Dwa psy rasy bulterier zaatakowały w środę po południu na placu zabaw przy ul. Legionów mężczyznę i jego psa. Właściciele agresywnych psów uciekli z miejsca wypadku, nie zostawiając o sobie żadnej informacji. Poszkodowany za pośrednictwem naszej redakcji prosi o pomoc świadków tego zdarzenia. Sprawa została też zgłoszona na policję.
Pan Piotr, jak co dzień, wyszedł ze swoim psem na spacer wokół bloku. Nie spodziewał się jednak, że zakończy się on tak dramatycznie. Jak relacjonuje nasz czytelnik, z naprzeciwka wyszła młoda kobieta z parą bulterierów, bez kagańców. Jeden z psów biegał luzem, momentalnie dopadł do czworonoga mężczyzny. - Ten pies chwycił zębami łapę mojego psa, nie sposób było go odciągnąć. Właścicielka bulteriera też próbowała, ale wtedy zaatakował ten drugi bulterier, trzymany na smyczy – opowiada pan Piotr.
Jak relacjonuje nasz Czytelnik, po dłuższej chwili szamotaniny pojawił się drugi właściciel bulterierów. W końcu pies pana Piotra zdołał się oswobodzić i uciekł w kierunku klatki. Pan Piotr popędził wpuścić ranne i wystraszone zwierzę do domu. Gdy wrócił po około minucie na miejscu zdarzenia, ani bulterierów, ani ich właścicieli już nie było. - Prosiłem, żeby pozostali na miejscu, a oni po prostu uciekli – mówi pan Piotr. - Po całym zdarzeniu musiałem jechać z moim psem do Gdyni, gdzie przeszedł długą i ciężką operację. Zęby napastników wbiły się aż do kości, przerywając wszystkie ścięgna. W Gdyni poszedłem też na pogotowie, bo miałem liczne rany na rękach. Teraz mam je całe w bandażach – dodaje pan Piotr.
Poszkodowany wydał na operację psa ponad 700 zł, ale jak sam mówi, nie pieniądze są w tej sytuacji priorytetem, a przede wszystkim zdrowie jego samego. - Nie wiem czy psy, które mnie zaatakowały nie były nosicielami wścieklizny. Jeśli w najbliższym czasie nie zostaną one przebadane przez weterynarza, będzie czekać mnie bardzo bolesna i kosztowna terapia w szpitalu zakaźnym. Prosiłbym o to, żeby właściciele bulterierów zgłosili się do mnie, w przeciwnym razie będę musiał rozpocząć leczenie. Wścieklizna może być chorobą śmiertelną, więc nie mogę ryzykować – dodaje poszkodowany.
Jak relacjonuje nasz Czytelnik, po dłuższej chwili szamotaniny pojawił się drugi właściciel bulterierów. W końcu pies pana Piotra zdołał się oswobodzić i uciekł w kierunku klatki. Pan Piotr popędził wpuścić ranne i wystraszone zwierzę do domu. Gdy wrócił po około minucie na miejscu zdarzenia, ani bulterierów, ani ich właścicieli już nie było. - Prosiłem, żeby pozostali na miejscu, a oni po prostu uciekli – mówi pan Piotr. - Po całym zdarzeniu musiałem jechać z moim psem do Gdyni, gdzie przeszedł długą i ciężką operację. Zęby napastników wbiły się aż do kości, przerywając wszystkie ścięgna. W Gdyni poszedłem też na pogotowie, bo miałem liczne rany na rękach. Teraz mam je całe w bandażach – dodaje pan Piotr.
Poszkodowany wydał na operację psa ponad 700 zł, ale jak sam mówi, nie pieniądze są w tej sytuacji priorytetem, a przede wszystkim zdrowie jego samego. - Nie wiem czy psy, które mnie zaatakowały nie były nosicielami wścieklizny. Jeśli w najbliższym czasie nie zostaną one przebadane przez weterynarza, będzie czekać mnie bardzo bolesna i kosztowna terapia w szpitalu zakaźnym. Prosiłbym o to, żeby właściciele bulterierów zgłosili się do mnie, w przeciwnym razie będę musiał rozpocząć leczenie. Wścieklizna może być chorobą śmiertelną, więc nie mogę ryzykować – dodaje poszkodowany.
Całe zajście zostało zgłoszone na policję, jednak pokrzywdzony nie wniósł żadnej skargi. Liczy na załatwienie sprawy polubownie. Wszystkie osoby, które mogą mieć związek ze sprawą proszone są o kontakt z naszą redakcją lub bezpośrednio z poszkodowanym pod numerem telefonu: 794 223 853.
Michał Skorupa