Złapał diabeł Polaka, Niemca i Rosjanina. Znudzony generalnie ludźmi dał im po dwie, jednolite, odlane z żelaza kulki, zamknął w szczelnym, gładkim pomieszczeniu i powiedział: tego, który za dwa dni najbardziej mnie zadziwi, wypuszczę.
Gdy wrócił, Rosjanin zaprezentował niesamowitą żonglerkę. Kulki śmigały jak opętane. Następnie precyzją pochwalił się Niemiec. Kładł w jednym końcu kulkę, w którą drugą bezbłędnie trafiał z zawiązanymi oczami. Pod dużym wrażeniem przeszedł do Polaka, pytając: a cóż ty mi takiego pokażesz? Wiesz, diabeł – powiedział rodak – jest pewien problem. Jedną zepsułem, a drugą zgubiłem.
Dowcipów o Polakach na świecie jest bez liku, bo i faktycznie przywar nam nie brak. Kłótliwość, zapalczywość, małostkowość. Skłonność do znieważania autorytetów i nieposzanowania symboli uzupełnia nietolerancja i roszczeniowość. Zepsuć potrafimy wszystko, nawet to czego pozornie zepsuć się nie da – np. demokrację. Wszystko zaś nurza się w zawiści, która wygląda tak:
Nad stawem dwóch kumpli łowi ryby. Wyciągnęli złotą rybkę. Wypuśćcie mnie, to spełnię po jednym waszym życzeniu – powiada. Ok. Chciałbym mieć piękny dom, samochód i super babkę – mówi pierwszy. Pstryk. Kumple patrzą – stoi willa, przy niej mercedes z którego macha uśmiechnięta, śliczna blondynka. A ty? – pyta rybka drugiego. Chcę, żeby ona uciekła, a reszta się spaliła – odpalił.
Śmieszne i okrutne; ale nic dodać, nic ująć. To mnie naprawdę zadziwia. Powszechna nieżyczliwość. Może wynika to ze schematycznego pojmowania etyki katolickiej. Podkreśla się głównie wartość ubóstwa i obietnicę zapłaty po śmierci, bagatelizując miłość bliźniego i szacunek dla samego siebie. Łatwiej o akceptację powodzenia bliźniego w kontekście etyki protestanckiej, gdzie taka osoba jest postrzegana jako bliska Bogu. Dlatego czasami tak trudno być Polakiem. Szczęśliwie, Opatrzność jednak czuwa, by nie popaść w kompletne przygnębienie. Przychodzą więc momenty, kiedy bycie Polakiem nabiera nieoczekiwanej wartości.
Spotkało mnie to na Gwadelupie - mojej ulubionej wyspie na Karaibach. To departament zamorski Francji, a jej czarnoskórzy mieszkańcy, potomkowie afrykańskich niewolników, są bardziej francuscy niż Francuzi kontynentalni. Nienawidzą Anglików. Organicznie. Zamieszkaliśmy na kilka tygodni w wioskowym sklepiku przerobionym na „apartament”, gdzie na dole i po tarasie brykały kozy, a wokół byli sami ciemnoskórzy mieszkańcy. Codzienne zakupy robiliśmy w lokalnym sklepiku aspirującym do PRL-owskiego, wiejskiego GS-u, a w piątki jechaliśmy do pobliskiego miasteczka na rynek po owoce, warzywa i na street-food. Pierwszy raz był szokujący. Próbowałam dogadać się łamaną angielszczyzną, ale kompletnie mnie pomijano i lekceważono. W końcu stanęłam przy dymiących kotłach z lokalnymi potrawami, gdzie wielki, ciemnoskóry obywatel uporczywie wmawiał mi, że nic nie ma. W ostatecznej desperacji zaczęłam tłumaczyć, że ja „no anglais, tylko polonais. Polonais, polonais? – upewnił się kilkakrotnie. I nagle ryknął na całe targowisko – hej, no anglaise, elle polonais. I nagle świat się zmienił, jak za machnięciem ogona złotej rybki. Wszyscy mnie natychmiast zauważyli. Po naszej wsi też natychmiast się rozeszło. Odtąd codziennie wokół było tylko bonjour Maria, bonne nuit, s’il vouz plait, Maria. Uśmiechy, serdeczności, troskliwość.
No i musiało rozpieścić. Czułam się kimś wyjątkowym, bo byłam Polką. Wróciłam zachwycona do swojego, równie zachwycającego kraju, uśmiechając się bez przerwy do każdego napotkanego człowieka - bo to ja, Polka, w Polsce jestem. Szybko poczułam się dziwnie. Nikt się nie uśmiechał, ludzie patrzyli wrogo i z pytaniem w oczach, czy wszystko ze mną w porządku. Zewsząd atakowały brutalne słowa i zachowania. Codzienny uśmiech spełzł z oblicza, zaatakował smutek.
Potrzeba atmosfery życzliwości i powszechnej, wzajemnej akceptacji mocno się jednak wewnątrz zakotwiczyła. Dotarło to do mnie w trakcie kampanii wyborczej. Nie jestem już w stanie skupić się na negatywnym przekazie, obrzucaniu błotem konkurentów, licytacji błędów i wypaczeń. Nie chcę, by mnie straszono, kategoryzowano, manipulowano. Kilkakrotnie mogę za to oglądać pozytywne, jasne komunikaty, ponieważ sprawia mi to przyjemność. Jeśli do tego dołączy poczucie humoru, jak w kampanii Comedy Central promującej aktywność w wyborach – oddycham. Inaczej też patrzę na przynależność do UE. To wspólnota, która sięga znacznie dalej i przyjaciele, o których nawet nie wiemy. Wbrew pozorom i temu, co wmawiają nam politycy, nie środki unijne, związki gospodarcze czy polityczne są najważniejsze, tylko więzi międzyludzkie. Nawet jeśli bezpośrednio ich nie odczuwamy – one są i w każdej chwili mogą nas bardzo pozytywnie zaskoczyć.
Dlatego idę na wybory, by wybrać ludzi, którzy patrzą do przodu z sympatią i nadzieją. Nie straszą mnie czarnym ludem i szanują wszystkich Polaków. Nie szukają na siłę wrogów i nie niszczą innych. Dla których dobro wspólne jest ważniejsze od partyjnych interesów czy osobistych ambicji. Którzy nie zapominają, skąd pochodzą, więc będą ambasadorami naszego regionu. Ludzi, którzy w interesie naszej małej i wielkiej ojczyzny będą umieli ponad podziałami porozumieć się z parlamentarzystami pozostałych opcji. Bo choć to zabrzmi banalnie – to zgoda buduje, a do wybudowania jeszcze sporo.
Maria Kasprzycka, elblążanka
PS. Olga Tokarczuk z literacką Nagrodą Nobla. Takich mamy rodaków. Naprawdę, mamy z kogo i z czego być dumni. Gratulacje szczere i radość wielka.