UWAGA!

Pierwsze dni

Minęła 58. rocznica zdobycia Elbląga przez wojska radzieckie. Jak podają kroniki, walka o miasto zakończyła się o ósmej rano 10 lutego roku 1945, po osiemnastu dniach ostrzeliwań.

Rozmowa z Jerzym Świadkowskim, szefem Koła Pionierów im. inż. Mieczysława Filipowicza, najstarszym elbląskim pionierem
     
     Jak pamięta pan wojenny Elbląg?
     Jestem tu od 1941 roku. Pracowałem u ogrodnika, na wsi pod Elblągiem i przyjeżdżałem z nim do miasta. Bardzo pasjonowało mnie wówczas przepiękne Stare Miasto, odwiedzałem je niemal podczas każdej wizyty.
     
     Miasto było wtedy niemieckie...
     Oczywiście, choć byli też i Holendrzy - jak się później dowiedziałem byli wśród nich aktorzy. Z tego wnoszę, że byli także przedstawiciele innych narodowości. Nie było żadnych oznak wojny. Wiem, że kiedy 23 stycznia wraz ze swoją grupą zwiadowczą pojawił się kapitan Diaczenko – zaskoczył Elbląg, ludzie wychodzili z kina, wszystko było czynne.
     
     Jak trafił pan do Elbląga?
     Tam, gdzie mieszkałem, 12 kilometrów od Elbląga, stacjonowały jednostki radzieckie, które przez dwa tygodnie - tyle trwało zdobywanie miasta - zmieniały się w szturmach. Nauczyłem się trochę mówić po rosyjsku, rosyjscy żołnierze byli trochę starsi ode mnie... Dochodziły zresztą do nas wystrzały armatnie, niesamowicie dużo było przy tym huku, widziałem Iły, które leciały bombardować miasto. Z mojej wioski uciekli wszyscy Niemcy, zostało paru emerytów i tu Rosjanie, zanim jeszcze zdobyli miasto, zrobili magazyn żywca: były krowy, świnie... Gdy miasto zostało zdobyte, komendant wojenny Elbląga - nazywał się chyba płk Nowikow - przyjechał na lustrację magazynu; zobaczył, jak rozmawiałem z radzieckimi żołnierzami i z Niemcami - bo przez kilka lat pracując tu nauczyłem się niemieckiego, zapytał, kim jestem, powiedziałem, że przyjechałem z rodzicami i rodzeństwem, na roboty przymusowe. Pamiętam, że powiedział, że miasto Elbląg będzie polskie i zapytał, czy nie przyjechałbym do Elbląga na tłumacza. Przywiózł mnie na dawną ulicę Dzierżyńskiego, teraz Browarną - to był rejon tzw. pierwszej komendantury, bo Elbląg podzielony był na trzy rejony. Wraz z dwustu Niemkami maszerowałem do koszar tzw. Północnych, gdzie składano to, co zostało po wojskach niemieckich: koce, mundury. Po to wszystko przyjeżdżały samochody i zabierały - najprawdopodobniej tam, gdzie trwały jeszcze walki. Pewnego dnia zobaczyłem samochód kryty plandeką. Na masce miał biało-czerwoną chorągiewkę. Wokół niego kręcili się mężczyźni w lotniczych mundurach z biało-czerwonymi opaskami. To mnie zelektryzowało. Okazało się, że była to Morska Grupa Operacyjna, która miała przejmować port. Razem z nimi pojechałem na Osiedle Marynarzy, które nazywało się dawniej Erich Koch Siedlung. Tam właśnie komendantura wyznaczyła miejsce dla Straży Portowej, bo tak później nazwano Morską Grupę. W marcu poprosiłem komendanta Antoniego Helmana o dwóch ludzi i pojechałem po moją rodzinę do miejscowości, która dziś nazywa się Myślęcin. Pojechaliśmy tam na rowerach. Mój ojciec wrócił już wtedy z okopów i była tam cała moja rodzina: rodzice, trzy siostry i siostra mojej mamy. To była pierwsza, kompletna rodzina w polskim Elblągu.
     
     Po zdobyciu przez Rosjan, w mieście byli jeszcze Niemcy.
     Było około 20 tysięcy Niemców, którzy pracowali na rzecz komendantury, odgruzowywali miasto. Fachowcy pomagali np. uruchomić elektrownię, dzięki czemu dość szybko było światło i woda.
     
     Rosjanie oczyszczali miasto z dawnych mieszkańców?
     Z tego, co wiem, to były sporadyczne wypadki, jak to bywa zdobytym mieście: rabunki, gwałty itd. Słyszałem o tym, nawet widziałem martwe osoby. Nie było jednak masowych prześladowań. Rosjanie na ogół względnie obchodzili się z Niemcami, ci zaś wskazywali np. różnego rodzaju magazyny.
     
     Jak wyglądało miasto, gdy pojawił się pan w nim po wyzwoleniu?
     Ja tego miasta nie poznałem, choć znałem je jeszcze przed zburzeniem. Przede wszystkim interesowała mnie starówka, tu były same gruzy, nie można było przejść... Wszystko wyglądało strasznie: kikuty murów, w których były ślady po pociskach, uszkodzone drzwi i okna; mieszkać można było, ale poza centrum, w okolicach Pionierskiej, Królewieckiej, na Osiedlu Marynarzy. Tam były normalne mieszkania, tyle, że w stanie, w jakim zostawili je uciekający Niemcy. Podobno zniszczone zostało 65 procent miasta, obrzeża miasta się zachowały.
     
     ***
     
     Rozmowa z pionierem Lechem Baranowskim
     
     Jak Pan trafił do Elbląga?
     Przyjechałem 12 kwietnia 1945. Od początku - do dziś mieszkam przy ul. Kajki, w budynku, w którym mieści się poczta. Byłem członkiem Morskiej Grupy Operacyjnej. Przyjechałem z Inowrocławia, aby zorganizować w Elblągu Pocztę Polską. Pamiętam starówkę, która leżała w gruzach, a poza nią - wiatr zamiatał ulice śmieciami... Nikogo nie było widać. Budynek Poczty Głównej przy Placu Słowiańskim nie był zbytnio zniszczony, ale nie oddano go nam, bo mieścił się tam jeden ze zorganizowanych przez Rosjan magazynów. Radziecka komendantura skierowała nas w rejon ul. Pionierskiej, gdzie gromadzili się Polacy. W domu przy Kajki 1, gdzie mieszkała najwyższa niemiecka szarża wojskowych, po remoncie, 20 kwietnia otworzyliśmy pocztę. Miałem tę przyjemność, że jako pierwszy zasiadłem przy okienku pocztowym.
     
     Po co w zrujnowanym mieście poczta?
     Gromadzili się już Polacy. Było ich sporo - ja byłem 82 osobą zameldowaną w Elblągu. Mieszkaliśmy w rejonie ulic: Pionierskiej, Fałata. Stąd powstała nazwa: Dzielnica Pionierów. Do miasta wychodziło się w dwójkę, trójkę - z Mierzei Wiślanej zdarzały się niemieckie strzały; wszak kapitulacja miała miejsce 8 maja, a to był kwiecień...
     
     Ilu było wówczas dawnych, niemieckich mieszkańców?
     Rosjanie w tym czasie mówili, że w Elblągu jest 45 tysięcy Niemców. To były przeważnie kobiety, dzieci i starcy.
     
     Pamięta pan moment, gdy zaczęli znikać?
     Oni wyjeżdżali. Pamiętam, że w następnym roku były to już masowe wyjazdy. Tymczasem jednak potrzeba było fachowców i korzystaliśmy z pomocy Niemców, którzy pomogli nam m.in. podłączyć telefony. Spotkałem też wielu polskich autochtonów np. kobiety, które wyszły za Niemców. Spotykało się sporo polskich nazwisk. Nie czuliśmy nienawiści, zawsze chętnie z nimi rozmawialiśmy.
     
     A Rosjanie?
     Z nimi było rozmaicie. Trzeba tylko było ich unikać, kiedy byli pijani. Nie słyszałem też o tym, by prześladowali niemiecką ludność.
rozmawiała Joanna Torsh

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Pani Joanno! Wreszcie pisze Pani o zdobyciu Elbląga, a nie o wyzwoleniu! Gratuluję. Lecz czemu gdzies tam w tekście umieszczono jednak wyzwolenie? Czy to chodzi o to, że Bogu świeczkę, a diabłu (czerwonemu) ogarek? Pozdrawiam.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    Grzebar(2003-02-10)
  • Grzebar, przypuszczam, że przykładając swoją miarkę, przypisujesz pani Joannie również własne intencje. Wydaje mi się, że autorka "nic takiego" nie miała na myśli. Pisze raczej rzeczowo /w ogóle, nie tylko teraz/ i dlatego zdobywanie miasta nazwała zdobywaniem. A wyzwolenie - no cóż, dla Polaków było to wyzwolenie od Niemców, którzy z własnej woli raczej by stąd nie odeszli? Tak nauczyliśmy się ten historyczny fakt nazywać, bo przecież tu się urodziliśmy, mieszkamy i chcielibyśmy teraz nic "naprawiać".
  • to nie było zdobycie ani wyzwolenie... to było zniszczenie...
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    pesymista(2003-02-11)
  • pesymista i grzebar...... zdumiewające !!!! Gdzieście pobieral;i nauki ?
Reklama