Niełatwo jest widzieć śmierć w cudzych oczach. Ciężko jest patrzeć na kogoś, kto błaga o życie, a zostało mu już mało czasu. Ale jeszcze trudniej jest, kiedy wokół umierającego zbiera się gromadka innych, mniejszych par oczu, roześmianych i radosnych, nie zdających sobie sprawy, że ich los jest niepewny i nie wiadomo, co będzie z nimi za tydzień, dwa.
38 – letnia kobieta ciągle płacze. Kiedy się z nią rozmawia nie potrafi zahamować łez. Wie, że jest chora, rozumie, co znaczy słowo „rak”. Jednak próbuje mieć nadzieję. Że chociaż uda się jej przeżyć kilka dobrych dni z własnymi dziećmi, które kocha nad wszystko. Że jeszcze będzie mogła się ostatni raz uśmiechnąć. Jej mieszkanie przy ul.Grunwaldzkiej to przygnębiające miejsce, biedne, zaniedbane. Wszystko się psuje, wszystkiego brak. Dzieciaki jedzą po kolei, bo nie ma talerzy dla wszystkich. Ciężko jest żyć w takich warunkach. Jeszcze ciężej umierać… Najstarszych dwoje z rodzeństwa chodzi do szkoły. To 13-letni Ariel o 11-letnia Andżelika. Skąd wziąć pieniądze na ich książki, przybory do szkoły, to sprawa drugorzędna, bo najważniejsze, to mieć na chleb. Pieniędzy nie ma na nic. Ani na pieluszki dla Klaudii, która nie ma jeszcze dwóch lat, ani na jedzenie dla starszych. Jest jeszcze dwóch chłopców, Adrian i Marcin, mają 7 i 4 lat. Są pełnymi życia, wesołymi chłopcami, którzy, jak wszystkie dzieci, chcieliby mieć zabawki, zjeść coś słodkiego, obejrzeć film i najważniejsze – mieć zdrową i szczęśliwą mamę... Bo o ojcu już nie myślą. Jest w więzieniu, ale o tym ich matka, Joanna nie chce mówić. Nie chce mówić o przeszłości, nie chce myśleć o starych błędach, o dziecku, które musiała oddać do adopcji, bo rodząc je wiedziała już, że umiera. Chciałaby myśleć o przyszłości, ale tego się boi. „Proces rozsiany raka” – tak mówią o jej chorobie lekarza. To znaczy, że nie zostało jej wiele czasu. Nawet chemii nie można jej już dać, bo organizm jest zbyt słaby by przeżyć taką terapię. Może przyjmować tylko morfinę i próbować walczyć z bólem, cierpieniem, z dreszczami, gorączką i strachem przed śmiercią, a przede wszystkim – z panicznym lękiem o dzieci. Co się z nimi stanie? Kto je przygarnie, czy pójdą do domu dziecka, czy będą rozdzielone? Boi się też o każdy następny dzień. Nie wie, co da dzieciakom jeść, skąd weźmie pieniądze na maść dla najmłodszej. Skóra córki na pachwinach jest silnie zaczerwieniona, wyskakują krostki, dziecko cierpi. „Na biednego wszystko się zwala. Jest coraz gorzej. Każdy dzień gorszy od poprzedniego. Jak ja mam żyć?” – pyta.
Joanna jest pod opieką elbląskiego hospicjum. Otrzymuje stamtąd leki i pomoc medyczną, jednak niczego więcej hospicjum nie jest w stanie załatwić. Pracownicy mogą dobrowolnie pomóc przy praniu, mogą sami złożyć się na pieluchy, albo coś do jedzenia. Kiedy pytam o Asię w hospicjum, na twarzach od razu maluje się smutek. Widać, że jest źle. Wszyscy chcieliby jakoś pomóc, jednak brak pieniędzy ogranicza możliwości. Pieluchy, chusteczki, ubrania dla dzieci, książki, zabawki, talerze, garnki, no i jedzenie... Brakuje wszystkiego. Pieniądze z opieki społecznej nie wystarczają prawie na nic, a jeszcze trzeba oddać te, które Joanna dostała po urodzeniu najmłodszej córki. Najpierw dali, a teraz zabierają, bo stwierdzili, że jednak się nie należy... Asia tylko płacze. Nie ma siły stać w kolejkach, nie ma sił, żeby walczyć z biurokracją i bezdusznymi urzędnikami. Ani dziennikarzami, którzy żerując na jej tragedii piszą, że wykorzystuje opiekę społeczną i że jest oszustką. Elbląskie dzienniki nie zawsze chcą pisać prawdę, często wolą, bez sprawdzenia informacji napisać tylko to, co powiedział anonimowy czytelnik przez telefon...
Jeśli ktoś miałby ochotę pomóc, kupić coś dla dzieciaków, albo zanieść niepotrzebne już ubranka, czy garnki – proszę o kontakt z elbląskim hospicjum św.Jerzego im. Aleksandry Gabrysiak, które znajduje się na ulicy Kopernika 26-28, tel. w godzinach od 8 do 15 2396156, od poniedziałku do piątku.
Joanna jest pod opieką elbląskiego hospicjum. Otrzymuje stamtąd leki i pomoc medyczną, jednak niczego więcej hospicjum nie jest w stanie załatwić. Pracownicy mogą dobrowolnie pomóc przy praniu, mogą sami złożyć się na pieluchy, albo coś do jedzenia. Kiedy pytam o Asię w hospicjum, na twarzach od razu maluje się smutek. Widać, że jest źle. Wszyscy chcieliby jakoś pomóc, jednak brak pieniędzy ogranicza możliwości. Pieluchy, chusteczki, ubrania dla dzieci, książki, zabawki, talerze, garnki, no i jedzenie... Brakuje wszystkiego. Pieniądze z opieki społecznej nie wystarczają prawie na nic, a jeszcze trzeba oddać te, które Joanna dostała po urodzeniu najmłodszej córki. Najpierw dali, a teraz zabierają, bo stwierdzili, że jednak się nie należy... Asia tylko płacze. Nie ma siły stać w kolejkach, nie ma sił, żeby walczyć z biurokracją i bezdusznymi urzędnikami. Ani dziennikarzami, którzy żerując na jej tragedii piszą, że wykorzystuje opiekę społeczną i że jest oszustką. Elbląskie dzienniki nie zawsze chcą pisać prawdę, często wolą, bez sprawdzenia informacji napisać tylko to, co powiedział anonimowy czytelnik przez telefon...
Jeśli ktoś miałby ochotę pomóc, kupić coś dla dzieciaków, albo zanieść niepotrzebne już ubranka, czy garnki – proszę o kontakt z elbląskim hospicjum św.Jerzego im. Aleksandry Gabrysiak, które znajduje się na ulicy Kopernika 26-28, tel. w godzinach od 8 do 15 2396156, od poniedziałku do piątku.
AZ