
- Robiliśmy m. in. puszki na artykuły spożywcze w trzech rozmiarach, bańki do mleka w dwóch rozmiarach. Niesamowicie się to sprzedawało. Założyłem wtedy album, gdzie miałem zdjęcia wszystkich produktów, jakie wytwarzał Styren. Album miał dyrektor Stanisław Bartoszewicz. Po jego śmierci zaginął - mówi Henryk Myśliński, główny technolog elbląskiego Styrenu. W naszej rozmowie wspominamy jeden z elbląskich zakładów pracy z lat 60. Zobacz zdjęcia.
- Większość elblążan bardziej kojarzy Pana jako fotografa i swoistego kronikarza miasta...
- Pierwsze zdjęcie zrobiłem w 1948 r. Nie wiem, skąd miałem aparat, zdjęcie zostało zrobione na kliszy rentgenowskiej, też już nie pamiętam, skąd ją miałem. Na zdjęciu jest mój szkolny kolega Marian Dacewicz, stojący na postumencie od pomnika Ferdynanda Schichaua. Chodziliśmy do tej samej szkoły przy ul. Pocztowej. Poza kadrem, z lewej strony, znajdował się jeszcze wtedy biały domek, w którym mieszkał Ferdynand Schichau, z prawej, też poza kadrem, budynek biurowy koncernu. Istnieje do dziś przy ulicy Stoczniowej. Marian Dacewicz podarował mi to zdjęcie na początku lat dwutysięcznych. Ten aparat Box mam też do dziś.
- Chciałem porozmawiać o tej mniej znanej części Pana życia, czyli pracy w Styrenie. Z mojego punktu widzenia, „imigranta“ do Elbląga, zakład trochę zapomniany.
- Przed Styrenem były Zakłady Przemysłu Terenowego - stosunkowo małe przedsiębiorstwo, którego dyrekcja znajdowała się w Gdańsku. W różnych miejscowościach ówczesnego województwa gdańskiego znajdowały się przedsiębiorstwa zajmujące się... w zasadzie wszystkim. W Elblągu, między dzisiejszymi ulicami Komeńskiego i Słowackiego, mieściła się drukarnia. Drugi znajdował się naprzeciwko portu, produkował m. in. drewniane deski sedesowe oraz krzesełka drewniane. Budulcem była buczyna. Eksportowano je do Wielkiej Brytanii, ciekawostką jest fakt, że już na etapie produkcji były oznaczane jako Made in England. Kolejnym był zakład konfekcji, mieszczący się przy ul. św. Ducha, dziś to siedziba Warmińsko-Mazurskiej Biblioteki Pedagogicznej. Zatrudniał około 60 osób. Produkował odzież, część produkcji szła na eksport do Związku Radzieckiego. W piwnicach tego budynku rozpoczęła się elbląska historia tworzenia zakładu tworzyw sztucznych.
- Jak Pan trafił do ZPT-ów?
- Przypadek. Na ulicy spotkałem koleżankę żony, która pracowała w pośrednictwie pracy. Od słowa do słowa, powiedziała mi, że w ZPT szukają technologa od tworzyw sztucznych. Miałem wtedy 20 parę lat, pracowałem w Elbląskiej Fabryce Urządzeń Kuziennych jako technolog. O tworzywach sztucznych miałem pojęcie małe. Ale zdecydowałem się spróbować. Poszedłem na rozmowę do Stanisława Bartoszewicza, dyrektora elbląskich Zakładów Przemysłu Terenowego. Też bardzo ciekawa postać... przedwojenny kawalerzysta, rotmistrz, który po II wojnie światowej musiał się ukrywać przed władzami. To on na początku lat 60. tych wymyślił, że w Elblągu moglibyśmy zająć się tworzywami. Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy, zdecydował się zaufać dwudziestokilkulatkowi i zatrudnił mnie na stanowisku starszego technologa. Pierwszym poważnym zadaniem było uruchomienie produkcji mebli z tworzywa i metalu. Poszło dobrze. Pewnego dnia dyrektor mnie wezwał i mówi: w piwnicy jest taka prasa, sprawdź Pan jak można ją wykorzystać.
budynek Zakładu Konfekcji przy ul. św. Ducha w latach 50. Dzisiaj W-M Biblioteka Pedagogiczna (arch. prywatne H. Myślińskiego)
.
- Co produkowaliście?
- W Elblągu był problem z pracą dla kobiet. Mężczyźni pracowali w Zakładach Mechanicznych, władze musiały uruchamiać przedsiębiorstwa, gdzie mogły być zatrudniane kobiety. W ZPT-ach, jeszcze przy ul. św. Ducha, zaczynaliśmy od produkcji dużych osłon na jarzeniówki. Kształtowaliśmy je próżniowo na tej maszynie, o której mówiłem wcześniej. Potem produkowaliśmy spłuczki do toalet. Poszła ta produkcja na całego. Wtedy dyrektor Stanisław Bartoszewicz wysłał mnie na kurs tworzyw sztucznych do Poznania. Byłem tam miesiąc, poznałem produkcję wyrobów z tworzyw sztucznych. Pokazali mi, co to są tworzywa termoutwardzalne, termoplastyczne, laminaty... Po powrocie zostałem mianowany głównym technologiem. Można było myśleć o rozwinięciu produkcji. Powstało biuro technologiczne, przydzielono mi technologa do stolarki, konfekcji, tworzyw sztucznych, następnie kalkulatora, który wyznaczał czas pracy potrzebnych do wytworzenia dla poszczególnych wyrobów i ich wycenę.
- Czym się zajmował główny technolog?
- Biuro technologiczne przydzielało materiały potrzebne do produkcji konkretnych wyrobów, wyznaczało czas niezbędny na wykonanie konkretnych detali. Z dzisiejszego punktu widzenia pewną ciekawostką jest fakt, że do kosztów produkcji można było doliczyć tylko pięć procent zysku. Taki był odgórny nakaz. Szukaliśmy w Polsce maszyn do przetwórstwa wyrobów termoutwardzalnych i termoplastycznych. Ściągaliśmy wtryskarki do wyrobów termoplastycznych. Jak już mieliśmy prawie wszystko, to zaczęliśmy produkować wyroby termoplastyczne i termoutwardzalne m. in. deski sedesowe, tym razem z bakelitu, a nie jak dawnej drewniane. Wielu elblążan je kupowało.
- I tak powstał Styren...
- Najpierw powstał Zakład Tworzyw Sztucznych Przemysłu Terenowego, później znany jako Styren. Jako osobna firma powstał w 1963 r. na bazie tej części Zakładów Przemysłu Terenowego, która zajmowała się przetwórstwem tworzyw sztucznych. Potem przyszedł czas produkcję na artykułów gospodarstwa domowego. Robiliśmy m. in. puszki na artykuły spożywcze w trzech rozmiarach, bańki do mleka w dwóch rozmiarach. Niesamowicie się to sprzedawało. Założyłem wtedy album, gdzie miałem zdjęcia wszystkich produktów, jakie wytwarzał Styren. Album miał dyrektor Stanisław Bartoszewicz. Po jego śmierci zaginął. I tu mam prośbę do czytelników portElu. Być może ktoś ma informacje na jego temat, gdzie może być lub kto może być jego posiadaczem.
Budowa zakładu przy ul. Warszawskiej (arch. prywatne H. Myślińskiego)
.
- Czytelników, którzy mają wiedzę na temat albumu Styrenu prosimy o kontakt z redakcją.
- Ze Styrenem jestem związany bardzo emocjonalnie. Tę firmę traktuję jak moje dziecko. Przeprowadziliśmy się z piwnicy budynku na ul. św. Ducha do przygotowanych zabudowań na ul. Warszawskiej, gdzie mogliśmy rozwinąć skrzydła. I trzeba było szukać przedsiębiorstw z którymi moglibyśmy współpracować oraz wykonawców narzędzi do przetwórstwa tworzyw sztucznych. Wsiadałem w pociąg i szukałem w całej Polsce, proponując nasze usługi każdemu, kto potrzebował jakiś detal lub produkt z tworzywa. Jak już znalazłem, to projektowałem formę i tak to się kręciło. Nawiązaliśmy współpracę z zakładami Kasprzaka w Warszawie, z Diorem w Dzierżoniowie, z Radmorem w Gdyni. Równocześnie zaczęliśmy rozwijać technologię laminatów, za którą odpowiadał Kazimierz Naumowicz. Na początku był technologiem w moim biurze technologicznym, potem awansował na głównego technologa od laminatów.
- Laminaty pozwoliły na dalszy rozwój Styrenu?
- Zaczęliśmy od płyt falistych. Jeżeli dobrze pamiętam, produkowaliśmy arkusze o wymiarach 1 na 1,5 metra. Szły jak woda. Podjęliśmy współpracę ze stoczniami w Gdyni i w Szczecinie. Zaczęliśmy od bulajów, później wytwarzaliśmy już duże okna, luki pokryw, ... W zasadzie nie było zamówienia, którego balibyśmy się wykonać. Pamiętam jeszcze toaletki z laminatu, być może ktoś jeszcze ma je w domu. Dla mnie to były szalone czasy, niemal ciągle w drodze w poszukiwaniu nowych zamówień i wykonawców narzędzi. Lubiłem tę pracę, to było moje życie.
- I wtedy pojawiła się Fabryka Samochodów Osobowych z warszawskiego Żerania.
- Z propozycją robienia dla nich nakładki na tablicę rozdzielczą do Syreny. Pamiętam, że nakładka z laminatu miała być obciągnięta czarną folią. Skąd się o nas dowiedzieli, tego do dziś nie wiem. Ale ta decyzja zdeterminowała przyszłość Styrenu. Zaczęliśmy produkcję. To nie był nasz pierwszy kontakt z motoryzacją. Robiliśmy też m. in. owiewkę na silnik do Osy - jedynego skutera polskiej produkcji z silnikiem 125 cm sześciennych od WFM-ki. Po jakimś czasie nawet sobie Osę kupiłem. Dobry skuter, ale po dłuższej jeździe silnik się zacierał. Na drodze dawał radę, z pasażerem dojechaliśmy na niej aż do Zakopanego. Ale w trakcie wyprawy silnik kilka razy dał znać o swojej bolączce.
Pochód pierwszomajowy (arch. prywatne H. Myślińskiego)
- Wracamy do FSO.
- Z punktu widzenia rozwoju fabryki ważny był fakt, że pierwszym sekretarzem PZPR w Polsce został Edward Gierek. I otworzył okno na świat. Też miałem okazję wyjechać i zobaczyć, jak funkcjonują zachodnie przedsiębiorstwa. Pierwsze, co mnie uderzyło, to fakt, że nie mieli tak ogromnych magazynów materiałów, jak u nas w Polsce. Tu był chroniczny niedobór, w związku z czym, jak już się coś dostało, to się to magazynowało, bo kiedyś się przyda. Pamiętam jak w delegacje jeździłem z węgorzami. Ryby robiły za „łapówkę“, za którą można było załatwić konkretną sprawę. I druga kwestia to organizacja pracy. Miałem wrażenie, że na zachodzie pracuje się lżej niż u nas. Za Gierka weszły nowe technologie i powoli musiałem się wycofywać. Brakowało już wiedzy. Wchodziły pianki poliuretanowe, które były łączone z metalem. Sam Styren został dofinansowany w ramach uchwały rządowej 40/72. Dla nas to był skok technologiczny. W oczach FSO byliśmy dobrym kooperantem. Robiliśmy wyposażenie dla Fiata 125p, ukoronowaniem były elementy wnętrza do Poloneza. Zlecali nam produkcję wyposażenia kabiny: podłokietniki, nagłówki, nakładki na tablicę rozdzielczą, ale także zderzaki przednie i tylne, listwy zewnętrzne.
- I to był koniec Styrenu.
- FSO potrzebowało firmy, która połączy tworzywa sztuczne i metal. Styren sąsiadował ze spółdzielnią Metal, która wytwarzała przyczepy i miała prasę do kształtowania detali w metalu. Podjęto decyzję o połączeniu Styrenu z Metalem i w ten sposób w 1972 roku powstały Zakład Armatury Samochodowej FSO. Mieliśmy swój udział w zmotoryzowaniu Polski. Ale dla mnie to już nie było to... W połączonej firmie zostałem szefem kontroli jakości. I to była ciekawa praca... Z jednej strony naciskano na mnie, abym czasami przymykał oczy na braki, bo plan nie zostanie wykonany. Z drugiej strony, nie chciałem wypuszczać niedoróbek. Wypożyczyli mnie nawet do Warszawy do FSO, do kontroli jakości. Ostatecznie w 1976 r. zostałem kierownikiem narzędziowni. To był duży wydział, w którym pracowało 120 osób. Udało mi się sprowadzić kilka nowoczesnych maszyn i narzędzi. m. in. ściągnąć elektrodrążarkę oraz dwie frezarki - kopiarki. Dumny byłem bardzo, bo nawet Zamech w tym czasie takich nie miał. Pozwoliło to na samodzielne wykonanie form i narzędzi specjalnych.
- Odszedł Pan w 1980 r.
- Trzeba było zarabiać na życie, żeby utrzymać rodzinę. W ZAS-ie praca nie sprawiała mi już przyjemności. Do tego dochodziły jeszcze różne problemy. M. in. była awantura na pół zakładu, że dostałem talon na Fiata 126p. Poprzedni samochód, miałem garbusa, się rozkraczył. Dyrektor innego zakładu wypisał mi talon na zakup malucha. Dyrektor ZAS Władysław Barański nie przepadał za mną, związki zawodowe zrobiły awanturę, że talon powinien być wypisany na ZAS i to związki powinny zdecydować, komu się należy. Czasy były takie, że nie można było kupić nowego samochodu, nie posiadając talonu. W 1980 r. stwierdziłem, że szkoda się męczyć i zostałem taksówkarzem. Ale to już ta mniej przemysłowa część mojego życia. Potem miałem m. in. zakład metaloplastyczny, pracowałem jako fotoreporter w Głosie Elbląga i Dzienniku Bałtyckim, następnie w Urzędzie Miasta jako kronikarz.
arch. prywatne H. Myślińskiego
.
- W zasadzie temat zdjęć się przez naszą rozmowę nie przewinął.
- Bo to temat na bardzo długą rozmowę. Aparat fotograficzny towarzyszył mi cały czas. Jeszcze w czasie pracy w ZAS-ie zrobiłem papiery czeladnika fotografa. Na tytuł mistrzowski nie zaliczyli mi lat praktyki. Najlepsze wspomnienia mam z wizyty papieża Jana Pawła II w Elblągu. Przed samą wizytą okazało się, że nie ma dla mnie akredytacji, gdzieś zaginęła. W końcu jakoś się udało wejść, ktoś się zlitował nade mną Wpuścili mnie dosłownie w ostatniej chwili, kiedy papież już nadlatywał śmigłowcem. Dostałem nawet całkiem niezłe miejsce, także udało mi się papieża „złapać“ bardzo blisko. Potem zrobił się na lotnisku taki bałagan, że i na wieżę udało się wejść i zrobić kilka fotografii. Pamiętam, że łzy same ciekły jak robiłem zdjęcia papieża.
- Mamy temat na następną rozmowę. A za tę bardzo dziękuję.