
Przeszło dwa tysiące lat temu Cesarstwo Rzymskie rozrastało się krok po kroku, podbijając kolejne terytoria i podporządkowując sobie ludność. Ten los w 63 r. p.n.e. spotkał też Palestynę, gdy wojska Pompejusza zajęły Jerozolimę. Położyło to kres niepodległości Judei, na obszarze której kilkadziesiąt lat później narodził się Jezus. Czasy były niepewne. Władze z zewnątrz. Ludzie pełni obaw i lęków o przyszłość. To wtedy przyszło na świat dziecko, które przyniosło nadzieję.
Data narodzin Jezusa stała się przełomem. Odcisnęła piętno na historii tak, że zapisując daty ważnych wydarzeń dzielimy je do dzisiaj – na dzieje „starej ery” przed Chrystusem i „nową erę” – po Chrystusie. Co może dziwić, obecnie historycy jako datę urodzenia Jezusa, wskazują rok 747 (748) od założenia Rzymu, czyli 7 (6) rok przed nową erą. Zaistniała sytuacja ma swoje źródło w błędzie, który w 525 roku popełnił scytyjski mnich Dionizy Mały (Dionysius Exiguus), ustalający na polecenie papieża Jana I dokładną datę narodzenia Jezusa Chrystusa. Według jego obliczeń Jezus narodził się w Betlejem w 754 r. od założenia Rzymu, kiedy władcą Cesarstwa Rzymskiego był cesarz Oktawian August (30 p.n.e. – 14 n.e.), a królem Judei był Herod Wielki (37 p.n.e. – 4 n.e.), o czym wspominają Ewangelie św. Mateusza i Łukasza (por. Mt 2, 1-18; Łk 1, 5), czemu jednak współczesne obliczenia zaprzeczają wykazując, że mnich pomylił się w swoich rachubach o 6 -7 lat.
Podobnie jak to było dwa tysiące lat temu, przyszło nam spędzać ten dzień Bożego Narodzenia w pewnej niepewności i oczekiwaniu na zmiany, które niewątpliwie nadejdą. Przyszłość jest nieznana. Staramy się ją oswajać, choć wychodzi to nam mniej lub bardziej nieporadnie. I nie możemy mieć o to do siebie pretensji, bo przecież musimy poruszać się niemal we mgle zrządzeń losu, w rzeczywistości odczuwanego zagrożenia i bezsilności. Na wiele osób przygnębiająco działa świadomość, że życzenie „by było jak dawniej” nie jest możliwe do spełnienia, ponieważ nawet jeśli zostaną zniesione ograniczenia pandemiczne, wrócimy do pracy, nauki w szkołach i będziemy mogli korzystać w pełni z kin, teatrów, zwiedzania muzeów, uprawiania sportu i rozwijania hobby, to gdzieś w głębi jestestwa będzie tlić się lampka, przypominająca o znikomości naszego wpływu na to, co się wydarzyło…
Prawda o człowieku
Ktoś może przypomni słowa łacińskiej sentencji „in vita mors certa est” („W życiu tylko śmierć jest pewna”). Jest w tym racja, z tym, że dzieje kraju, narodu, jak również konkretnego, pojedynczego człowieka nie sprowadzają się tylko i wyłącznie do dwóch dat – początku i końca. Pomiędzy tymi dwoma datami mieści się nieskończenie wiele wydarzeń, prac, marzeń, problemów, smutków i radości, porażek i sukcesów. Wszystkie one wypełniają dzieje, nadają życiu smak.
Nie docenilibyśmy pewnie jednych bez drugich. A wszystkie przeżywa się i pokonuje łatwiej, gdy możemy się z kimś nimi podzielić. W pewnym uproszczeniu, można powiedzieć, że wszystko sprowadza się do relacji. Relacja, wewnętrzne nastawienie do siebie samego i zewnętrzna, czyli łączność, więź z drugim człowiekiem, szczególnie w czasie przymusowych ograniczeń i odizolowania okazuje się czymś bardzo ważnym i potrzebnym do dobrego, spokojnego i sprawiającego satysfakcję życia. Tą podstawową prawdę o człowieku przypominają nam właśnie te święta, które umacniają i budują bliskość z osobami, z którymi jesteśmy i chcemy być w dobrej, zdrowej relacji. Dla jednych będzie to relacja rodzinna, braterska, małżeńska, przyjacielska, dla innych koleżeńska albo sąsiedzka. Obecność drugiego człowieka jest potrzebna. A relacja wymaga, by o nią dbać, dając innym swoją autentyczną zaangażowaną obecność, bo razem raźniej oswajać rzeczywistość – tą, w której się znaleźliśmy. Jest czas przełomu. Podobnie jak w czasach, kiedy urodził się Jezus. Wtedy pasterze, razem, szukając go, także szli ku nieznanemu i w nieznane… Szli z tęsknotą za codziennością, którą utracili pod panowaniem okupanta i z nadzieją, że odnajdą Mesjasza, który ich wyzwoli od działań imperium, które za panowania Cezara Augusta miały na celu coraz większe uzależnienie i podporządkowanie mieszkańców podbitych prowincji od władcy Rzymu. Elementem centralizacji i kontroli stały się wówczas spisy ludności, ponieważ cesarz chciał znać ekonomiczny potencjał imperium, którym zarządzał z pomocą pretorów (por. Łk 2, 3). Jako prowincje uznawane wówczas były – Sycylia (od 241 r. p.n.e.), potem Sardynia i Korsyka, Kartagina (od 146 r. p.n.e.), i połączona z Syrią Judea (od 63 r. p.n.e.). Grunty na tych podbitych terytoriach należały według ogłoszonego prawa do ludu rzymskiego. Dla miejscowej ludności oznaczało to, że stali się jedynie dziedzicznymi dzierżawcami zobowiązanymi do płacenia rzymianom podatku gruntowego rozumianego jako czynsz za korzystanie z cudzej własności. Czując bezsilność wobec legionów, które tłumiły ich bunty, ludność podbitych ziem, podobnie jak pasterze zdążający w wielkiej niepewności do Betlejem, oczekiwali wybawienia, Mesjasza. Odnaleźli nowonarodzone dziecko… Co wtedy poczuli , można się domyślać.
Radość i nowe wyzwania
Niepewność to jedno z naturalnych odczuć, które towarzyszą czasowi oczekiwania na dziecko. Kiedy jednak dziecko się narodzi, jego obecność zmienia życie ludzi, wśród których zaczyna być, funkcjonować. Pojawia się radość, ale i nowe wyzwania… Narodzenie Jezusa i jego obecność wśród ludzi – pasterzy, uczniów, uczonych, kapłanów i całkiem przypadkowo spotkanych przez niego osób, odmieniła ich życie, choć zapewne nie w takim wymiarze, o jakim marzyli mieszkańcy podbitych przez Rzym prowincji.
Z perspektywy późniejszych wydarzeń dziejowych wynika, że narodziny Jezusa Chrystusa odmieniły świat także w szerszym kontekście - kulturowo, politycznie i duchowo – tak, że przez kolejne wieki, a także lata naszego własnego życia, w grudniowe wieczory wypatrujemy gwiazdy, która przypomina nam o tym wydarzeniu sprzed ponad dwóch tysięcy lat i z tęsknotą zerkamy na drzwi, by powitać tych, których darzymy miłością. Pozostawiamy też puste miejsce przy stole dla tych, których nieobecność zasmuca nasze serca, przypominając, że minionego czasu nie można odzyskać, ale można przestać tracić ten, który nam jeszcze pozostał do przeżycia.
W tym roku wymogi sanitarne i okoliczności społeczne zmieniają nasze zwyczaje, kreują nowe nawyki i zachowania - począwszy od dezynfekowania rąk po zmiany w jadłospisie świątecznym, formach pracy, nauki i odpoczynku. Wiele osób doświadcza boleśnie, że to czy będzie karp w śmietanie, barszcz z uszkami i makowiec nie jest już tak ważne jak to, czy i ile osób usiądzie z nami przy świątecznym stole…
Można powiedzieć, że w tym roku święta Bożego Narodzenia pokazują, że nie ważne co jest na stole, tylko kto jest przy stole – czyli, że w życiu każdego człowieka ważny jest i powinien być drugi człowiek. Pokazują też, że obecność bliskich osób, jest o wiele ważniejsza, niż zwyczaje kulinarne i tradycje ludowe, które można sobie odpuścić lub stworzyć nowe, własne, rodzinne – tak, jak uczynić to kiedyś musieli nasi przodkowie, umieszczając saturnalia, podłaźniczki, betlejki, zupę z konopii, zuwkę z serem i bombolki w słownikach etnograficznych, muzeach i skansenach. Oni zapoczątkowali jako nowe, te znane nam obecnie zwyczaje, które ewoluują i podlegają dalszej transformacji. Czy nasze zwyczaje rodzinne, domowe, tworzone w tym trudnym i uciążliwym dla wszystkich okresie ograniczeń staną się ponadczasowe i oprą się postępowi jak pierogi, faworki i sękacze naszych babć, czy może będą pamiątką niespokojnego 2020 roku, tego nie widomo, ale ocenią to zapewne kolejne pokolenia.
Święta Bożego Narodzenia to czas, kiedy nasza aktywność, szczególnie zawodowa, zwalnia. To pozwala odpocząć, zregenerować się, dać wytchnienie, cieszyć się życiem i bliskością drugiego człowieka. Życzliwość, serdeczność, uśmiech i wewnętrzne ciepło są pokarmem, który odżywia duszę, daje siłę. Nie skąpmy tego pokarmu ani sobie ani innym, a poczujemy dobro, które chce dotknąć zaciśniętych w bojaźni serc.