
Asfalt jest nudny, a ja mam potrzebę wyżycia się. Próbowałem motocrossu, ale jazda w kółko też jest nudna. Traktuję więc ją treningowo, by zdobyć umiejętności, które wykorzystuję podczas zawodów ekstremalnych. Idealnym miejscem do sprawdzenia się jest Rumunia. Hard Enduro to setki kilometrów do pokonania w trzy dni. Podjazdy górskie na wysokość naszych wieżowców, a także wąwozy, strumyki. To lubię – tak o swojej pasji mówi Bartosz Szenderłata.
- Jeździłem też na asfalcie, ale to jest nudne – wyjaśnia Bartosz Szenderłata. - No, bo ile można jeździć do Gdańska, Braniewa czy do Stegny? Jazda po asfalcie jest też niebezpieczna – zaznacza. - Na drodze zginęło już kilku moich kolegów. Nie takich emocji szukam – przyznaje motocyklista. - Mam potrzebę wyżycia się więc postawiłem na motocross. Próbowałem jeździć w Poznaniu na torze, ale to bardzo daleko więc w grę wchodziły tylko wyjazdy weekendowe. W pobliżu Elbląga można pojeździć w Jeleniej Dolinie, bo tam jest prywatny tor motocrossowy i trochę terenów ziemnych. Jest też tor w Janowie. Jazda w kółko też jest nudna, ale traktuję ją treningowo – wyjaśnia Bartosz Szenderłata. - Ćwiczę oddawanie zakrętów, skoków. Żeby płynnie jeździć trzeba trenować, a zdobyte w ten sposób umiejętności wykorzystuję podczas startów w zawodach enduro, np. w Kolibkach. Tam jest fajny tor, wyłożony przeszkodami, widowiskowy - twierdzi elbląski motocyklista.
W tym roku Bartosz Szenderłata brał też udział w Mistrzostwach Polski enduro, ale przyznaje, że takie starty mocno odbiegają od tego, co dzieje się w Rumunii.
- Tam jest raj – twierdzi elbląski motocyklista. - To tak, jak pojeździć na Górze Chrobrego, a później pojechać w Alpy - porównuje.
Tak więc Rumunia jest rajem dla ekstremalnych motocyklistów dlatego Bartosz Szenderłata zdecydował się na pierwszy, życiowy start w Hard Enduro na tamtym terenie. Wrócił zachwycony.
- Pierwszego dnia jest prolog, czyli 30-kilometrowy odcinek jazdy po górach – same podjazdy na wysokość naszych wieżowców, a dalej zjazdy, wąwozy, strumyki – opowiada. - Potem są dwa dni po 100 kilometrów każdy. To nie jeżdżenie po oślich łączkach – przyznaje. - Nie wszyscy docierają do mety, choć nie znam wypadków śmiertelnych w terenie. Na odcinkach leśnych osiąga się prędkość do 100 km/h. Można się, co prawda, połamać, ale mnie – póki co – to na szczęście ominęło (śmiech). Dlatego powtarzam - trzeba jeździć motocrossowo po to, by się wyćwiczyć.
Podczas zawodów Hard Enduro w Rumunii elbląski motocyklista zajął 140 miejsce na 500 startujących zawodników. - Jednak ok. 200 z nich to zawodowcy, ja jeżdżę w klasie amatorów – przyznaje.
- W Rumunii jest siedem edycji zawodów hard enduro – dodaje Szenderłata. - Najsłynniejsze to Red Bull Romianiacs, ale to bardzo droga impreza. Wpisowe kosztuje 1500 euro, podczas, gdy na tych zawodach, w których ja wziąłem udział – 100 euro. To w ogóle jest drogi sport, a ja bogaty nie jestem. Trzeba więc jakoś sobie radzić. Na wiosnę znowu tam pojadę – zapowiada motocyklista.
Jakie maszyny stoją w garażu Bartosza Szenderłaty?
- Stoi KTM 990 adventure, KTM 950 super enduro i typowo crossowy, lekki, wyczynowy motocykl - Suzuki RM 250 – wylicza. - Do końca roku jestem zmuszony go zmienić, bo się wyeksploatował. Generalnie, w crossie żywot motocykla to dwa-trzy sezony. Zakup jest już ustalony tylko pozostaje kwestia finansów – przyznaje z lekkim żalem.
To chyba typowo męski świat?

- Na motocross czasem decydują się i kobiety, ale rzadko – przyznaje Bartosz Szenderłata. - Z natury są słabsze fizycznie, a motocross jest drugim na świecie najbardziej męczącym sportem uprawianym w jak najkrótszym czasie. "Królowie prostych" [tak mówi o tych, którzy jeżdżą ulicami – red.] myślą, że są goście, bo w trzy sekundy rozpędzą motocykl do setki i jeżdżą 200-300 km na godzinę. A na torze motocrossowym po 15 minutach mają dość - zapewnia. - Organizm średniej klasy zawodnika ma zapas cukru na 7 minut jazdy torowej. Później spala tłuszcz. W zasadzie jedzie się więc stosując to, co organizm zapamiętał podczas treningów – wyjaśnia motocyklista. - Na torze od razu widać, kto trenuje od święta. Ci, co jeżdżą zawodowo, codziennie ćwiczą swoje ciało. Potrafią np. rowerem-kolarzówką przejechać 80 km -dziennie! Ja jestem amatorem. No, może z dużymi ambicjami (śmiech), ale to się okaże.
A jakie motocyklowe marzenia ma Bartosz Szenderłata?
- Chciałbym pojechać do Afryki, może być też Albania lub Maroko – zdradza. - Bezdrożami. Jednak wiąże się to z dużym nakładem finansowym. Może na starość pojadę...?