
Drewniane, metalowe, z laminatu poliestrowo szklanego. Produkcji polskiej, radzieckiej, enerdowskiej. Auta typu pedal car cieszą małych chłopców od dziesięcioleci. W kolekcji Andrzeja Rybickiego są i Moskwicz, i Renault 16, i inne, znacznie starsze. W gablotach z kolei tysiące „resoraków”, a w garażu ukochana „kaczuszka”, czyli Citroen 2CV. I wszystkie auta na wyciągnięcie ręki małego Filipka. Niejeden chłopcu pozazdrości, bo taki dziadek to skarb. Zobacz zdjęcia.
Podobnie, jak i innych cudeniek „na pedały”.
- Narto-sanie pamiętają czasy Związku Radzieckiego – Andrzej Rybicki wskazuje na sznur aut ustawionych na podwórku przed domem. - Kolejny samochód, ten z płomieniami, to samochód polski, przedwojenny. To mój największy rarytas. Dalej, drewniany niemiecki wóz i szwedzki gokart – opowiada kolekcjoner. - Jest i czerwone auto z laminatu poliestrowo szklanego produkcji polskiej, choć tu mam duże trudności z ustaleniem producenta – zauważa. - Mam, co prawda, „wyśledzone” cztery takie auta w Polsce. Wiem, że pochodzą z lat. 70. XX w. i tyle. Cenię sobie to auto, bo to ciekawostka.
- Następny samochód – kontynuuje Andrzej Rybicki – enerdowski z bardzo ciekawym zawieszeniem na resorach. Był niekompletny więc dospawałem kierownicę, dorobiłem siedzenie z blachy.
Trzeba wiedzieć, że pan Andrzej, jeśli nie może kupić brakujących części do swoich auteczek, to sam je wykonuje. - Następny, z przełomu lat 70. i 80. też był w opłakanym stanie, ale dorobiłem zderzak, wyprostowałem blachy, dorobiłem tablicę rejestracyjną – z uśmiechem wskazuje pasjonat motoryzacji.
Pracuje też nad własną konstrukcją. Będzie to auto Komnicka, ale o szczegółach, póki co, mówić nie chce. - Jak będzie gotowe, pani pierwsza się o tym dowie – z tajemniczym uśmiechem ucina Andrzej Rybicki.

- Ciekawostką są teraz auta produkcji chińskiej – pokazuje kolejne eksponaty. - Robią repliki samochodów, których już dawno nie ma. I robią to naprawdę nieźle.
Pan Andrzej przyznaje, że przed laty zabawki wykonywane były znakomicie, dlatego przetrwały do naszych czasów. - Tymi autkami jeździły pokolenia, dziś mój wnuk je testuje i jest bardzo zadowolony.
Do kolekcji panu Andrzejowi pasowałby jeszcze jeden samochodzik.
- Z lat 40./50. drewniany, napędzany jak drezyna – opowiada. - Jeszcze takiego nie mam, ale staram się pozyskać.
„Dziadek, chodź do muzeum” - mówi często mały Filipek o pracowni pana Andrzeja. A tam... niejednemu małemu, ale i dużemu chłopcu oczy zaświeciłyby się na widok kilku tysięcy „resoraków” eksponowanych w gablotach. - Nie mogę nigdzie dostać modelu auta, którym jeżdżę, czyli peugeota 306 kombi – wtrąca Andrzej Rybicki. - Nie ma firmy, która by wyprodukowała taką miniaturkę.
Auta ustawione są według marek lub przeznaczenia, np. pojazdy służb miejskich czy ratunkowych. „Dziadek, ja tylko wypożyczę” - woła mały Filipek.
- Pewnie, że mu pozwalam się nimi bawić, choć czasem coś urwie – mówi z uśmiechem pan Andrzej. - Wszystkich mi przecież nie zniszczy. Dziś chciał straż pożarną i znalazłem. Czeską.
Jedno, nad czym ubolewa Andrzej Rybicki to brak miejsca do eksponowania kolekcji. Marzy mu się miejsce muzealne, w którym eksponaty miałby zapewnioną opiekę i mogłoby je podziwiać wielu.
Wielu widziało już pełnowymiarowe auta Andrzeja Rybickiego, bo jego pasja motoryzacyjna nie ogranicza się tylko do wersji mini.
- Samochód musi jeździć, a ja najczęściej wyprowadzam z garażu „kaczuszkę”, czyli Citroena 2CV. Jeszcze za jedną „kaczką” chodzę, ale zobaczymy – z uśmiecham kończy pasjonat.