UWAGA!

Jerzy Sznicer: Sport to przygoda

 Elbląg, Jerzy Sznicer, elbląski zapaśnik
Jerzy Sznicer, elbląski zapaśnik (fot. Anna Dembińska)

-  Zadebiutowałem na seniorskich mistrzostwach Polski, które odbywały się w Elblągu. Kosztów nie było, więc trenerzy zdecydowali się mnie zgłosić, żebym zdobywał doświadczenie. Nie było tak źle, bo jedną walkę wygrałem, dwie przegrałem. Pokonał mnie m.in. Józef Lipień, przyszły mistrz świata - tak Jerzy Sznicer wspomina początki swojej kariery sportowej. Z elbląskim zapaśnikiem i trenerem wspominamy złote lata elbląskich zapasów. 

- Jak się zaczęła Pana przygoda z zapasami?

- To było tak dawno... Namówił mnie brat, którego z kolei namówili koledzy z klasy. To była dość skuteczna akcja promocyjna, jakbyśmy dziś powiedzieli, bo zaczęło trenować pół dzielnicy. Treningi odbywały się w hali sportowej w parku Modrzewie. Zacząłem jesienią 1961 r., a już w następnym roku pojechaliśmy na mistrzostwa Wybrzeża do Gdyni. Trenerowi Tadeuszowi Jaworskiemu udało się zebrać pokaźną grupę chłopców, trenowało nas tam około trzydziestu. I w Gdyni drużynowo Olimpia zdobyła pierwsze miejsce. Wtedy też odniosłem pierwszy indywidualny sukces wygrywając w tzw. „wadze puchowej” do 27 kilogramów. Oprócz mnie w swoich wagach wygrywali Antoni Burnos (30 kg), Tadeusz Burnos (33 kg), Edward Misiewicz (do 33 kg), Sławomir Misiewicz (do 40 kg) i Ryszard Zielke (do 56 kg). A potem miałem kilkuletnią przerwę.

 

- Dlaczego?

- Zapadła decyzja, żeby nie organizować turniejów dla młodzików ze względu na stan zdrowia. Już wcześniej lekarze niezbyt chętnie zgadzali się na walki młodzików. Oczywiście jakieś tam turnieje organizowano na skalę okręgu czy później strefy. W efekcie miałem kilkuletnią przerwę od startów. Na treningi chodziłem, ale z regularnością i zaangażowaniem było różnie. Wiadomo, trenuje się po to, żeby startować w turniejach. Jak nie ma zawodów, to motywacja spada. Część moich kolegów, z którymi zaczynałem, już do zapasów nie wróciła.

Pewną ciekawostką jest fakt, że negatywnie na frekwencji w sekcji odbiło się także... oddanie do użytku Elbląskiego Domu Kultury [dziś CSE Światowid – przyp. SM]. Kiedy tam przeniesiono treningi, okazało się, że niektórych młodych zawodników „tak daleko” na treningi nie puszczali rodzice. Ja na halę w Modrzewiu też miałem daleko i akurat z moimi rodzicami tego problemu nie było.

 

- Warto też w tym momencie wspomnieć o trenerze Tadeuszu Jaworskim.

- Człowiek, który położył podwaliny pod „złote lata” siedemdziesiąte zapasów w Elblągu. Był wymagający, ale dzięki temu miał wyniki. Z perspektywy czasu najważniejszą radą, jaką nam udzielił, to żebyśmy pamiętali, że kariera sportowa to jest tylko przygoda. Ona kiedyś się skończy i trzeba będzie żyć normalnie. Dlatego bardzo dużą uwagę przywiązywał do nauki i pracy. Wówczas w Elblągu zapaśnicy pracowali. Ja akurat w Zamechu, w hali nr 16. Mieliśmy z dyrekcją taki układ, że po kilku godzinach pracy mogliśmy iść na trening. Akurat w moim przypadku to była kwestia przebrania się z kombinezonu w strój sportowy, gdyż siłowania dla ciężarowców była zlokalizowana w hali nr 16, gdzie pracowałem. Zamech wówczas był patronem sekcji i klubu. Dziś nazwalibyśmy go sponsorem.

 

- Wróćmy do początków Pana kariery zawodniczej.

- Najpierw musiałem przybrać na wadze. „Najniższa” waga wówczas to było 36 kg, ja w wieku młodzika ważyłem około 32. Parę ładnych lat musiałem odczekać. Pierwsze turnieje to były w okręgu czy później w strefie. Poważne zapasy zaczęły się, kiedy dotarłem do wagi do 48 kg. Pierwszym poważnym sukcesem było mistrzostwo Polski juniorów Federacji Stal w wadze do 48 kg. Mistrzostwa odbyły się w Elblągu w ówczesnym Elbląskim Domu Kultury w 1966 r. Olimpia zespołowo była piąta, oprócz mnie złote medale wywalczyli Kazimierz Linkowski (56 kg), Marian Szukiewicz (+87 kg) i Bober (65 kg). Rosłem, przybierałem na wadze i ustabilizowałem się na 57 kg.

 

- W której to wadze walczył Pan niemal przez całą karierę.

- W 1968 r. przeszedłem chrzest bojowy. Wysłali mnie do Poznania na mistrzostwa Polski juniorów młodszych. Pojechałem sam, bez trenera, w Tczewie dołączyłem do grupy zapaśników z Gdańska. Ktoś nade mną czuwał, ale wiadomo, że bez trenera klubowego i kolegów to nie jest to samo. Nasze samodzielne wyjazdy na turnieje w całej Polsce to nie było wówczas nic dziwnego. Trener Tadeusz Jaworski był bardzo zajętą postacią i stosunkowo często ufał nam, że sobie krzywdy nie zrobimy i na macie też zaprezentujemy się z dobrej strony. W Poznaniu zdobyłem wicemistrzostwo Polski. I tak się zaczęły sukcesy mniejsze i większe.

 

- Ważnym rokiem był 1969.

- Przeszedłem do juniorów starszych. Zdobyłem srebro na I Centralnej Spartakiadzie Młodzieży. Na mistrzostwach Polski juniorów w Warszawie byłem trzeci. Miałem okazję zmierzyć się wtedy z Andrzejem Supronem. Przyszły mistrz świata i srebrny medalista z igrzysk w Moskwie już wtedy okazał się lepszy. Zadebiutowałem też na seniorskich mistrzostwach Polski, które odbywały się w Elblągu. Kosztów nie było, więc trenerzy zdecydowali się mnie zgłosić, żebym zdobywał doświadczenie. Nie było tak źle, bo jedną walkę wygrałem, dwie przegrałem. Pokonał mnie m.in. Józef Lipień, też przyszły mistrz świata. Na tych mistrzostwach Wiesław Tańczyn był trzeci w wadze muszej.

 

- Te najważniejsze sukcesy to...

- Udział w mistrzostwach Polski. W 1970 r. na mistrzostwach Polski w Katowicach prawie udało mi się sprawić potencjalnie największą niespodziankę. Byłem o krok od zwycięstwa z Józefem Lipieniem. Trzymałem go w pozycji zagrożonej, ale wywinął mi się i zdołał mnie pokonać. Ostatecznie skończyłem te mistrzostwa na szóstym miejscu. Rok później w Rzeszowie byłem czwarty. Wiesław Tańczyn zdobył wtedy wicemistrzostwo. Jak to się mówi: do trzech razy sztuka i w 1972 r. w końcu zdobyłem brązowy medal mistrzostw Polski w wadze piórkowej w Wałbrzychu.

Warto też przypomnieć o Zbigniewie Żebrowskim, który w wieku 16 lat był na tych mistrzostwach piąty w wadze do 48 kg.

W 1972 r. walczyłem tez w I lidze zapaśniczej. Rywalizowało 10 najlepszych zapaśników w danej wadze. Po czterech turniejach czterech ostatnich spadało do II ligi. W wadze 62 kg byłem piąty, mój brat Władek (57 kg) był dziewiąty i spadł do II ligi. Marian Szukiewicz był szósty (90 kg) a Wiesław Tańczyn wygrał wagę muszą. Później był rok 1974 i największy mój sukces – wicemistrzostwo Polski seniorów zdobyte we Wrocławiu w wadze 62 kg. W finale przegrałem wtedy z Józefem Lipieniem z Wisłoki Dębica, który był już wtedy mistrzem i wicemistrzem świata oraz dwukrotnym uczestnikiem igrzysk olimpijskich. To były niezwykle udane mistrzostwa dla Olimpii: Wisław Tańczyn wygrał wagę 52 kg, Zdzisław Bajdak i Ryszard Kowalski byli jeszcze w pierwszej szóstce w swoich wagach. W następnym roku zdobyłem jeszcze brązowy medal na MP w Dębicy. To takie najważniejsze sukcesy. Wliczając mistrzostwa Wybrzeża, zawody strefowe i okręgowe, to można wymieniać i wymieniać...

 

- Patrząc z perspektywy czasu karierę przerwała służba wojskowa.

- Patrząc z perspektywy czasu, to raczej wyhamowała. W 1972 r. poszedłem do wojska, służyłem w Elblągu, w Koszarach Północnych przy ul. Mazurskiej. Dostałem zgodę dowództwa jednostki na treningi poza jednostką, ale nie udało się utrzymać takiej formy jak przed wojskiem. Nie mogłem utrzymać wagi, reżimu treningowego. Po powrocie do cywila powołano mnie do kadry narodowej , tzw. zapaśniczego wunderteamu Janusza Tracewskiego. Po igrzyskach olimpijskich w 1976 r. w Montrealu wypadłem z niej i straciłem wartościowych sparingpartnerów.

W Elblągu następowała wymiana pokoleniowa i w 1977 r. zdecydowałem się zakończyć karierę zawodniczą i poświęcić się trenowaniu.

 

- Można zaryzykować tezę, że lata siedemdziesiąte to złoty okres elbląskich zapasów?

- Chyba tak. Oprócz mnie na arenie krajowej z bardzo dużymi sukcesami walczył Wiesław Tańczyn. Mieliśmy sukcesy w mistrzostwach Wybrzeża, silni byli nasi juniorzy. Ale to wszystko był pewnego rodzaju ewenement. W porównaniu z zawodnikami z południa Polski trenowaliśmy jak amatorzy. Najlepiej to było widać, jak przyjeżdżaliśmy na obozy kadry narodowej – tam treningi wyglądały zupełnie inaczej niż u nas w Olimpii. Były bardziej wymagające, „bardziej ciężkie”. Zapaśnicy ze Śląska byli zatrudnieni na etatach w kopalni. Ale do kopalni chyba nawet po wypłaty nie jeździli. My w Elblągu pracowaliśmy, a na treningi był czas po pracy, chociaż mieliśmy jakieś ułatwienia ze strony zakładów pracy. Mimo wszystko byliśmy potęgą na swoim podwórku.

 

- Po karierze zawodniczej przyszedł czas na trenowanie.

- Do 2000 r. trenowaliśmy młodzież z Wiesławem Tańczynem. Były problemy z utrzymaniem zawodnika na poziomie juniora starszego, nie wspominając o młodzieżowcu czy seniorze. Mieliśmy dobrych chłopaków w juniorach młodszych, ale potem było trudno przełożyć to na sukcesy w starszym wieku. Piotr Tańczyn i Robert Skalmowski było na mistrzostwach świata juniorów młodszych. Warto przypomnieć Waldemara Krajkowskiego, który zdobył srebro w wadze 65 kg na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży w 1984 r. Adam Bożyczko w 1987 r. zdobył srebro w wadze 68 kg na mistrzostwach Polski juniorów, a Krzysztof Abłażewicz też srebro na Mistrzostwach Polski Młodzieżowców w wadze 74 kg w 1989 r. Tych zawodników było kilkudziesięciu, nie sposób wszystkich wymienić. Z ciekawszych wydarzeń z tamtego okresu warto odnotować mecze z zapaśnikami ze Stanów Zjednoczonych. Byli u nas dwukrotnie w 1979 i 1980 r.

 

- Problemem była baza treningowa.

- To pewien paradoks. W sumie najlepiej nam było w EDEKu, ale jak powstała hala Atleticonu to przenieśliśmy się tam. Nawet mamy swój udział w budowie kopiąc dziury pod fundamenty. Dzieliliśmy pomieszczenie z ciężarowcami. Hala była przedzielona kotarą i cały czas się bałem, że na ich części ktoś zleci z pomostu z hantlami, przeleci przez kotarę i spadnie na jakiegoś zapaśnika. Potem przyszli bokserzy i zrobiło się już zupełnie ciasno. To już nie było to. Niby miało być lepiej, bo nie usieliśmy tak jak w EDEK-u co trening rozkładać i składać matę, ale z drugiej strony wszyscy mieliśmy treningi jednocześnie i to też nie było za dobre.

Drugim problemem, który dotyka niemal wszystkie dyscypliny, jest mała ilość dzieciaków, którzy chcą przyjść na trening. I tak to powoli zapasy w Elblągu popadły w kryzys, z którym walczą do dzisiaj. Mam jednak nadzieję, że nasi następcy nie dopuszczą do całkowitego upadku tej pięknej ,szlachetnej dyscypliny sportu w naszym mieście.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama