięcej na Żuławach Malborskich, gdzie ich liczba wynosiła około 5600 osób. Na Żuławach Elbląskich - około 1600 jak podają jedne źródła i 2100 jak podają inne. To nie są jakieś zawrotne liczby, ale ich wiedza i wkład w uporządkowanie gospodarki wodnej było ogromne i korzystamy z tego do dziś - mówi Sylwia Kubik, autorka powieści "Mennonitka i hrabia". Rozmawiamy o książce i o tym, jakie piękne są Żuławy.
- Skąd zainteresowanie mennonitami?
- Bardzo interesuje mnie Powiśle i Żuławy. Na mennonitów natknęłam się podczas pogłębiania wiedzy na temat regionu. To bardzo niszowy temat i jest stosunkowo mało materiałów. Zaczęłam szukać, grzebać tu i ówdzie. W dotarciu do materiałów pomogło mi trzech historyków. Wszystko po to, aby zgromadzić jak najwięcej informacji. I tak mnie to zaciekawiło, że postanowiłam się tą wiedzą podzielić z czytelnikami.
Mennonici są czasami myleni z amiszami. Tymczasem różnica jest kolosalna: mennonici korzystali z nowoczesnych maszyn, wdrażali nowoczesne rozwiązania. Dla mnie to było fascynujące. Tym bardziej jeżeli porównamy sobie XIX wiek na Żuławach, z tym który znamy z literatury jak chociażby z „Chłopami“ Władysława Reymonta, „Lalką“ Bolesława Prusa. To są dwa światy, a bardzo podobny czas.
- Patrząc na książkę: najpierw był pomysł na zarys akcji czy to, by fabułę umieścić właśnie na takim tle historycznym.
- U mnie zawsze najpierw jest tło historyczne. Książki historyczne, niestety, nie są priorytetem wśród czytelników, rzadko po nie sięgają. Dlatego ja ciekawe wątki historyczne osadzam w powieści obyczajowej. Zawsze więc na początku jest tło historyczne, w które wkładam bohaterów, ich emocje, fabułę. Żeby dobrze się to czytało. I przy okazji perypetii bohaterów przemycam wiedzę historyczną.
- Jak wyglądało zbieranie materiałów do tej książki? Powiedziała Pani, że to temat niszowy. Patrząc z drugiej strony: to jest historia tej ziemi.
- Mennonici to nie była zbyt liczna grupa, zaledwie kilka procent. Najwięcej na Żuławach Malborskich, gdzie ich liczba wynosiła około 5600 osób. Na Żuławach Elbląskich - około 1600, jak podają jedne źródła, i 2100 jak podają inne. To nie są jakieś zawrotne liczby, ale ich wiedza i wkład w uporządkowanie gospodarki wodnej było ogromne i korzystamy z tego do dziś.
Jeździłam po miejscach, gdzie mieszkali. Chciałam zobaczyć, jak gospodarstwa były rozmieszczone. Ich zagrody olęderskie występują w różnym typie: wzdłużnym, kątowym. Sporo z nich zachowało się w gminie Markusy. Trzeba wspomnieć też o położonym tam cmentarzu mennonickim. Byłam też w Elblągu.
Druga rzecz to materiały. Na początku swoich poszukiwań dotarłam do materiałów błędnych, fałszywych. Historycy zwrócili mi na to uwagę i dostałam od nich informacje prawidłowe. Fabułę opowieści zbudowałam na podstawie „Dziennika Żuławskiego“. To dokument pisany przez mennonitę żuławskiego w 1878 r. Nie ma tam informacji interesujących dla nas: co tam się działo, jakie były problemy mieszkańców. Autor zamieszczał typowo gospodarcze notatki: czy był wiatr, jaka była pogoda, jakie prace wykonano w gospodarstwie. Pozwoliło mi to stworzyć bazę. Interesowało mnie, co ci ludzie jedli, jakimi narzędziami i maszynami się posługiwali. Byłam w szoku, kiedy dowiedziałam się, jaką ilość gęsi oni hodowali i sprzedawali. Jakie potrawy jedli. Prosty przykład: ziemniaki z dodatkiem śmietany, boczku, jakiegoś tłuszczu. Zwróciłam uwagę na to, że jedli tłusto. Takie właśnie informacje zachwyciły moją „duszę historyczną“ i pozwoliły oprzeć powieść na solidnych fundamentach merytorycznych.
- Podczas pracy nad książką dużo Pani podróżowała pod Żuławach. Zbliżają się wakacje, zapytam więc o miejsca warte odwiedzenia.
- Cała gmina Markusy. To jest taki trochę skansen. Podczas podróży po Żuławach Malborskich i Wiślanych ciężko było już znaleźć ślady mennonitów. Przyjechałam do Markus, a tam „co drugi dom“ to zagroda olęderska. Cmentarz mennonicki. Na „moim“ terenie taki najbardziej znany to ten w Stogach. O cmentarzu w gminie Markusy mówi się mało. Pięknie utrzymany i można poczuć tamten klimat.
Jest moja ulubiona rzeka Balewka, która nie wygląda jak rzeka. Wynika to po części z niskiego stanu wody, zanieczyszczenia, braku czyszczenia dna rzeki. Ale pomijając to - wygląda pięknie. Tworzy iluzję łąki. Z boku jest też zagroda olęderska. Przenosimy się do innego świata.
Drugie miejsce to Szopy. Trzeba zjechać z głównej drogi i jechać płytami. Też jest zagroda olęderska, rzeka, most. Bardzo pięknie i klimatycznie. A przy tym doskonałe miejsce dla osób lubiących ciszę, spokój i przyrodę. Pachnie ziemią, wodą i przyrodą. Byłam tam w lipcu, kwitły lipy, ten zapach...
Kolejne: Jelonki. Tam były trzy domy podcieniowe, niestety jeden spłonął. Wcześniej jeden z domów z tej miejscowości został przeniesiony do Żelichowa. Takich miejsc jest mnóstwo. Tylko trzeba nastawić się na podróże polnymi drogami, w najlepszym wypadku o nawierzchni z płyt lub brukowanej. Ja zostawiałam samochód i szłam na kilkukilometrowe spacery. Albo mieć rower i dobrą kondycję. Można znaleźć ukryte piękno i klimat minionych lat.

- Książka nosi tytuł „Mennonitka i hrabia“.
- To opowieść o rodzącym się uczuciu między przedstawicielami dwóch zupełnie różnych warstw społecznych, ludźmi o innych poglądach, różnej wierze. Ma ona umocowanie w prawdziwych wydarzeniach. Oczywiście, historia opisana w książce jest fikcją literacką, ale podobna historia miała miejsce w rzeczywistości. Miał miejsce taki mezalians pomiędzy mennonitką a hrabią.
- Z jednej strony hrabia „się zdeklasował“, z drugiej mennonitka też musiała przekroczyć pewne granice.
- W tej prawdziwej historii tak właśnie było. W mojej... nie mają tak łatwo. I u mennonitów jest opór, i u szlachty jest opór. Moim młodym bohaterom ciężko jest przebić się ze swoją miłością. Czy im się uda, tego oczywiście nie zdradzimy. Akcja dzieje się w 1878 r., kiedy panowały zupełnie inne realia. Małżeństwa były kojarzone, miłość nie była brana pod uwagę. Moi bohaterowie o tę miłość postanowili zawalczyć, ale czy im wyszło, to czytelnicy muszą się sami przekonać.
- Wiem, że latem będzie można osobiście „poczuć klimat“ powieści.
- Od 12 do 14 maja w Tujsku, w gminie Stegna, odbędzie się „Zlot Żuławski“, czyli spotkanie moich czytelniczek. Będzie to już drugi taki zlot, poprzedni był w Marynowach. Przyjeżdżają czytelniczki z różnych zakątków Polski i chodzimy po miejscach, w których toczy się akcja powieści. A „Mennonitka...“ rozgrywa się właśnie tam: w okolicach Tujska, Chełmka, Izbisk. I w planach są właśnie spacery śladami bohaterów. Popatrzymy, jak to wygląda dziś. A przy okazji będę zarażać miłością do Żuław. „Dziennik Żuławski“, o którym wspomniałam wcześniej też opisywał wydarzenia z tego właśnie terenu.
Z kolei w lipcu w Miłoradzu w Dawnej Wozowni odbędzie się Zlot Mennonitów, na który zostałam zaproszona. To jest cudowne miejsce całe przesiąknięte niezykłym klimatem. Zapowiedziało się 60 mennonitów.
- I na koniec pytanie techniczne: jak jest Pani sposób na pisanie? Wstaje Pani rano i 8 godzin jak w fabryce?
- Chciałabym utrzymywać się z pisania. Na razie jeszcze tak nie jest. Pracuję zawodowo, mam męża, dzieci. Mieszkam na wsi, a tam żyje się trochę inaczej niż w mieście. W związku z tym piszę w każdej wolnej chwili. Na stole w kuchni stoi laptop i w przerwach pomiędzy praniem, robieniem obiadu, odrabianiem lekcji z dziećmi, sprzątaniem i innymi zajęciami siadam i piszę.
Zazwyczaj swoje książki pisałam w cztery, pięć tygodni. Nad „Mennonitką...“ spędziłam kilka miesięcy. Głównie przez research historyczny. Sprawdzałam wszystko: jakich naczyń używali, jaki był rozkład budynku, z jakich materiałów były budowane, w co się ludzie ubierali. Łatwiej pisze się powieść współczesną lub osadzoną w czasach, które jeszcze pamiętają żywi. Tutaj musiałam sprawdzać niemal wszystko. Łapałam strzępki informacji, bo to zupełnie inny obraz XIX wieku niż znamy z literatury. A zanim dotarłam do tych informacji, to czas mijał... Powstawanie tej historii porównałabym do tkania na krośnie. A jak wyszła? To już zapraszam do lektury.