UWAGA!

Ludwik Fonferek: Awans do ekstraklasy to mój największy sukces

 Elbląg, Ludwik Fonferek, trener piłki ręcznej
Ludwik Fonferek, trener piłki ręcznej (fot. Anna Dembińska)

- Udało się nam dobrze wystartować, od początku byliśmy w czołówce I ligi. O awansie miał zdecydować ostatni mecz w Radomiu z tamtejszym AZS. 13 maja wygraliśmy zdecydowanie 35:27 i awansowaliśmy do ekstraklasy - tak Ludwik Fonferek po latach wspomina awans z Techtransem Darad w 2006 r. do ekstraklasy. Z elbląskim trenerem piłki ręczne rozmawiamy o jego karierze.

- Jak się zaczęła pana przygoda z piłką ręczną?

- Trzeba się cofnąć do lat 60 – tych ubiegłego wieku, kiedy chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 1. Nauczycielem wychowania fizycznego był tam Zygmunt Miedzk, który zaszczepił nam tę dyscyplinę sportu. Zaczęło się od rozgrywek szkolnych i tak już poszło Warto przypomnieć postać Zygmunta Miedzika, który wychował m.in. Janusza Serwadczaka, Ewę Ciechanowicz – Marciniak.. Była nas całkiem pokaźna grupa, która i po szkole kontynuowała karierę sportową. Po podstawówce poszedłem do Technikum Mechanicznego. Do tej szkoły szło się z dwóch powodów: żeby potem pracować w Zamechu i budować turbiny, albo grać w piłkę ręczną u Mieczysława Pleśniaka. W moim przypadku zadecydował drugi powód.

 

- I jako uczeń Technikum Mechanicznego zadebiutował Pan w drugoligowej [drugi szczebel rozgrywek] drużynie Olimpii Elbląg?

- Nie będę ukrywał, że w technikum miałem przerwę od szczypiorniaka. Próbowałem m.in. żeglarstwa, ale na koniec przeznaczenie mnie dopadło i mogłem zagrać w Olimpii. W piątej klasie, w sezonie 1971/72 przygotowywałem się do matury i grałem w II lidze. Szło nam raczej słabo, żeby się utrzymać musieliśmy grać w barażach. Do dziś pamiętam decydujący mecz na turnieju barażowym w Inowrocławiu z Wisłą Płock, która wówczas zaczynała budować swoją potęgę. Wygraliśmy 19:18. W drugim sezonie utrzymaliśmy się już bez większych problemów. Swoją seniorką karierę zaczynałem u Alfreda Skuratowicza, potem dołączył Mieczysław Pleśniak. Trenowaliśmy na asfaltowym boisku kompleksu sportowego przy ul. Agrykoli. Żeby oszczędzić na butach trenowało się w korkotrampkach. Boisko, zwłaszcza jesienią, często zalane były wodą. Wówczas mecze piłki ręcznej rozgrywano „pod gołym niebem”. Pamiętam, że w Tarnowie graliśmy pod koniec listopada na zamarzniętym boisku, bo w nocy były przymrozki. Na szczęście, w kolejnym sezonie wprowadzono zmianę i II liga grała w hali. Dopóki nie zbudowano hali przy ul. Kościuszki [dzisiejsza hala Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego – przyp. SM] Olimpia korzystała z pomocy wojska, które udostępniało nam obiekt na terenie pułku przeciwlotniczego. Co ciekawe, ówczesna hala była niepełnowymiarowa. W drugim sezonie byłem już studentem Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Gdańsku [dzisiejsza Akademia Wychowania Fizycznego i Sportu – przyp. SM] i przez sezon dojeżdżałem do Elbląga, żeby grać w Olimpii. Potem miałem epizody w AZS Politechniki Gdańskiej, GKS Wybrzeże, kiedy powstawał AZS WSWF, to wszystkich studentów uczelni „wcielili” do tego klubu i nie dostałem zgody na to, żeby grać poza uczelnią. Po studiach odbyłem jeszcze roczną służbę wojskową, patrząc z perspektywy czasu, to to wojsko zabrało mi możliwość gry w ówczesnej I lidze [pierwszy poziom rozgrywek – przyp. SM]. Na studiach zrobiłem uprawnienia trenerskie u profesora Janusza Czerwińskiego, u niego też pisałem pracę magisterską.

 

- I wrócił Pan do Elbląga.

- Z myślą o tym, że będę trenował chłopaków. Ale w Truso zwolniły się właśnie dwa etaty trenerów dziewcząt i tam zacząłem swoją przygodę trenerską. Nie wiadomo kiedy, ale na trenowaniu dziewczyn zeszło mi 20 lat. Z Truso dwukrotnie wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski w 1979 r. i 1980 r. Graliśmy w finałach spartakiady, mistrzostw Polski. Dobre wyniki przełożyły się na to, że zauważyli mnie w centrali Związku Piłki Ręcznej w Polsce i zaproponowano pracę przy młodzieżowych reprezentacjach Polski. Od 1981 r. do 1995 r. przeszedłem wszystkie szczeble pracy: od asystenta trenera reprezentacji juniorek młodszych do pierwszego trenera „młodzieżówki”, czyli de facto drugiej reprezentacji Polski, którą prowadziłem przez cztery lata od 1991 r. Udało mi się wciągnąć do reprezentacji całą plejadę elbląskich zawodniczek, które później porobiły kariery. Największym sukcesem był awans na mistrzostwa świata w 1993 r. Pamiętam zacięty mecz eliminacyjny w Wilnie z Norweżkami wygrany jedną bramką. W następnych latach reprezentacja Norwegii z tamtymi zawodniczkami zdobywała mistrzostwa świata, igrzysk olimpijskich. Zdobywaliśmy medale na zawodach „Przyjaźni” - takich mistrzostw krajów „demokracji ludowej”.

 

- Po pracy z reprezentacjami znów wrócił pan do Elbląga.

- Najpierw do 1997 r. pracowałem jeszcze w Truso. Potem, pół żartem, można powiedzieć, że wróciłem do mężczyzn. Dostałem propozycję, żeby przejąć męską piłkę ręczną, która wówczas była już samodzielnym klubem, niezależnym od Polonii Elbląg. Lata 90 – te to okres rozmaitych zawirowań organizacyjnych, zmian nazw, sponsorów. Zespół grał w II lidze [drugi poziom rozgrywek – przyp. SM] i moim zdaniem, w tamtym składzie osobowym nie byliśmy w stanie zrobić awansu. Zawodnicy normalnie pracowali, a po pracy przychodzili na treningi. To było moje pierwsze podejście do seniorów. Potem musiałem sobie zrobić dłuższą przerwę, gdyż zostałem zastępcą dyrektora w Technikum Mechanicznym i sprawy zawodowe pochłaniały większą część mojego czasu.

 

- Drugie podejście do seniorów było bardziej udane...

- W 2003 r. Jurek Kruszewski, ówczesny dyrektor Techtransu – Darad, namówił mnie do powrotu na stanowisko trenera. Zespół grał wówczas w II lidze, ale na trzecim szczeblu rozgrywek. To już nie był poziom centralny, tylko rozgrywki okręgowe. Przez sezon przeszliśmy jak burza., wygrywając z kim się tylko dało. Już dziś nie pamiętam, ale chyba tylko dwie porażki w sezonie zanotowaliśmy. I awansowaliśmy do ówczesnej I ligi [na drugi poziom rozgrywkowy – SM]. Wtedy zacząłem myśleć o budowie czegoś większego, zespołu, z którym osiągnąłbym jakiś sukces, który i mnie dałby jakąś satysfakcję. Trzeba było optymalnie wykorzystać tych zawodników, którzy są i wprowadzić „świeżą krew”. Udało się ściągnąć doświadczonych elblążan Łukasza Marca i Macieja Borsukowicza, kolejni elblążanie skończyli Szkołę Mistrzostwa Sportowego i mogli zasilić moja drużynę m.in. Marek Wróbel, mój syn Kuba. Z Gdańska przyszedł Damian Malandy, który już w Elblągu został na stale. To była dobra ekipa.

  Elbląg, Ludwik Fonferek przed inauguracją sezonu ekstraklasy szczypiorniaka w 2007 r.
Ludwik Fonferek przed inauguracją sezonu ekstraklasy szczypiorniaka w 2007 r. (fot. archiwum)

 

- Która odniosła potężny sukces w postaci awansu na najwyższy szczebel sportowy.

- W drugim sezonie w I lidze postanowiliśmy spróbować powalczyć o awans. Udało się nam dobrze wystartować, od początku byliśmy w czołówce I ligi. O awansie miał zdecydować ostatni mecz w Radomiu z tamtejszym AZS. 13 maja wygraliśmy zdecydowanie 35:27 i awansowaliśmy do ekstraklasy. To był mój największy sukces w karierze trenerskiej. Ekstraklasa to już był inny rozdział. O ile pierwszą ligę można było robić po amatorsku, tak ekstraklasa wymagała już profesjonalizmu i pieniędzy. Sportowo, w pierwszym sezonie nie było tragedii. Z pierwszych dwóch wyjazdów przywieźliśmy trzy punkty, co jak na beniaminka było dobrą zdobyczą. Mieliśmy kilka dobrych meczów u nas. Mieliśmy dobrą ekipę, ale pod warunkiem, że wszyscy byli zdrowi. Kiedy zaczęły się kontuzje w zespole, to i wyniki się pogorszyły. Ale były i takie mecze jak zwycięstwo z Zagłębiem Lubin, które wówczas zdobyło mistrzostwo Polski, remis z Vive Kielce na otwarcie hali w ówczesnym Centrum Sportu i Biznesu [dzisiejsza Hala Widowisko – Sportowa przy al. Grunwaldzkiej – przyp. SM]. Dograliśmy do końca fazy grupowej, mieliśmy szanse grac w play – offach. Niestety Piotrkowianin Piotrków Trybunalski zdemolował nas w ostatnim meczu i pozostała gra o utrzymanie. Z tym już większych problemów nie było, stosunkowo szybko zapewniliśmy sobie utrzymanie na najwyższym szczeblu.

 

- Drugi sezon w ekstraklasie nie był już tak udany.

- Przynajmniej dla mnie zaczął się fatalnie. W klubie były problemy finansowo – organizacyjne. M. in. do listopada nie mogłem doprosić się umowy i przez kilka miesięcy nie wiedziałem do końca na czym stoję. W listopadzie czara goryczy się przelała i odszedłem z klubu. Dostałem m.in. propozycje prowadzenia zespołu w Olsztynie, ale już mi się nie chciało wyjeżdżać z Elbląga. Tutaj byłem zastępcą dyrektora w Zespole Szkół Mechanicznych i było mi dobrze.

 

- To nie był jednak koniec pańskiej przygody z męskim szczypiorniakiem w Elblągu.

- W sezonie 2010/2011 po sześciu kolejkach Meble Wójcik Techtrans wylądowały na ostatnim miejscu w I lidze [drugi poziom rozgrywek – przyp. SM]. Jurek Kruszewski poprosił mnie o powrót do zespołu. Trzeba było ratować drużynę. Udało się nam wyjść z poważnych tarapatów i tamten sezon zakończyliśmy na piątym miejscu. W kolejnym sezonie zmontowaliśmy, na papierze wydawało się, niezłą ekipę. Rzeczywistość jednak wywróciła nasze plany do góry nogami. Przed samym startem sezonu graliśmy turniej w Kościerzynie, wróciliśmy z kontuzjami i sezon zaczęliśmy bez czterech, pięciu podstawowych zawodników, w tym bramkarza. I tak to kulało przez całą ligę, walczyliśmy zażarcie o każdy punkt. Różnie to wyglądało. Gdyby rozgrywki prowadzone były „normalnie”, to powinniśmy spaść do II ligi, gdyż na koniec sezonu zajęliśmy 11. miejsce. Ale Związek Piłki Ręcznej w Polsce zwiększył liczbę drużyn w I lidze do 14 i obyło się bez spadków. Mi jednak po tym sezonie podziękowano za pracę. I w ten sposób w 2013 r. zakończyłem swoja karierę trenerską. W Zespole Szkół Mechanicznych pracowałem do emerytury i dziś pędzę szczęśliwe życie emeryta.

 

- Przy okazji tej rozmowy nie sposób nie zapytać o rodzinę, która też była związana z piłką ręczną.

- Kuba, mój syn grał kilka sezonów w Elblągu. Zaczynał jednak od judo pod okiem Leszka Wilka. W sumie bardzo dobrze się stało, bo jako dziecko dostał potężne podstawy sprawnościowe. Ta sprawność została mu do dziś. W Szkole Podstawowej nr 9 sięgnęła po niego piłka ręczna, potem była Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Potem wrócił do Elbląga, odszedł z klubu razem ze mną w 2013 r. Dziś mieszka w Norwegii i biega półmaratony i maratony górskie. Bardzo wyczerpujący i ciężki sport. Żona, Bogumiła Halicka była rozgrywającą w Starcie, kiedy ta drużyna po raz pierwszy awansowała najpierw do II, a potem do I ligi. W domu piłka ręczna była niemal stale obecna.

 

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama