Zawód „taksówkarza” nie jest wcale łatwy i nie jest złotym interesem, jakby się wydawało, informował Dziennik Bałtycki z 1 lipca 1958 r.
- Wolny?
- Naturalnie!
No to chwilę pogadamy – powiedziałem – Kilka pytań i odpowiedzi dla „Dziennika”. Dobrze? Jak z zarobkami?
- Krucho.
- Może mi pan powiedzieć dlaczego?
Ob. Bolesław Ż. właściciel taksówki nr 1 – dużego, czarnego „Pontiaka”, mieszka stale w Tolkmicku i codziennie dojeżdża do Elbląga. Z lekka westchnąwszy, mówi:
- Zawód „taksówkarza” nie jest wcale łatwy i nie jest złotym interesem, jakby się wydawało. Samochód „wlazł mi w krew” i bez kierownicy żyć nie mogę. Zarobki kształtują się bardzo nieregularnie. Na utrzymanie rodziny, składającej się z żony i dwojga dzieci, wystarczy, ale na eksploatację wozu to już nie. Dam panu przykład wiezie pan klienta na kolonie Metalowców i bierze pan za kurs zgodnie z taryfą 14 zł. Wraca pan z powrotem. W sumie przejechał pan 10 km co wynosi w przeliczeniu na mój wóz 2 litry benzyny, a więc 9 zł 80 gr. Pozostało więc 4 zł i 20 groszy z tego trzeba żyć opłacić podatek i eksploatować wóz. A jak zdarzy się jakieś poważniejsze uszkodzenie motoru, to już klapa, bo za części do „Pontiaka” płaci się bardzo drogo.
- Ma pan jakieś kłopoty z pasażerami?
- Zdarzają się. Są tacy, co telefonicznie wzywają wóz pod jakiś adres, a tam nikt o niczym nie wie. Inni znów wysiadają, idą do domu po pieniądze i… szukaj wiatru w polu. Np. niedawno jeden z gospodarzy z Jazowa kazał się zawieść do domu i nie zapłacił 67 zł. Czysta strata, bo co robić, sądzić się?
- Można było pójść do chałupy – zauważyłem.
- Żeby dostać kłonicą w łeb? Dziękuję!
- Tak – pomyślałem, żegnając się z kierowcą – Nie wszystko złoto co się świeci. O wspaniałych zarobkach taksówkarzy wszędzie się słyszy. A rzeczywistości różnie bywa…
- Naturalnie!
No to chwilę pogadamy – powiedziałem – Kilka pytań i odpowiedzi dla „Dziennika”. Dobrze? Jak z zarobkami?
- Krucho.
- Może mi pan powiedzieć dlaczego?
Ob. Bolesław Ż. właściciel taksówki nr 1 – dużego, czarnego „Pontiaka”, mieszka stale w Tolkmicku i codziennie dojeżdża do Elbląga. Z lekka westchnąwszy, mówi:
- Zawód „taksówkarza” nie jest wcale łatwy i nie jest złotym interesem, jakby się wydawało. Samochód „wlazł mi w krew” i bez kierownicy żyć nie mogę. Zarobki kształtują się bardzo nieregularnie. Na utrzymanie rodziny, składającej się z żony i dwojga dzieci, wystarczy, ale na eksploatację wozu to już nie. Dam panu przykład wiezie pan klienta na kolonie Metalowców i bierze pan za kurs zgodnie z taryfą 14 zł. Wraca pan z powrotem. W sumie przejechał pan 10 km co wynosi w przeliczeniu na mój wóz 2 litry benzyny, a więc 9 zł 80 gr. Pozostało więc 4 zł i 20 groszy z tego trzeba żyć opłacić podatek i eksploatować wóz. A jak zdarzy się jakieś poważniejsze uszkodzenie motoru, to już klapa, bo za części do „Pontiaka” płaci się bardzo drogo.
- Ma pan jakieś kłopoty z pasażerami?
- Zdarzają się. Są tacy, co telefonicznie wzywają wóz pod jakiś adres, a tam nikt o niczym nie wie. Inni znów wysiadają, idą do domu po pieniądze i… szukaj wiatru w polu. Np. niedawno jeden z gospodarzy z Jazowa kazał się zawieść do domu i nie zapłacił 67 zł. Czysta strata, bo co robić, sądzić się?
- Można było pójść do chałupy – zauważyłem.
- Żeby dostać kłonicą w łeb? Dziękuję!
- Tak – pomyślałem, żegnając się z kierowcą – Nie wszystko złoto co się świeci. O wspaniałych zarobkach taksówkarzy wszędzie się słyszy. A rzeczywistości różnie bywa…
oprac. Olaf B.