
Spotkanie zdawało się toczyć według wymarzonego scenariusza, bo Olimpia szybko objęła prowadzenie, a od 41. minuty mogła korzystać z komfortu gry w przewadze liczebnej. Futbol bywa jednak przewrotny, a dziewięćdziesiąt minut to wystarczająco dużo czasu, aby losy meczu się odmieniły. W decydującej fazie rywalizacji większą determinację zaprezentował GKS, który doprowadził do remisu.
Już pierwsze minuty zwiastowały emocjonującą opowieść. W piątej minucie rzut wolny z dalszej odległości. Do piłki podszedł Kołoczek, a jego dośrodkowanie było wspaniale dopieszczone. W polu karnym najwyżej wzbił się Dawid Wierzba, który w powietrzu bywa nie do zatrzymania i z chirurgiczną precyzją wpakował piłkę do siatki. Początek wymarzony.
Gra Olimpii układała się płynnie, była pełna kontroli i cierpliwego konstruowania akcji. Gospodarze z Wikielca najwięcej zawdzięczali Zielińskiemu, byłemu zawodnikowi Olimpii. Od jego zagrań zaczynała się większość akcji zaczepnych. W pewnym momencie GKS wykonywał rzut wolny, obejrzeliśmy soczyste uderzenie, ale Manikowski może nie w najpewniejszym stylu, ale zatrzymał piłkę.
W 41. minucie konsternacja w szeregach gospodarzy. Niczym nieuzasadnione zachowanie Bartosza Dąbrowskiego, który bez piłki kopnął Czaplińskiego. Nie mogło być innej decyzji, skończyło się czerwienią w dłoni sędziego. Olimpia zyskała przewagę, która wydawała się otwierać wrota do pełnej dominacji.
Jeszcze w doliczonym czasie pierwszej połowy elblążanie pokazali, że potrafią przycisnąć rywala. Pressing wysoko ustawiony przyniósł odbiór blisko pola karnego. Kordykiewicz piętką odegrał do Kondrackiego, a ten uderzył zza pola karnego. Niestety, piłka zatrzymała się na słupku.
Po zmianie stron obraz gry nie układał się tak, jak oczekiwali kibice Olimpii. Najpierw co prawda odnotowaliśmy próbę Kordykiewicza, ale strzał bez zagrożenia. Paradoksalnie, to gospodarze, grający w osłabieniu, zaczęli wyglądać jak zespół niosący w sobie więcej wiary. Rzut rożny Wikielca poderwał publiczność, a chwilę później miejscowi mieli wręcz sytuację marzeń: dynamiczny rajd Shoki Nagana, który wdarł się w pole karne, dograł do Maddoxa Sobocińskiego, ale jego strzał był fatalny.
Olimpia odpowiedziała w 74. minucie. Doskonałe dośrodkowanie Czaplińskiego spadło wprost na głowę Jarzębskiego, który znajdował się zaledwie sześć metrów od bramki. Zagranie na „nos”, jednak zamiast radości z gola, zawód. Futbolówka minęła słupek.
W końcówce, kiedy wydawało się, że Olimpia jeszcze zdoła przypieczętować zwycięstwo, piłka brutalnie przypomniała o swojej nieprzewidywalności. W 88. minucie gospodarze krótko rozegrali rzut wolny, nastąpiło dośrodkowanie i gol. Proste środki, a zarazem bezlitosna skuteczność.
Trudno oprzeć się refleksji: przewaga jednego zawodnika na boisku wcale nie oznaczała przewagi na tablicy wyników. Olimpia nie potrafiła postawić kropki nad „i”, a Wikielec, kierowany wolą walki i determinacją, wyszarpał dla siebie wynik. Z perspektywy elblążan pozostaje niedosyt, bo mecz, który układał się idealnie, skończył się uwidocznieniem braku wyrachowania i zimnej krwi.
GKS Wikielec - Olimpia Elbląg 1:1 (0:1)
0:1 - Wierzba (5. min.), 1:1 - Bosse (88. min.)
Olimpia: Manikowski - Winkler, Pek (55’ Jarzębski), Kondracki (55’ Młynarczyk), Czernis, Kordykiewicz, Czapliński, Wierzba, Laszczyk (69’ Misztal), Semeniv (82’ Pawłowski), Kołoczek (82’ Tiahlo)