
- Początki łatwe nie były: wiosłowałem z prawej strony, jeszcze nie łapałem balansu, więc kanadyjka skręcała w lewo. Trener płynął na kajaku z prawej strony i uderzając w kanadyjkę „prostował” mi kurs, żeby chociaż trochę płynąć do przodu - wspomina Patryk Stasiełowicz, zawodnik "jeszcze" Korony Elbląg. Z czwartym kanadyjkarzem MŚ w maratonie kajakowym rozmawiamy m. in. o elbląskich kanadyjkach i o transferze do Politechniki Opolskiej.
- Dlaczego kanadyjka, a nie kajak?
- Wujek mnie namówił. W zasadzie od pierwszej klasy szkoły podstawowej trenowałem różne dyscypliny: boks, judo, pływanie, piłkę nożną... W końcu trafiłem na przystań przy ul. Radomskiej i usiadłem w kajaku. Większość kanadyjkarzy zaczynało od kajaków, nie jestem jakimś wyjątkiem. Po mniej więcej pół roku, trener [Mirosław Kreczman – przyp. SM], który prywatnie jest moim wujkiem, zaproponował mi przesiadkę do kanadyjki. I jak się okazało, to był strzał w dziesiątkę.
- Pamiętasz swoje początki?
- Zaczynałem mniej więcej siedem lat temu. Wtedy w Koronie trenowało stosunkowo dużo kanadyjkarzy, to nie było tak, że byłem ja i nikt więcej. Na początku trzeba wejść i złapać równowagę. Potem pomachać kilka razy wiosłem i nie skończyć w wodzie. Jak już złapałem podstawy, to można było zacząć pływać trochę dalej. Początki łatwe nie były: wiosłowałem z prawej strony, jeszcze nie łapałem balansu, więc kanadyjka skręcała w lewo. Trener płynął na kajaku z prawej strony i uderzając w kanadyjkę „prostował” mi kurs, żeby chociaż trochę płynąć do przodu. Na pierwszych sprawdzianach klubowych byłem najgorszy na dwa kilometry. Mniej więcej, po pół roku, zaczynałem pływać szybciej niż koledzy z klubu.
- To ma jakieś znaczenie, że wiosłujesz z prawej strony?
- Żadnego. Generalnie wiosłuje się z tej strony, którą ma się lepiej skoordynowaną. Zawodnik praworęczny może wiosłować zarówno z prawej, jak i z lewej strony, zależy z której mu wygodniej. Także kanadyjka do wiosłowania z prawej i z lewej jest taka sama.
- Pamiętasz pierwsze powołanie do reprezentacji?
- Powołali mnie na obóz kadrowy, chyba żeby zobaczyć, na co mnie stać. Z jednej strony zaskoczenie, z drugiej byłem wtedy na tyle w dobrej formie, że mogłem się tego spodziewać. Trenerzy chyba zobaczyli, że coś może ze mnie być, potem już na zawody międzynarodowe byłem powoływany w miarę regularnie.
- Ulubiony dystans?
- Jeszcze w tamtym sezonie bym odpowiedział, że 500 metrów. W ubiegłym roku nie przegrałem żadnego wyścigu na tym dystansie, wliczając w to nawet treningi na kadrze narodowej. Dziś... coraz lepiej czuję się na 1000 metrów. Chyba te dwa dystanse, chociaż w tym roku wyszło mi na maratonie i wyszło na sprintach.
- Nie brakuje Ci w Elblągu partnera do osady, do startów w dwójkach, w czwórce?
- Nie zawsze tak było. Kiedy zaczynałem, kanadyjkarzy w Elblągu trochę było. Z upływem czasu się wykruszyli. Rok temu z profesjonalnego uprawiania sportu zrezygnowali Szymon Kiełczewski i Janek Brykalski. Na szczęście, nie rzucili sportu całkowicie i jeszcze od czasu do czasu startują. Z Szymonem wystartuję 26 września w Opolu na Mistrzostwach Polski w maratonie. Ze względu na sprawy prywatne nie mógł wystartować na Mistrzostwach Polski seniorów, odbijemy to sobie na maratonie.
- I to będzie pożegnanie z Koroną?
- Można tak to nazwać. Od następnego sezonu będę już startował w barwach Politechniki Opolskiej. Muszę się rozwijać. Skończyłem I Liceum Ogólnokształcące i trzeba iść na studia. Zdecydowałem się na fizjoterapię na Akademii Wychowania Fizycznego w Opolu, a „przypadkiem” jest tam całkiem dobry klub Politechnika Opole. Ale pojawię się jeszcze w tym roku na podsumowaniu sezonu w Elblągu.
- A dlaczego akurat Opole?
- Żeby się sportowo rozwijać, muszę wyjechać z Elbląga. Początkowo myślałem o Bydgoszczy, ale o odrzuceniu zdecydowały kwestie finansowe. Muszę dostawać takie stypendium, żeby móc się samodzielnie utrzymać, rodzice zostają w Elblągu. Dostałem propozycje z Poznania. Kusząca, w Poznaniu trenuje większość reprezentacji, ale... trenują tak mocno, że mocno obawiam się, że nie połączyłbym studiów i treningów. A nie będę ukrywał, że nauka też jest dla mnie ważna. Opole zaproponowało takie warunki, które mi odpowiadają. Do tego bardzo dobra kadra trenerska i Rafał Poklepa, kolega z reprezentacji, z którym mam nadzieję stworzyć stałą osadę. Z Rafałem dwa lata temu wywalczyliśmy srebrny medal na 500 metrów na Turnieju Nadziei Olimpijskich w Poznaniu.
- W tym roku wszedłeś w wiek młodzieżowca i zadebiutowałeś na seniorskich Mistrzostwach Polski. Coś cię zaskoczyło?
- Dwie rzeczy. To, że na 500 i 1000 metrów nie zmieściłem się do czołowej szóstki. Trochę byłem zły na siebie, chociaż mogłem się tego spodziewać. Na obozie przed mistrzostwami w Kretowinach przygotowywałem się raczej na 5 kilometrów. I tu jest drugie zaskoczenie, bo przypłynąłem trzeci, i pierwszy wśród młodzieżowców.
- Jak bardzo ściganie się na maratonie różni się, powiedzmy od 500 metrów?
- To jest zupełnie inny bieg. W obu przypadkach trzeba dobrze wystartować. Na 500 metrów nie ma się nad czym zastanawiać, trzeba jak najszybciej dotrzeć do mety, starać się utrzymać prędkość ze startu. Na maratonie... przede wszystkim trzeba dotrzeć do mety, to jest w moim przypadku ponad 18 kilometrów. Płynę takim tempem, podczas którego wiem, że się męczę, ale wiem że dojadę do końca. Najlepiej płynie się w trójkę: płynąc na fali robionej przez kolegę, a potem zmiana i kolega płynie „na mojej”.
- Dobrze to było widać, na ostatnich Mistrzostwach Świata, gdzie płynąłeś obok Eryka Wilgi.
- Wystartowałem dobrze, Eryk został trochę z tyłu. Potem miałem kilka kolizji i płynęliśmy z Erykiem z tyłu. Próbowaliśmy gonić czołową grupę, ale nie daliśmy rady; ostatecznie skończyło się na czwartym miejscu u mnie i piątym Eryka. Zawsze mam niedosyt, jak nie mam medalu, ale w tym przypadku mogę być zadowolony. To był pierwszy maraton w moim życiu, w którym wystartowałem „na poważnie”. Wcześniej... dwa lata temu na Mistrzostwach Polski byłem czwarty w rywalizacji juniorów. Ale wówczas miałem pomóc Szymonowi Kiełczewskiemu zdobyć medal. Udało się, był trzeci. Na tych samych zawodach, w dwójce z Szymonem, zdobyliśmy złoto. W moim przypadku maraton to uzupełnienie, przede wszystkim jestem sprinterem.
- Do tej pory najważniejszy sukces?
- Brązowy medal na Mistrzostwach Świata Juniorów z ubiegłego roku na czwórce na 500 metrów. Mieliśmy super osadę. Pokonaliśmy wtedy Czechów broniących wicemistrzostwa świata.
- Patrzysz na igrzyska olimpijskie?
- Jak na razie nie myślę o tym. Pewnie, że chciałbym pojechać, ale czy się uda... Nie wiem. Większą szansę mam chyba na dwójce z Rafałem. On miał w tym roku problemy ze zdrowiem, ale kiedy dojdzie do pełni sił, to powalczymy z Wiktorem Głazunowem i Arsenem Śliwińskim o olimpijską dwójkę.
- To czego Ci życzyć na nową drogę życia w Opolu?
- Szczęścia na studiach, żebym połączył je z treningami. I powodzenia w startach w przyszłym sezonie, bo może być ciężko.
- Dziękuję za rozmowę.