
W Elblągu pożegnano ligę, sezon i pewien etap, w którym mimo biedy i kłopotów Olimpia wciąż trzymała się na mapie centralnego futbolu. Spotkanie z Polonią Bytom miało w sobie coś z końcowej sceny dobrego dramatu: wszystko już wiadomo, emocje buzują, ale i tak nie można oderwać wzroku. Bo choć elblążanie spadli, a Polonia awansowała, to 90 minut przy Agrykola było emocjonujące.
Przed meczem wiedzieliśmy jedno: to będzie pożegnanie. Nie tylko z sezonem, ale i z ligą, z marzeniami o utrzymaniu, z piłką centralną w Elblągu. Olimpia już przed pierwszym gwizdkiem była spadkowiczem, a Polonia pewnym awansu pierwszoligowcem. Kontrast nie mógł być bardziej jaskrawy. Gospodarze schodzili ze sceny po fatalnym sezonie, goście kończą z fanfarami. Trudno było więc oczekiwać sportowego przełomu.
Pierwszy połowa pod dyktando Polonii, żadna sensacja. W końcu przyjechał lider tabeli, ale choć goście z minami już pierwszoligowców, to konkretniejsze sytuacje stworzyła Olimpia. Najpierw Dominik Kozera ruszył z piłką, ale zanim zdołał zaprosić kogokolwiek na konkrety, dopadło go trzech bytomskich obrońców. Strzału z tego nie było, ale zagrożenie owszem. Żółto-biało-niebiescy, z aż sześcioma młodzieżowcami w składzie, pokazali, że choć idą na dno, to wcale nie zamierzają zniknąć bez echa.
Pod koniec pierwszej części gry, w 40. minucie, Olimpia udowodniła, że futbol to czasem sztuka prostoty. Skwierczyński z Czernisem „sklepali” na własnej połowie tak beztrosko, jakby rozgrywali piłkę na szkolnym boisku, i wyszli spod bytomskiej presji. Potem Czernis, niczym rozpędzony TGV, pociągnął z piłką aż pod pole karne lidera, gdzie wypatrzył Kozerę. Ten huknął bez ceregieli, ale Holewiński odbił piłkę na rzut rożny. Akcja może nie zakończyła się golem, ale pokazała, że Olimpia nie wywiesza białej flagi.
Po przerwie Polonia ruszyła jak stado wygłodniałych chartów puszczonych ze smyczy. Strzelał m.in. Oliwer Kwiatkowski, ale na jego nieszczęście między słupkami stał nie kto inny jak pan piłkarz Witan, który nie broni, tylko komponuje interwencje. Polonia napierała, waliła głową w mur, próbowała wszystkich sztuczek z pierwszoligowego podręcznika. Olimpia? Zdyscyplinowana, skoncentrowana, zwarte szyki i tlen w płucach, ale przede wszystkim bramka zamknięta na cztery spusty, klucze schowane w rękawicy Witana. W 76. minucie mogła wydarzyć się sensacja. Semeniv znalazł się z piłką w polu karnym, uderzył z przekonaniem, ale piłkę z linii bramkowej wybił któryś z desperacko interweniujących obrońców. Do szczęścia zabrakło centymetrów.
W samej końcówce, w 90. minucie, gdy Polonia dociskała jeszcze intensywniej, Witan znów dał próbkę swojego talentu, wyciągnął się jak struna i odbił piłkę po groźnym uderzeniu, które mogło przesądzić o wyniku. Ogólnie latał między słupkami przez cały mecz, jego interwencje uchroniły przed porażką i potwierdzały to, o czym wiedzą wszyscy elbląscy kibice: w bramce Olimpia fachowca akurat ma.
Do końca sezonu pozostało już tylko jedno spotkanie. Później krótka chwila wytchnienia, ale niech nikogo nie zmyli słowo „przerwa”, bo będzie to raczej czas wzmożonej pracy, nerwowych rozmów i odważnych decyzji. W Olimpii szykują się zmiany nie tylko dotyczące boiska, także te, które rozegrają się w ciszy gabinetów i korytarzy klubowego budynku.
Olimpia Elbląg - Polonia Bytom 0:0
Olimpia: Witan - Czapliński, Górecki, Łaszak, Tiahlo, Skwierczyński (66’ Lorenc) - Szałecki (80’ Piróg), Czernis (66’ Fyk), Sznajder (54’ Semeniv), Zieliński - Kozera