UWAGA!

W chórze znalazłam miłość

 Elbląg, Małgorzatą Staroń
Małgorzatą Staroń

Gdy przychodzi na próby chóru, zapomina o tym, co zostawiła za drzwiami. Relaksuje się, oddając się przyjemności śpiewania. Cantata zmieniła jej życie. To tutaj realizuje swoją pasję, tutaj też poznała miłość swojego życia. O miłości do muzyki rozmawiamy z chórzystką Małgorzatą Staroń.

Dominika Kiejdo: - Należy Pani do chórzystów z najdłuższym stażem. Jedenaście lat to kawałek czasu. Jak wspomina Pani swoje początki w chórze?
       Małgorzata Staroń: - Najstarszy stażem jest mój mąż, którzy w chórze śpiewa szesnaście lat. Ja wstąpiłam do Cantaty w 2005 roku. Do chóru zaprosił mnie kolega, którego poznałam zupełnie przypadkowo. Na początku miałam ogromne obawy, wręcz wzbraniałam się przed wstąpieniem do chóru. Jednak, gdy po raz pierwszy usłyszałam śpiew chóru w katedrze, nie miałam już żadnych wątpliwości. Łzy stanęły mi w oczach i pomyślałam sobie wtedy, że nie mam nic do stracenia. Muszę z nimi śpiewać. Było to jeszcze za poprzedniego dyrygenta, Waldemara Górskiego. Bardzo miło zostałam przyjęta do chóru. Muszę jeszcze dodać, że rotacja w chórze na przestrzeni tych kilkunastu lat była tak duża, że w tej chwili z tamtego okresu zostały tylko cztery osoby.
      
       - Podobno nic Pani nie powiedziała rodzinie o tym, że wstąpiła do chóru. Gdy zobaczyli Panią śpiewającą wśród chórzystów, musieli być bardzo zaskoczeni…

       - Tak właśnie było. Chciałam zrobić najbliższym niespodziankę. Wymykałam się zawsze ukradkiem na próby, choć nie było łatwo. Zaprosiłam rodzinę na mój pierwszy koncert, oczywiście nic nie mówiąc, że będę śpiewać. Myślę, że każdy szczególnie mocno pamięta swój pierwszy koncert. Śpiewaliśmy wtedy piosenki Nitschmanna w setną rocznicę jego śmierci. Jak wielkie było zdziwienie całej mojej rodziny, gdy zobaczyła mnie śpiewającą na scenie! Było to bardzo sympatyczne i miłe. Tak bardzo starałam się przygotować do tego koncertu, że przeforsowałam gardło i w dniu koncertu nie mogłam wydobyć żadnego dźwięku. Prawie w ogóle nie mogłam śpiewać. Było mi trochę przykro, bo tak bardzo chciałam się pokazać mojej rodzinie.
      
       - Wcześniej też Pani śpiewała?

       - Zawsze lubiłam śpiewać. W szkole podstawowej byłam członkiem szkolnego chóru. Na zajęcia chodziłam z przyjemnością w odróżnieniu od moich koleżanek, które chodziły tam tylko po to, by uzyskać lepszą ocenę z muzyki. Kiedyś dostałam na urodziny od rodziców magnetofon z mikrofonem. Wielkim przeżyciem było dla mnie nagrywanie się na niego. Trzymałam w ręku mikrofon, nagrywałam swój śpiew i wyobrażałam sobie, że jestem wielką gwiazdą (śmiech).
      
       - Jak wspomina Pani dawną Cantatę?

       - Widzę dużą różnicę pomiędzy tamtą a obecną Cantatą. Nasz poprzedni dyrygent był osobą bardzo stanowczą i wymagającą. Pomimo całej swej surowości potrafił we mnie obudzić pasję do śpiewania. Zaangażowałam się w pracę chóru i po roku zostałam wybrana do składu zarządu. Byłam dumna, że znalazłam się w takim gronie ludzi, ponieważ już wtedy Cantata odnosiła spore sukcesy. Na próby chóru chodziłam chętnie, byłam systematyczna.
      
       - A sam zespół? Jak Pani go wspomina?
       - Atmosfera w zespole była bardzo fajna. Średnia wieku była dużo wyższa niż w tej chwili. Byłam jedną z młodszych chórzystek. Teraz należę do grona starszych i zawyżam wiek grupy, gdyż w chórze jest sporo młodzieży. Śpiewanie w chórze traktujemy bardziej jako przyjemność niż pracę. W ciągu tych 11 lat spędzonych w chórze nie było tak zgranego zespołu, jaki jest od trzech lat. Czujemy się ze sobą bardzo dobrze, spędzamy wspólnie wiele czasu na koncertach, warsztatach, wyjazdach. Udział w próbach umilają nam nasi „nadworni” kawalarze. Ich dowcipy i anegdoty niejednokrotnie doprowadzają nas do łez ze śmiechu. Bez takich osób byłaby tylko praca, a tak jest przy okazji wesoło.
      
       - Na tę atmosferę ma także wpływ dyrygent…

       - Gdy Marta wzięła nas pod swoje skrzydła, dopiero wtedy poznaliśmy, co to jest przyjemność płynąca ze śpiewania. My się bawimy śpiewaniem. Mimo odczuwanego luzu trzeba przyznać, że Marta jest osobą ogromnie ambitną i kiedy trzeba, umie zdyscyplinować zespół. Kierowanie chórem jest bardzo trudne, zwłaszcza gdy ma się dwójkę małych dzieci. Marcie łączenie życia prywatnego i zawodowego świetnie się udaje. Podziwiam ją za to.
      
       - Co daje Pani śpiewanie w tym chórze?

       - Są takie dni, kiedy nie chce mi się iść na próbę. Jest późno, brzydka pogoda, jestem zmęczona albo zwyczajnie źle się czuję. Ale jak już na niej jestem i śpiewamy na cztery głosy, bardzo cieszę się, że tutaj przyszłam. Inaczej wtedy wraca się do domu. Opada stres, odchodzą nerwy. Śpiewanie to także spełnienie moich młodzieńczych marzeń.
      
       - A inne hobby?
       - Razem z mężem lubimy podróże. Gdy przyjedziemy z jednej wycieczki, już planujemy następną. Są to wyjazdy zagraniczne, ale uwielbiamy także zwiedzać Polskę. W tym roku też pewnie zaplanujemy urlop w kraju. Nie trzeba wyjeżdżać daleko, by móc się zachwycić. Czasami wystarczy, że wyjadę za Elbląg i zobaczę piękny kwitnący rzepak, jakiegoś jelonka czy latającego sokoła. Taka przyroda i głucha cisza potrafią mnie uszczęśliwić.
      
       - A propo’s męża. Podobno poznała go Pani w chórze?

       - Zgadza się. Obydwoje byliśmy ludźmi po przejściach. Po jakimś czasie po prostu zaiskrzyło między nami, zaczęliśmy się spotykać. Chór nas połączył. Chodzimy razem na próby, wyjeżdżamy na koncerty i to jest fajne. Niektóre koleżanki z chóru mówią: „A nie wiem, czy mąż mnie puści”, a my nie mamy tego problemu. Wyjeżdżamy razem i spełniamy się razem muzycznie.
      
       - A jakiej muzyki Pani słucha?
       - Uwielbiam poezję śpiewaną. Gdy jestem zmęczona, wystarczy, że posłucham trochę poezji śpiewanej i nic mi więcej nie potrzeba. Od razu czuję ulgę na duszy.
      
       - Czy była jakaś wyjątkowa chwila podczas tych jedenastu lat spędzonych w Cantacie?

       - Takich chwil było wiele. W zasadzie każdy nasz koncert jest w jakimś sensie szczególny. Dla mnie najbardziej przejmujące są zawsze koncerty charytatywne. Pamiętam koncert na rzecz chorej Tamary. Miałam łzy w oczach. Na zawsze zapamiętam także nasz ubiegłoroczny wyjazd na festiwal do Pragi. Długo pozostaną mi w pamięci nasze spontaniczne śpiewy na ulicach miasta. Wchodziliśmy do tramwaju - śpiewaliśmy, wchodziliśmy do metra - śpiewaliśmy, szliśmy po ulicach - śpiewaliśmy. Muzyka towarzyszyła nam non stop. Ludzie bili nam brawo, fotografowali nas, reagowali rewelacyjnie. Brak mi słów, by opisać, jak się wszyscy wtedy czuliśmy. To było przewspaniałe!
      
       - Mówi Pani, że jako chór jesteście muzycznie zakręceni…
       - Jestem w Cantacie, ponieważ śpiew i towarzystwo ciekawych osób z pasją to moje hobby i przyjemność. Wspólne śpiewanie w gronie muzycznie zakręconych ludzi daje mi dużo ciepła, radości. Łączy nas jedno – miłość do muzyki. Zachęcam więc wszystkich, którzy mają jeszcze jakiekolwiek obawy, czy przyjść do naszego chóru, by przyszli, ponieważ to wszystko, co mówię, jest prawdziwe. Muzyka to jedno, ale fakt, że się ją uprawia w ciekawym, fajnym towarzystwie, to podwójna radość.
      
       - Muzyczne plany, marzenia… Ma Pani takie?
       - Życzyłabym sobie i całemu chórowi doczekania pierwszego miejsca, bo do tej pory z konkursów przywoziliśmy z reguły drugie. Przyjeżdżamy wtedy z pewnym niedosytem, bardzo chcemy zdobyć te najwyższe laury. Wierzę, że wkrótce się uda.
      
      

       Elbląska Gazeta Internetowa portEl.pl jest patronem medialnym chóru Cantata. Co tydzień prezentujemy wywiady z poszczególnymi śpiewakami.
dk

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem... (od najstarszych opinii)
Reklama