Żałuję, że to paliłam, bo czułam się po tym strasznie. I tak miałam szczęście, bo tylko rozbolał mnie brzuch, ale moi znajomi trafili na psychiatryk - mówi dziś jedna z nastolatek, która ucierpiała w wyniku zażycia specyfiku zakupionego w "Pachnącym domku". Właściciele biznesu nie czują się winni, a ich obrońca twierdzi, że w ogóle nie popełnili przestępstwa. Proces miał rozpocząć się dziś (1 kwietnia), jednak jeden z oskarżonych nie stawił się w sądzie.
To sprawa wyjątkowa w skali kraju. Niezwykle rzadko bowiem zdarza się, że przed obliczem sądu stają osoby oskarżone o handel dopalaczami. A zagrożenie, jakie sprowadzają głównie na bardzo młodych ludzi, jest ogromne. Po zażyciu substancji opatrzonych sprytnie etykietą "produkt kolekcjonerski, nie do spożycia" konsumenci trafiają do szpitala, cierpią, zdarzały się też zgony.
W Elblągu problem dotyczył jednego sklepu. Walkę z nim konsekwentnie prowadził Powiatowy Inspektor Sanitarny Marek Jarosz. I to on w listopadzie 2013 r. złożył w Prokuraturze Rejonowej w Elblągu zawiadomienie o bezpośrednim narażeniu życia lub zdrowia klientów "pachnącego domku" poprzez sprzedaż produktów zawierających związki wyczerpujące pojęcie środek zastępczy tzw. dopalacze. Poprzez niewłaściwe zażywanie tych środków [jest bowiem na nich etykieta informująca, że są to środki nie do spożycia, a młodzi je palą, jedzą lub wąchają – red.] dochodziło do hospitalizacji, głównie młodych ludzi.
Karty choroby osób pokrzywdzonych zostały przekazane biegłym z zakresu medycyny sądowej i toksykologii Uniwersytetu Medycznego w Gdańsku. To oni mieli wypowiedzieć się na temat szkodliwości tych specyfików dla zdrowia. I zabrali decydujący głos.
- Przyjęcie tzw. środków zastępczych spowodowało zagrożenie życia i zdrowia w sumie 29 osób - mówi Jolanta Rudzińska, prokurator rejonowy w Elblągu. - Zarzuty dotyczą więc sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia osób poprzez wprowadzenie do obrotu środka odurzającego. Grozi za to kara od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.
Takie zarzuty skierowano przeciwko dwóm współwłaścicielom "pachnących" sklepów m.in. w Elblągu, Malborku, Ostródzie. Czynności końcowe prowadzili prokuratorzy z Pabianic, bo tam zameldowani są podejrzani.
Ostatecznie 28-letniemu Jakubowi G., prezesowi firm o różnych "pachnących" nazwach, zarzuca się, że działając wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami w sklepie przy ul. Królewieckiej w Elblągu wprowadzał do obiegu niebezpieczne dla zdrowia i życia substancje. Przyjmowane w jakikolwiek sposób były groźne. Po ich zażyciu 29 osób trafiło do szpitala. Podobny zarzut został przedstawiony Szymonowi I. Obaj mężczyźni mieli dziś (1 kwietnia) stawić się w elbląskim sądzie. Przyszedł tylko Jakub G. razem z obrońcą.
- Oskarżeni nie przyznają się do winy ponieważ zarzucany im czyn nie może stanowić przestępstwa. Stosowanie jakiejkolwiek regulacji prawno-karnej jest niedopuszczalne i dlatego złożymy dziś odpowiednie wnioski w tym zakresie - aplikant adwokacki Piotr Krystoń powoływał się na ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii: - Nie zawiera ona w swoim spektrum przepisu, który dotyczyłby wprowadzania substancji zastępczej do obiegu. Nie wiemy jednak czy rozprawa będzie prowadzona dalej z uwagi na nieobecność jednego z oskarżonych -zauważył przed wejściem na salę.
I miał rację. Prowadzący sprawę sędzia Wojciech Furman odroczył rozprawę do 6 maja. Wówczas odbędzie się posiedzenie, podczas którego, jeśli Szymon I. nie stawi się, może zapaść decyzja o jego tymczasowym aresztowaniu.
Natomiast w sądzie stawili się dziś świadkowie - młodzi ludzie, którzy ucierpieli w wyniku zażycia dopalaczy.
- Żałuję, że to paliłam, bo czułam się po tym strasznie. I tak miałam szczęście, bo tylko rozbolał mnie brzuch, ale moi znajomi trafili na psychiatryk. To było kilka lat temu, jeszcze w gimnazjum. Taka była moda, inni też brali - mówiła dziś jedna z nastolatek, która ucierpiała w wyniku zażycia specyfiku zakupionego w "Pachnącym domku" przy ul. Królewieckiej. Sama jednak przyznała, że walka z tym procederem przypomina walkę z wiatrakami. - Oni ten sklep otwierali i zamykali, ale przecież takie środki można też kupić w Internecie.
Sędzia Furman wyznaczył kolejne terminy rozpraw od maja do sierpnia.
W Elblągu problem dotyczył jednego sklepu. Walkę z nim konsekwentnie prowadził Powiatowy Inspektor Sanitarny Marek Jarosz. I to on w listopadzie 2013 r. złożył w Prokuraturze Rejonowej w Elblągu zawiadomienie o bezpośrednim narażeniu życia lub zdrowia klientów "pachnącego domku" poprzez sprzedaż produktów zawierających związki wyczerpujące pojęcie środek zastępczy tzw. dopalacze. Poprzez niewłaściwe zażywanie tych środków [jest bowiem na nich etykieta informująca, że są to środki nie do spożycia, a młodzi je palą, jedzą lub wąchają – red.] dochodziło do hospitalizacji, głównie młodych ludzi.
Karty choroby osób pokrzywdzonych zostały przekazane biegłym z zakresu medycyny sądowej i toksykologii Uniwersytetu Medycznego w Gdańsku. To oni mieli wypowiedzieć się na temat szkodliwości tych specyfików dla zdrowia. I zabrali decydujący głos.
- Przyjęcie tzw. środków zastępczych spowodowało zagrożenie życia i zdrowia w sumie 29 osób - mówi Jolanta Rudzińska, prokurator rejonowy w Elblągu. - Zarzuty dotyczą więc sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia osób poprzez wprowadzenie do obrotu środka odurzającego. Grozi za to kara od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.
Takie zarzuty skierowano przeciwko dwóm współwłaścicielom "pachnących" sklepów m.in. w Elblągu, Malborku, Ostródzie. Czynności końcowe prowadzili prokuratorzy z Pabianic, bo tam zameldowani są podejrzani.
Ostatecznie 28-letniemu Jakubowi G., prezesowi firm o różnych "pachnących" nazwach, zarzuca się, że działając wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami w sklepie przy ul. Królewieckiej w Elblągu wprowadzał do obiegu niebezpieczne dla zdrowia i życia substancje. Przyjmowane w jakikolwiek sposób były groźne. Po ich zażyciu 29 osób trafiło do szpitala. Podobny zarzut został przedstawiony Szymonowi I. Obaj mężczyźni mieli dziś (1 kwietnia) stawić się w elbląskim sądzie. Przyszedł tylko Jakub G. razem z obrońcą.
- Oskarżeni nie przyznają się do winy ponieważ zarzucany im czyn nie może stanowić przestępstwa. Stosowanie jakiejkolwiek regulacji prawno-karnej jest niedopuszczalne i dlatego złożymy dziś odpowiednie wnioski w tym zakresie - aplikant adwokacki Piotr Krystoń powoływał się na ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii: - Nie zawiera ona w swoim spektrum przepisu, który dotyczyłby wprowadzania substancji zastępczej do obiegu. Nie wiemy jednak czy rozprawa będzie prowadzona dalej z uwagi na nieobecność jednego z oskarżonych -zauważył przed wejściem na salę.
I miał rację. Prowadzący sprawę sędzia Wojciech Furman odroczył rozprawę do 6 maja. Wówczas odbędzie się posiedzenie, podczas którego, jeśli Szymon I. nie stawi się, może zapaść decyzja o jego tymczasowym aresztowaniu.
Natomiast w sądzie stawili się dziś świadkowie - młodzi ludzie, którzy ucierpieli w wyniku zażycia dopalaczy.
- Żałuję, że to paliłam, bo czułam się po tym strasznie. I tak miałam szczęście, bo tylko rozbolał mnie brzuch, ale moi znajomi trafili na psychiatryk. To było kilka lat temu, jeszcze w gimnazjum. Taka była moda, inni też brali - mówiła dziś jedna z nastolatek, która ucierpiała w wyniku zażycia specyfiku zakupionego w "Pachnącym domku" przy ul. Królewieckiej. Sama jednak przyznała, że walka z tym procederem przypomina walkę z wiatrakami. - Oni ten sklep otwierali i zamykali, ale przecież takie środki można też kupić w Internecie.
Sędzia Furman wyznaczył kolejne terminy rozpraw od maja do sierpnia.
A