Muzyka filmowa, poezja śpiewana, jazz, blues, hip-hop, a nawet „elbląski folklor”. Tak różnorodną mieszankę muzyczną zafundowali nam w piątkowy wieczór muzycy Elbląskiej Orkiestry Kameralnej oraz Anna Jurksztowicz, Krzesimir i Radzimir Dębscy. Zobacz zdjęcia z koncertu.
Elbląska Orkiestra Kameralna wystąpiła w powiększonym, ponad trzydziestosześcioosobowym składzie. Już samo to gwarantowało niezwykłe doznania artystyczne.
Podczas koncertu mieliśmy okazję usłyszeć te znane i te trochę mniej popularne kompozycje Krzesimira Dębskiego – z jednym tylko wyjątkiem, o którym później. Słuchaliśmy muzyki filmowej stworzonej przez Dębskiego, ale także granej przez niego samego czy to na skrzypcach, czy na fortepianie. Zaczęło się od muzyki z filmu „Bitwa Warszawska 1920”. Jak zapewniał mistrz, poloneza bitewnego w całości na żywo usłyszeliśmy po raz pierwszy. To światowa prapremiera – deklarował Dębski. Kolejne utwory zahaczały o najróżniejsze gatunki muzyczne. Były pieśni do wierszy Wisławy Szymborskiej i do słów Jacka Cygana. Piosenki z seriali, z filmów polskich i zagranicznych, ze spotów reklamowych i przyśpiewki prawie ludowe. Pojawił się nawet fragment hip-hopowego kawałka zespołu Molesta („Armagedon”), którego bazą jest - co próbowano nam udowodnić - utwór Dębskiego („Przyszli o zmroku”). Były też kompozycje Radzimira Dębskiego.
Znakomity Krzesimir kilkakrotnie przekazywał batutę swojemu synowi, Radzimirowi. Z kolei ten, gdy nie dyrygował, to grał na hiszpańskiej skrzyni lub śpiewał. Obaj panowie zaskarbili sobie moją sympatię. Starszy zaskakiwał dowcipem i luzem, o który nigdy bym go nie podejrzewała. A młodszy... no cóż – zdolny, przystojny, szczęśliwie urodzony.
Muszę przyznać, że nigdy nie przepadałam za wokalem Anny Jurksztowicz. I po tym koncercie zdania nie zmieniłam. Lubię mocne, barwne głosy, a w przypadku artystki jest - jak na mój gust - zbyt mdło. Być może tę niezbyt pochlebną opinię powoduje dawny repertuar pani Jurksztowicz z piosenką „Zima lubi dzieci”, której uczyłam się w podstawówce, na czele. Serialowe czołówki też mnie nie przekonują.
Nie mniej jednak koncertowa „Afryka Mama” wyśpiewana przez Annę Jurksztowicz z pomocą Radzimira Dębskiego bardzo mi się spodobała. Wzruszyłam się. To był, moim zdaniem, najlepszy wokalny popis tego wieczoru. Mimo, że utwór jest, zdaniem artystów, niezbyt udany.
- To nasza najgorsza, bo najrzadziej używana piosenka – tłumaczyła Anna Jurksztowicz. – Podczas podróży do Afryki, gdzie pracowaliśmy nad muzyką do filmu „W pustyni i w puszczy” zetknęliśmy się z bezmiarem ludzkiego nieszczęścia. I cóż wtedy artysta może zrobić? Wymyśliliśmy, że chcemy mieć taką piosenkę, która będzie zwracać uwagę na problemy Afryki. Poprosiliśmy Andrzeja Mogielnickiego, żeby napisał słowa i w ten sposób powstał protest song. Ale nawet to, że zaprosiliśmy do wykonania największe gwiazdy polskiej estrady, to i tak tej piosenki w radio nikt nie puszczał.
W pamięci zapadł mi również nostalgiczny utwór Josepha Kosmy (to właśnie ten wyjątek, nie będący dziełem K. Dębskiego) „Autumn Leaves” („Les Feuilles Mortes”) śpiewany także przez solistkę i jej syna. To było prawdziwe bluesowe szaleństwo jeśli chodzi o grę Elbląskiej Orkiestry Kameralnej. Ogromne brawa dla naszych muzyków!
- Chrońcie i ceńcie swoją orkiestrę – apelował Krzesimir Dębski.
I szaleństwo jeśli chodzi o fantazję i finezję Dębskiego (seniora), który bawił publiczność przyśpiewkami o Elblągu.
Koncert , między innymi dzięki takim wesołym solówkom i w pewnym rodzaju rodzinnej (co może akurat nie powinno dziwić), przyjaznej atmosferze, podobał się. Muzyka na najwyższym poziomie. Atmosfera niepowtarzalna. Widowisko miłe do ucha i oka. Kto nie był, niech żałuje.
Podczas koncertu mieliśmy okazję usłyszeć te znane i te trochę mniej popularne kompozycje Krzesimira Dębskiego – z jednym tylko wyjątkiem, o którym później. Słuchaliśmy muzyki filmowej stworzonej przez Dębskiego, ale także granej przez niego samego czy to na skrzypcach, czy na fortepianie. Zaczęło się od muzyki z filmu „Bitwa Warszawska 1920”. Jak zapewniał mistrz, poloneza bitewnego w całości na żywo usłyszeliśmy po raz pierwszy. To światowa prapremiera – deklarował Dębski. Kolejne utwory zahaczały o najróżniejsze gatunki muzyczne. Były pieśni do wierszy Wisławy Szymborskiej i do słów Jacka Cygana. Piosenki z seriali, z filmów polskich i zagranicznych, ze spotów reklamowych i przyśpiewki prawie ludowe. Pojawił się nawet fragment hip-hopowego kawałka zespołu Molesta („Armagedon”), którego bazą jest - co próbowano nam udowodnić - utwór Dębskiego („Przyszli o zmroku”). Były też kompozycje Radzimira Dębskiego.
Znakomity Krzesimir kilkakrotnie przekazywał batutę swojemu synowi, Radzimirowi. Z kolei ten, gdy nie dyrygował, to grał na hiszpańskiej skrzyni lub śpiewał. Obaj panowie zaskarbili sobie moją sympatię. Starszy zaskakiwał dowcipem i luzem, o który nigdy bym go nie podejrzewała. A młodszy... no cóż – zdolny, przystojny, szczęśliwie urodzony.
Muszę przyznać, że nigdy nie przepadałam za wokalem Anny Jurksztowicz. I po tym koncercie zdania nie zmieniłam. Lubię mocne, barwne głosy, a w przypadku artystki jest - jak na mój gust - zbyt mdło. Być może tę niezbyt pochlebną opinię powoduje dawny repertuar pani Jurksztowicz z piosenką „Zima lubi dzieci”, której uczyłam się w podstawówce, na czele. Serialowe czołówki też mnie nie przekonują.
Nie mniej jednak koncertowa „Afryka Mama” wyśpiewana przez Annę Jurksztowicz z pomocą Radzimira Dębskiego bardzo mi się spodobała. Wzruszyłam się. To był, moim zdaniem, najlepszy wokalny popis tego wieczoru. Mimo, że utwór jest, zdaniem artystów, niezbyt udany.
- To nasza najgorsza, bo najrzadziej używana piosenka – tłumaczyła Anna Jurksztowicz. – Podczas podróży do Afryki, gdzie pracowaliśmy nad muzyką do filmu „W pustyni i w puszczy” zetknęliśmy się z bezmiarem ludzkiego nieszczęścia. I cóż wtedy artysta może zrobić? Wymyśliliśmy, że chcemy mieć taką piosenkę, która będzie zwracać uwagę na problemy Afryki. Poprosiliśmy Andrzeja Mogielnickiego, żeby napisał słowa i w ten sposób powstał protest song. Ale nawet to, że zaprosiliśmy do wykonania największe gwiazdy polskiej estrady, to i tak tej piosenki w radio nikt nie puszczał.
W pamięci zapadł mi również nostalgiczny utwór Josepha Kosmy (to właśnie ten wyjątek, nie będący dziełem K. Dębskiego) „Autumn Leaves” („Les Feuilles Mortes”) śpiewany także przez solistkę i jej syna. To było prawdziwe bluesowe szaleństwo jeśli chodzi o grę Elbląskiej Orkiestry Kameralnej. Ogromne brawa dla naszych muzyków!
- Chrońcie i ceńcie swoją orkiestrę – apelował Krzesimir Dębski.
I szaleństwo jeśli chodzi o fantazję i finezję Dębskiego (seniora), który bawił publiczność przyśpiewkami o Elblągu.
Koncert , między innymi dzięki takim wesołym solówkom i w pewnym rodzaju rodzinnej (co może akurat nie powinno dziwić), przyjaznej atmosferze, podobał się. Muzyka na najwyższym poziomie. Atmosfera niepowtarzalna. Widowisko miłe do ucha i oka. Kto nie był, niech żałuje.
Olga Kaszubska