Mój kolega Piotr Derlukiewicz zaapelował w swoim tekście „63. rocznica”o zaproponowanie nowej nazwy święta obchodzonego do tej pory jako Dzień Wyzwolenia Elbląga. Wśród propozycji, które padły ze strony Czytelników, nie było ani jednej przekonywującej. Może dlatego, że wydarzenia sprzed 63 lat nie dają się zamknąć w jednej prostej formule.
Lansowane latami przez kolejne elbląskie ekipy władzy określenia typu „dzień wyzwolenia”, „powrót do macierzy” służyły wyłącznie tworzeniu propagandowej podbudowy pod arbitralne decyzje, jakie podjęto w Jałcie. Widoczny na każdej mapie ślad tej przeprowadzonej pod dyktando Stalina konferencji to granica z obwodem kaliningradzkim, przypominająca swoją prostotą bardziej afrykańskie kolonie niż jakąkolwiek ukształtowaną naturalnie granicę europejską. Można się tylko zastanawiać, co by było, gdyby Józefowi Wissarionowiczowi linijka obsunęła się kilka centymetrów w dół. Churchill z Rooseveltem raczej by się nie zdecydowali umierać za polski Elbląg.
Bezwzględny wymóg utrzymywania jednoznacznie pozytywnego imagu Armii Czerwonej nakazywał używać określenia „wyzwolenie” zarówno wtedy, gdy odpowiadało to rzeczywistości, jak i wtedy, gdy chodziło wyłącznie o stworzenie propagandowej przykrywki dla kolejnych zdobyczy terytorialnych. Ta sama armia wyzwoliła tereny przedwojennej Polski i ta sama „wyzwoliła” we wrześniu 1939 roku zachodnią Ukrainę i Białoruś. Oburzamy się, już nawet oficjalnie od kilkunastu lat, słysząc o tym „wyzwoleniu” kresów wschodnich Rzeczpospolitej. Mało kogo razi jednak określenie „wyzwolenie Elbląga”, chociaż mamy tu do czynienia z pełną analogią w zakresie prawa międzynarodowego - żadne ze wspomnianych terenów nie należały przed wojną do ZSRR - nie mogły być więc przez jego armię wyzwalane.
Pora skończyć z tą fikcją, 10 lutego powinien pozostać nie jakimś tam świętem a jedną z licznych dat w długiej i trudnej historii naszego miasta. Datą bez wątpienia istotną, ale taką, której nie sposób zgodnie z historyczną prawdą nadać jedną prostą i wygodną z propagandowego punktu widzenia nazwę. Datą, która zakończyła pewną epokę w historii naszego miasta, a rozpoczęła krótkotrwały, ale bardzo dramatyczny okres mordów, rabunków, gwałtów i masowych przesiedleń ludności, po którym nastąpił długi, nie zawsze znaczony samymi sukcesami, trwający do dziś okres odbudowy. Data ta to przede wszystkim początek budowania praktycznie od zera nowej lokalnej społeczności. Proces to równie trudny jak odbudowa Starego Miasta.
Zamiast kolejnej oficjałki pod nieokreślonym pomnikiem dzień ten powinien stać się pretekstem do przeprowadzenia w każdej szkole pogłębionej lekcji historii, przedstawienia młodzieży całej złożoności tamtych dni. Nie może na tych lekcjach zabraknąć opisu ludzkich dramatów zarówno tych, którzy za poparcie dla swojego szaleńczego wodza musieli zapłacić wygnaniem ze swojej małej ojczyzny, jak i tych, którzy za sprawą imperialnych ambicji innego wodza zostali tu przymusowo przesiedleni. Tylko pełna i niezakłamana wiedza o tragizmie tamtych czasów może nas ustrzec przed powtórką z historii.
Bezwzględny wymóg utrzymywania jednoznacznie pozytywnego imagu Armii Czerwonej nakazywał używać określenia „wyzwolenie” zarówno wtedy, gdy odpowiadało to rzeczywistości, jak i wtedy, gdy chodziło wyłącznie o stworzenie propagandowej przykrywki dla kolejnych zdobyczy terytorialnych. Ta sama armia wyzwoliła tereny przedwojennej Polski i ta sama „wyzwoliła” we wrześniu 1939 roku zachodnią Ukrainę i Białoruś. Oburzamy się, już nawet oficjalnie od kilkunastu lat, słysząc o tym „wyzwoleniu” kresów wschodnich Rzeczpospolitej. Mało kogo razi jednak określenie „wyzwolenie Elbląga”, chociaż mamy tu do czynienia z pełną analogią w zakresie prawa międzynarodowego - żadne ze wspomnianych terenów nie należały przed wojną do ZSRR - nie mogły być więc przez jego armię wyzwalane.
Pora skończyć z tą fikcją, 10 lutego powinien pozostać nie jakimś tam świętem a jedną z licznych dat w długiej i trudnej historii naszego miasta. Datą bez wątpienia istotną, ale taką, której nie sposób zgodnie z historyczną prawdą nadać jedną prostą i wygodną z propagandowego punktu widzenia nazwę. Datą, która zakończyła pewną epokę w historii naszego miasta, a rozpoczęła krótkotrwały, ale bardzo dramatyczny okres mordów, rabunków, gwałtów i masowych przesiedleń ludności, po którym nastąpił długi, nie zawsze znaczony samymi sukcesami, trwający do dziś okres odbudowy. Data ta to przede wszystkim początek budowania praktycznie od zera nowej lokalnej społeczności. Proces to równie trudny jak odbudowa Starego Miasta.
Zamiast kolejnej oficjałki pod nieokreślonym pomnikiem dzień ten powinien stać się pretekstem do przeprowadzenia w każdej szkole pogłębionej lekcji historii, przedstawienia młodzieży całej złożoności tamtych dni. Nie może na tych lekcjach zabraknąć opisu ludzkich dramatów zarówno tych, którzy za poparcie dla swojego szaleńczego wodza musieli zapłacić wygnaniem ze swojej małej ojczyzny, jak i tych, którzy za sprawą imperialnych ambicji innego wodza zostali tu przymusowo przesiedleni. Tylko pełna i niezakłamana wiedza o tragizmie tamtych czasów może nas ustrzec przed powtórką z historii.