W sobotę odbyła się w Ratuszu Staromiejskim elbląska edycja „DNA miasta”. Program ten, zainicjowany w 2009 r. przez kwartalnik Res Publica Nowa, ma na celu włączenie mieszkańców miast – ich opinii, oczekiwań i potrzeb – do kształtowania miejskiej polityki kulturalnej. Leszek Sarnowski, dyrektor Departamentu Kultury UM w Elblągu zaapelował przy tej okazji na naszych łamach - „Mamy potencjał, mamy ludzi, róbmy dym!”.
Ostatni rok zaznaczył się w dziedzinie kultury spektakularnym sukcesem Elbląskiej Orkiestry Kameralnej oraz uważam równie ważnym wybuchem popularności klubu muzycznego Mjazzga. Oba zjawiska mimo, że są nieporównywalne pod każdym względem, łączy to, że przybierają już skalę ogólnopolską. Z jednej strony mamy zaangażowane pieniądze miasta i sponsorów, doskonałych muzyków i świetną dyrektor, biegłą w organizacji imprez kulturalnych. To przedsięwzięcie było skazane na sukces i chwała wszystkim jego autorom, że tak się stało. Bardziej jednak wydaje mi się godne odnotowania to z czym mamy do czynienia w przypadku Mjazzgi. Jej właściciel odpowiedział bowiem na apel JFK i nie pytał co Elbląg może zrobić dla niego, tylko wymyślił co on może zrobić dla Elbląga.
Kolejny ruch powinien jednak należeć do miasta. Miło, że szef Mjazzgi został doceniony i otrzymał nagrodę za swoją działalność. To za mało! Należałoby się zastanowić co miasto może uczynić aby tego typu inicjatywy nie były tylko jednorazowym wybrykiem jakiegoś pasjonata muzyki. Władze miasta mają cały arsenał instrumentów podatkowych i organizacyjnych, dzięki którym mogą sprawić, że robienie dymu w kulturze będzie lekkie łatwe i przyjemne. To prawda, że są ustawy, które określają np. zasady wydawania koncesji na alkohol, która stanowi często główne źródło finansowania działalności klubowej. Każdą ustawę można jednak stosować bardziej lub mniej restrykcyjnie. Istnieje obawa wśród miejskich decydentów, że jakiekolwiek ulgi dla przedsiębiorców prowadzących działalność kulturalną mogą być nadużywane. Jeśli nawet, to parafrazując klasyka, lepiej dać trzem naciągaczom, niż stracić jednego kulturalnego zadymiarza. Per saldo życie kulturalne miasta na tym zyska, a z urzędników zostanie zdjęty przykry obowiązek decydowania kogo obdarzyć dotacją, a kogo nie.
Samą, nawet najlepszą orkiestrą kameralną czy muzeum nie wypełnimy przestrzeni kulturalnej miasta. Uzupełnieniem projektów kulturalnych finansowanych z miejskiej kasy muszą być prywatne kluby, galerie czy kapele. Niestety bez konkretnych działań miasta stwarzających dogodne warunki do funkcjonowania takich przedsięwzięć nie można liczyć na to, że pojawią się kolejne „mjazzgi”. Paradoksalnie te działania leżą poza kompetencją departamentu dyrektora Sarnowskiego. To od miejskich rajców oczekiwałbym opracowania i uchwalenia odpowiednich ulg stymulujących rozwój prywatnej przedsiębiorczości w dziedzinie kultury. Jeśli do tego urzędnikom odpowiedzialnym za sprawy gospodarcze chciałoby się i udało wypracować takie procedury, które do minimum ograniczyłyby konieczność wizyt w ratuszu, a te niezbędne uczyniły zupełnie bezproblemowymi, to na efekty nie trzeba by było długo czekać. Tylko wyrobienie sobie przez Elbląg marki miasta przyjaznego dla biznesu, a przez to także dla kultury, może spowodować powstawanie kolejnych ciekawych przedsięwzięć w naszym mieście.
Bez tego cały ten kulturalny dym wzniecany na różnych debatach i kongresach pójdzie w gwizdek.