UWAGA!

Zdzisław Gładki: "Trochę tych sukcesów było" (Śladami historii elbląskiego sportu)

 Elbląg, Zdzisław Gładki
Zdzisław Gładki (fot. Anna Dembińska)

- Ogromne wyzwanie organizacyjne, ale warto było. Nasze kluby zostały doposażone sprzętowo. Wtedy pojawiła się pierwsza tablica świetlna w hali przy ul. Kościuszki. Udało się w Elblągu stworzyć silną grupę działaczy sportowych i trenerów - tak Zdzisław Gładki wspominał Ogólnopolską Spartakiadę Młodzieży z 1988 r. . Z działaczem sportowym i byłym wicewojewodą rozmawiamy o sporcie w Elblągu.

- Jak zaczęła się Pana przygoda ze sportem?

- Pierwsze wspomnienia to radiowe transmisje z Igrzysk Olimpijskich w Rzymie w 1960 r. Do dziś pamiętam walkę o złoto Zdzisława Krzyszkowiaka na 3000 metrów z przeszkodami. Na poważnie rozpoczęło się w Zespole Szkół Ekonomicznych w Tczewie, gdzie początkowo trenowałem siatkówkę, trafiłem nawet do reprezentacji szkoły. Treningi lekkiej atletyki prowadził Hieronim Głogowski, późniejszy trener reprezentacji Polski w oszczepie. W Tczewie prowadził zajęcia ze wszystkich konkurencji lekkoatletycznych z ramienia gdańskiego klubu LZS Morze. Za namową starszych koleżanek przyszedłem na trening, a Henryk Głogowski namówił mnie na biegi przełajowe.

 

- Z sukcesami.

- 1966 r. Pierwszym było wicemistrzostwo LZS w województwie gdańskim w młodzikach. Tydzień później zdobyłem „normalne“ wicemistrzostwo województwa. Co ciekawe, wyprzedziłem wówczas zawodnika, z którym przegrałem w LZS, a przegrałem z biegaczem z Elbląga. I tym samym wywalczyłem prawo startu na mistrzostwach Polski. Na LZS byłem ósmy, „na normalnych“ - 24. Przy czym wówczas połączono grupy młodzików i juniorów. Biorąc pod uwagę liczbę uczestników nie było tak źle. Ogromne wrażenie zrobił jednak sam wyjazd. Pojechaliśmy tam z takimi postaciami jak Kazimierz Zimny, Lech Boguszewicz, Kazimierz Podolak. Z Elbląga przyjechał Henryk Szutko, reprezentujący wówczas Start. Tu mała dygresja: w 1966 r. w barwach elbląskiego Startu wywalczył brązowy medal mistrzostw Polski na 10 kilometrów [czas:30,04,40 min. - przyp. SM]. Dziś trochę zapomniana postać.

 

- Wracamy do Pana.

- Po tych mistrzostwach zwrócono na mnie uwagę. Pojechałem na obóz sportowy, powiedziałbym dziś dla dobrze rokujących zawodników, do Kwidzyna. Zacząłem się specjalizować w biegach średnich, głównie na 800 metrów. Chociaż próbowałem też innych dystansów rywalizując głównie na zawodach LZS-ów. Trochę tych sukcesów było, długo by wymieniać.

 

- Skąd wziął się w takim razie Elbląg?

- Na zawodach sportowym spostrzegli mnie działacze Orkana Poznań. Umowa była taka, że po szkole będę studiował w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu i trenował w Orkanie. Był tylko jeden problem, musiałem się na studia dostać. Na egzaminy pojechałem od razu po memoriale Kusocińskiego w Warszawie. Przyjechałem o północy do Poznania, jak dotarłem do akademika, to się okazał zamknięty na cztery spusty. Na szczęście rano studenci wracali z imprezy, to kilka godzin się przespałem. Ale na studia się nie dostałem, poległem na geografii. W lipcu 1968 roku podjąłem pracę w Powiatowej Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej w Elblągu.

 

- W Elblągu kontynuował Pan karierę sportową.

- Pracowałem, przygotowywałem się do kolejnych egzaminów na studia, ostatecznie „wylądowałem“ w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Sopocie i trenowałem. Wciąż w LZS Morze. To był duży klub, który obejmował swoim zasięgiem prawie całe województwo gdańskie. W 1970 r. przekształcił się w LZS Neptun Gdańsk. Moją klubową koleżanką była Bożena Popławska (potem po mężu Glegoła), sprinterka, brana pod uwagę na wyjazd na igrzyska olimpijskie w 1968 r. do Meksyku. W klubie trenowała też Zofia Zajkowska, później doszedł Leszek Szewczyk...

 

- Gdzie Pan trenował?

- Trzeba pamiętać, że jednocześnie pracowałem, studiowałem i musiałem znaleźć czas na treningi. Pierwszą zimę 1968/69 jeszcze sam, wg rozpiski przygotowanej przez trenerów z Morza. Głównie w Bażantarni, nawet z sali gimnastycznej nie miałem możliwości korzystać. W następnym sezonie przygarnął mnie Start Elbląg. Treningi tam prowadzili Marek Glegoła, Stanisław Pernal, Antoni Szaduro. Zimą trenowaliśmy w szkolnej sali gimnastycznej przy ul. Zamkowej. Latem w Bażantarni i na stadionie przy ul. Krakusa. Ten stadion to była ruina, nic nie było. W rogu trenerzy zrobili coś a’la kącik, gdzie można się było przebrać. Zależało mi na treningach na bieżni, bo przymierzałem się do zmiany konkurencji na 400 metrów przez płotki. Różnica pomiędzy czasami, jakie uzyskiwałem pomiędzy płaskim 400 metrów, a tym samym dystansem przez płotki nie była duża wg tabel, ale bardziej wartościowe wyniki uzyskiwałem na płotkach - biegałem na 55 sekund. Wówczas najlepszym czasem na Wybrzeżu legitymował się Jerzy Hewelt z Floty Gdynia, reprezentant Polski. Płaskie 400 metrów biegałem w 51 sekund.

 

- A w innych konkurencjach?

- 800 metrów poniżej dwóch minut. 1,58 minuty z ogonkiem. Poniżej 2,40 minuty na 1000 metrów. Pamiętam, jak z Czesławem Nagy przegrałem na spartakiadzie w Pucku. Patrząc z perspektywy czasu, to sport dowartościowywał. A druga sprawa to możliwość zwiedzania i poznawania ludzi. Zawody odbywały się w całej Polsce. To mobilizowało i kształtowało charakter. Nie brakowało też bardziej wesołych momentów. Przykład: zawody ligi lekkoatletycznej w Gdańsku. Rada Wojewódzka LZS miał swój ośrodek w Gdańsku - Osowie i tam byliśmy zakwaterowani. Wieczorem nie mieliśmy co robić, to poszliśmy do Wysokiej na dyskotekę. Musieliśmy sobie jakoś poradzić z trenerem Markiem Glegołą, który nas pilnował, udało się... Na dyskotece delikatnie nam zwrócono uwagę, żebyśmy uważali, bo można dostać czymś po plecach, albo co gorsza w plecy. Na szczęście byliśmy pod opieką miejscowego Kaszuby, który na koniec bezpiecznie odprowadził nas do ośrodka. Wróciliśmy rano, do godziny 10 pospaliśmy i pojechaliśmy startować. Nawet przyzwoite wyniki były.

 

- Karierę sportową przerwał Pan w 1971 r.

- Było coraz trudniej łączyć pracę, studia i sport. Zwłaszcza, że priorytetowo traktowałem studia. Coś trzeba było wybrać. Ale to nie oznaczało rozbratu ze sportem. Przewodniczący Rady Powiatowej LZS Józef Zając zaproponował mi pracę w Radzie Powiatowej LZS w Elblągu. W listopadzie 1971 r. zostałem wiceprzewodniczącym Rady Powiatowej. Chciałem się zająć rozwojem lekkiej atletyki. Były nawet plany, żebym został instruktorem lekkiej atletyki w Milejewie.

 

- Jak wyglądał wtedy sport w Ludowych Zespołach Sportowych?

- Przede wszystkim tenis stołowy i kolarstwo. Trenerem kolarzy był Daniel Ingielewicz. Nawet jak się nie chciało, to potrafił wymusić jakieś działania w tym zakresie. Spod jego ręki wyszedł m. in. Wiesław Rychter, była tam całkiem silna grupa młodzików. Kandydatów na kolarzy szukaliśmy na zawodach w jeździe przełajowej. Najważniejszą imprezą organizowaną przez nas był Bałtycki Wyścig Pokoju. Kolejna dyscyplina to piłka nożna. Niemal w każdej mniejszej miejscowości organizowaliśmy drużynę piłkarską. Potem rywalizowały w niższych klasach rozgrywkowych. W przypadku lekkiej atletyki mieliśmy pomysł na wciągnięcie do rywalizacji szkół poprzez organizację zawodów szkolnych.. Wszystkie szkoły podstawowe były zobowiązane do wystawienia reprezentacji zawodów. Więź ze sportem została przerwana w momencie, kiedy zmieniłem pracę.

 

- Przerwa trochę trwała, ale potem wrócił Pan do sportu pracując w Urzędzie Wojewódzkim.

- Do Urzędu Wojewódzkiego trafiłem z Urzędu Powiatowego w Nowym Dworze Gdańskim, gdzie byłem głównym księgowym budżetu. W 1975 r. dostałem propozycję przejścia do nowo tworzonego Urzędu Wojewódzkiego w Elblągu, na takie same stanowisko. Byłem jeżeli nie najmłodszy, to jeden z najmłodszych osób, które wówczas piastowało to stanowisko w 49 województwach. I z moją funkcją wiązało się dzielenie pieniędzy budżetowych. Wróciłem do treningów siatkarskich, stworzyliśmy drużynę złożoną z urzędników i trenowaliśmy w Szkole Podstawowej nr 19. Grali m. in. Stefan Waśko, Henryk Rudak i Witold Dziewałtowski. Przydało się później, kiedy zaczęto organizować spartakiady pracowników administracyjnych. Pierwszy etap toczył się na terenie województwa, potem w makroregionie, który w naszym przypadku obejmował województwa: elbląskie, gdańskie, słupskie, koszalińskie i szczecińskie. I na końcu odbywał się etap centralny. Przeważnie walczyliśmy o prymat z Gdańskiem, czasami wygrywając, czasem przegrywając, jak to w sporcie. Po 1980 r. etap makroregionalny i centralny upadł. Rywalizowaliśmy już tylko na poziomie województwa. Potem zostałem wicewojewodą elbląskim, kiedy Bogdan Szymelis odszedł na emeryturę. Podczas pracy w Urzędzie Wojewódzkim starano się mnie wciągnąć do Okręgowego Związku Lekkiej Atletyki.

 

- I w końcu w 1988 r. zgodził się Pan pokierować OZLA.

- Przede mną prezesem związku był Zbigniew Piasecki. Były jakieś próby wciągnięcia mnie do struktur związkowych, ale do pewnego momentu konsekwentnie odmawiałem. Uznałem, że po prostu nie wypada kandydować. W Urzędzie Wojewódzkim nadzorowałem m. in. kulturę fizyczną i byłaby niezręczna sytuacja. Zwłaszcza, że Urząd Wojewódzki był bardzo poważnym sponsorem sportu. Przy okazji warto wspomnieć o odbywającej się w 1988 r. Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży w sportach halowych. Ogromne wyzwanie organizacyjne, ale warto było. Nasze kluby zostały doposażone sprzętowo. Wtedy pojawiła się pierwsza tablica świetlna na hali przy ul. Kościuszki. Udało się w Elblągu stworzyć silną grupę działaczy sportowych i trenerów, że wspomnę o Cezarym Mancewiczu z Wojewódzkiej Federacji Sportu, Kazimierzu Kowalczyku, Zdzisławie Leszczyńskim. Bardzo dobrze współpracowało mi się z Cezarym Mancewiczem z Wojewódzkiej Federacji Sportu, Kazimierzem Kowalczykiem, Zygmuntem Miedzikiem z Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki Urzędu Wojewódzkiego.

 

- Porozmawiajmy też o finansowaniu sportu.

- Na sport seniorski pieniądze było trudniej zdobyć. Drużyny seniorskie były pod opieką zakładów pracy. Piłkarzy Olimpii niemal w całości utrzymywał Zamech, piłkarzy i piłkarki ręczne - Zakłady Wielkiego Proletariatu i browar. W województwie postawiliśmy na sport młodzieżowy. Pieniądze szły z trzech źródeł: zakładów pracy, Urzędu Wojewódzkiego i Urzędu Miejskiego. W Urzędzie Wojewódzkiego pieniądze na Wojewódzki Fundusz Kultury Fizycznej szły z Centralnego Funduszu oraz z części nadwyżki budżetowej województwa. Dużą rolę odgrywała też współpraca z kuratorium oświaty. Wicekuratorem był Henryk Rudak, jednocześnie przewodniczący Wojewódzkiego Szkolnego Związku Sportowego. Dzięki temu udało się np. załatwić, aby z pieniędzy kierowanych na letni wypoczynek dzieci i młodzieży mogły korzystać też kluby sportowe, w ten sposób dofinansowując obozy sportowe. Trzeba też pamiętać, że w Urzędzie Wojewódzkim musieliśmy dzielić pieniądze na wszystkie kluby w województwie.

 

- W OZLA Pana kadencja przypadła na najcięższe pod względem finansowym czasy.

- Prezesem byłem jedną kadencję w latach 1988 - 1992. W trakcie swojej kadencji, nie przewidując jeszcze, co się wydarzy w przyszłości, chcieliśmy rozpropagować lekką atletykę w województwie. Silnym ośrodkiem był Kwidzyn, Malbork, Pasłęk, Sztum, Braniewo, coś się zaczęło ruszać w Ornecie, Fromborku. Transformacja oznaczała brak pieniędzy, a sport był jedną z dziedzin, w której oszczędności szukano w pierwszym rzędzie.

 

- Pozostała nam jeszcze sprawa infrastruktury.

- Przede wszystkim stadion lekkoatletyczny, który miał powstać na obiekcie przy ul. Krakusa. Ciekawa jest sprawa z tartanem. Wówczas nie była to popularna technologia. Pojawiła się nawet firma, która zadeklarowała się, że wykona nawierzchnię tartanową ze zużytych opon. Pomysł był taki, że oni będą skupywać stare opony i przerabiać to na tartan. Chyba ostatecznie zrobiono tylko rozbieg. Potem inicjatywa zaczęła trochę przygasać. Można się zastanawiać, czy w tym miejscu zmieściłaby się bieżnia ośmiotorowa. Moim zdaniem nie, chyba, że kosztem boiska piłkarskiego. W każdym razie do dziś Elbląg nie ma pełnowymiarowego boiska lekkoatletycznego, co nie sprzyja rozwojowi tej dyscypliny sportu. Poważne działania były podejmowane w sprawie budowy toru łyżwiarskiego. Koncepcja najpierw została wstrzymana, a później upadła w wyniku przemian po 1989 r. Kolejna sprawa: dziś można się zastanawiać, czy gdyby Antoni Wieczorek szybciej rozpoczął działania ratujące halę w parku Modrzewie, to dziś by ona istniała. Ale to już tylko gdybanie.

 

- Dziś?

- Nie zerwałem z czynnym uprawianiem ruchu. Kilka razy w tygodniu biegam po 7 -10 km i oczywiście startuję w biegach. W bieżącym roku w Biegu Św. Dominika w Gdańsku na 5 km, byłem drugi w swojej grupie wiekowej. Na starcie spotykam wielu znajomych z przeszłości. Najbardziej cieszy jednak licznie startująca młodzież.

 

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Fajny facet, pedagog, Milo wspominam z ekonomika.
  • pozdrawiam, znaliśmy się w czasach Liceum w Tczewie.
  • Historię tworzą ludzie. Mnóstwo nazwisk, ciepłe słowa o wszystkich. Dziękuję za tę rozmowę.
  • Wielki szacunek. Bardzo mądry człowiek, o wysokiej kulturze osobistej, wiedzy i kompetencjach. Miło było przeczytać ten tekst. Dziękuję. Mam nadzieję że będzie więcej rozmów z ludźmi zasłużonymi dla Elbląga - nie koniecznie tych ze świecznika. Z tymi, którzy coś zrobili a pozostają skromni.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    4
    0
    Barabasz(2022-10-10)
  • Człowiek wysokiej kultury, taktu i szacunku do kolegów i wspólpracowników. Opiekun i promotor zawodu księgowego, wieloletni Prezes Stowarzyszenia Księgowych. Z przyjemnością dowiedziałem się o jego sportowych osiągnięciach.
Reklama