A jednak marzenia się spełniają – pomyślałam ujrzawszy relacje z wieczornego życia na Starym Rynku. Muzycy przed knajpkami, rozbawieni, tańczący ludzie. Takim Elbląg chciałam widzieć – spontanicznym, roześmianym, czarującym miastem. Kiedyś urzekł mnie swoją historią, naturą i ludźmi.
Okolice naszego grodu tętniły już życiem, gdy jeszcze Fenicjanie buszowali po Morzu Śródziemnym. Stąd ściągano bursztyn dla zaspokojenia zbytkownych potrzeb rzymskich cesarzy; tu osiedli i nabrali siły Goci i Gepidowie, by przejąć rozpasane cesarstwo. Powstałe przy zamku krzyżackim miasto błyskawicznie się rozwijało i bogaciło, pielęgnując kunszt rzemieślniczy, życie kulturalne i edukację na najwyższym poziomie. Czasami przewrotne, czasem heroiczne. Bywało niemieckie, bywało polskie, ale zawsze postępowe i tolerancyjne. Pełne zieleni i romantycznie rozkochane w naturze - miasto, w którym cudownie było żyć. Dlatego zwyczajnie mnie wkurza, gdy marnotrawi się jego potencjał, ale też dodaje skrzydeł, gdy zaskoczy i błyśnie fajerwerkami.
A zatem mea culpa, postanowiłam poszukać pozytywnych aspektów naszego lokalnego życia publicznego. Poczynając od prezydenta Nie afirmuję jego poczynań, ale potrafię dostrzec i te lepsze strony. Zaimponował mi swoją kampanią wyborczą. Profesjonalnie i z zaangażowaniem poprowadzona, z niezłym programem. Wyjście do ludzi, dużo spotkań z różnymi środowiskami, umiejętność przekonania do siebie części wyborców i liderów innych komitetów. Zapracował na swój sukces. Ale mistrzostwo świata osiągnął budując powyborczą koalicję, w której dostaje wszystko, czego chce, niczego w zamian nie dając, a koalicjant nadal jest zadowolony. W ten sposób wyrósł na jedynego silnego gracza na elbląskiej scenie politycznej. Wyrósł i się chyba zawieruszył. Publiczny przekaz sukcesów władzy skupia się na doniesieniach w stylu „będzie druga kasa na dworcu” albo „radni miejscy będą mieli odnowione pomieszczenia”, co nie licuje z kampanijnym obliczem. Zamiast ujawniania wkładanego przezeń trudu w budowę dobrobytu elblążan, prezydenccy akolici z zapałem trollują moje poszczekiwanie, chociaż karawana póki co rączo mknie naprzód.
Teraz Platforma Obywatelska. Zawsze pozostanę jej wdzięczna za to, co zrobiła dla Polski na forum europejskim. Dzięki wybitnym przedstawicielom w Parlamencie Europejskim, Polska bardzo szybko stała się postrzegana jako równorzędny, poważny partner. Nie da się jednak ukryć, że wykazała jednocześnie znikomą empatię wobec grup społecznych najgorzej radzących sobie w nowej rzeczywistości. Dzisiaj się chyba całkiem pogubiła i zapomniała, że jeśli chce się wygrywać, przeciwnika trzeba dobrze rozpoznać i docenić. Gorzej, jeśli ogarnia kogoś syndrom oblężonej twierdzy i nawet krytyka płynąca ze strony własnego elektoratu, zamiast odrobiny autorefleksji, podrywa do boju hejterskie sotnie. Nawołują do poszanowania własnego gniazda nie dostrzegając, że jak wikłacze plączą się w dziesiątkach gniazd zawieszonych na drzewie walącym się pod ich ciężarem. Na szczęście, mimo że część liderów zawodzi, jest jeszcze w PO wielu ludzi godnych szacunku. Np. poseł Elżbieta Gelert. Mówi niewiele, lecz robi dużo. I to solidnie – tak w szpitalu, jak i parlamencie. Nie poucza wyborców, tylko stara się nawiązać z nimi bezpośredni kontakt.
Paradoksalnie, mimo że PiS demontuje brutalnie demokratyczne fundamenty, zrobił dla ludzi wystarczająco wiele dobrego, by chcieli odpłacić mu poparciem i wdzięcznością. Ja mam już na sumieniu pierwszy występek przeciw gniazdownikom, bo zagłosowałam na Jerzego Wilka, który urzekł mnie swoją otwartością, życzliwością i uprzejmością. Dla mnie po prostu liczy się człowiek, nie szyld partyjny. Bo ani sama przynależność do PIS-u z porządnego człowieka nikczemnika nie zrobi, ani przynależność do PO nie uczyni z miernoty męża stanu.
Póki co czuję się na co dzień jak na sądzie salomonowym, gdzie matki uzurpatorki próbują rozerwać nas na strzępy, wyrywając sobie ofiary siłą hejtów i nienawiści zaślepionych wyznawców. I jeśli cokolwiek mnie dzisiaj frustruje, to to właśnie. Bo mi się marzy Polska nie dzielona na lepszy i gorszy sort i mam nadzieję, że nie jestem w tym odosobniona. Liczę więc na to, że pojawią się niebawem niezależni i społecznie uwrażliwieni kandydaci do Senatu. Taki obywatelski Senat nadałby głęboki sens dwuinstancyjności parlamentu i umożliwiłby społeczną kontrolę nad tworzonym prawem. Wystarczy, że znajdą się odważne i zdeterminowane osoby, gotowe wystawić się na ciosy wszelkich politycznych formacji. Mam wrażenie, że wzrasta zmęczenie upolitycznieniem i upartyjnieniem powszedniego życia. Pozostaję jednak optymistką wierząc w społeczną mądrość Polaków. Bo jak zauważył Norman Davis „Wydaje się, że kraj ten jest nierozerwalnie związany z niekończącą się serią katastrof i kryzysów, które – w sposób paradoksalny – stają się źródłem jego bujnego życia. Polska znajduje się bez przerwy na krawędzi upadku. Ale jakimś sposobem zawsze udaje jej się stanąć na nogi.”