Jest godzina 8.30, kiedy lekko zamglone powietrze poczyna wibrować od huczącego sygnału m/s „Edward Dębowski”. Wysmukły, długi jak gąsienica statek drgnął i tnąc dziobem spokojne wody Kanału Elbląsko-Ostródzkiego, ruszył w kierunku pięknego jeziora Drużno, informował Dziennik Bałtycki z 18 sierpnia 1958 r.
Rozpoczął się któryś tam z kolei rejs do odległej od Elbląga o 81 km Ostródy. Szlakiem starym i ciekawym, malowniczym i zawsze atrakcyjnym, pełnym niespodzianek i niezapomnianych wrażeń.
Mijamy jezioro Drużno. Nie widać już stąd łabędzi. Żerujące wśród liści nenufarowych dzikie kaczki nie podrywają się w powietrze. Po obu stronach kanału, w który wchodzi statek, wystrzelają w górę rozrośnięte kępy trzciny. Płyniemy wolno mając po obu stronach ciemnozielone ściany chwiejnego tartaku i kłaniających się kiści trzcinowych. Dopływamy wreszcie do pierwszej pochylni.
Nazwa jej brzmi Całuny Nowe. Statek lekko osiada na wózku, który wyciąga go z wody i wolno przesuwa po lądzie na 13 m wys. Osiągnąwszy tę wysokość wózek wolno osuwa się do wody kanału, by uniesiony nią statek mógł popłynąć dalej. Czeka nas jeszcze przesunięcie po czterech następnych pochylniach: w Jeleńcu, Oleśnicy, Kątach i Buczyńcu. W Buczyńcu statek popłynie przez grupę jezior pniewskich, położonych o 99,5 m wyżej niż jezioro Drużno, z którego wypłynęliśmy do pierwszej pochylni w Całunach Nowych.
Urządzenie na pochylni jest bardzo ciekawe.
Lina ciągnąca wózek ze statkiem po zielonej runi wzniesienia, przesuwana jest przez olbrzymie koła poruszane wodą. Z boku wniesienia widać betonowe rowy, przez które mknie rwący strumień wody. Woda ta gromadzona w zbiorniku, spływa następnie na olbrzymie koło łopatkowe, uruchamiające całe urządzenie pochylni. O sile spadku wody świadczy fakt, że na każdą łopatkę koła opada jedna tona wody. Dzięki tej sile wyciąg wózka ze statkiem z jednego poziomu wody do wyżej położonego kanału odbywa się bez trudu i jakiegokolwiek ryzyka. Należy dodać, że boki i dno kanału Elbląsko-Ostródzkiego, nim napełniono wodą (i to na różnych wysokościach) wyłożony był gliną która po wyschnięciu okazała się niezwykle trwałym materiałem. Wytrzymała bowiem bez uszkodzeń od 1852 r. (rok rozpoczęcia budowy kanału) do dnia dzisiejszego.
Trudno wstrzymać się od podziwu na wieść, że pochylnie i cały kanał Elbląsko-Ostródzki budowany był przy pomocy łopat i kilofów. W starych zapiskach widnieją ślady, z których wynika, że budowali go jeńcy francuscy, przetrzymywani przez lata w pruskiej niewoli.
Niemcy utrzymują, że kanał wraz z pochylniami i ich urządzeniami był dziełem głów i rąk niemieckich. Co do tego istnieją jednak poważnie wątpliwości i przypuszczać należy, że cud techniki końca XVIII wieku był dziełem człowieka pochodzenia holenderskiego – inż. Steenke, który zakończył tę gigantyczną na ówczesne czasy budowę w 1881 roku.
Do Ostródy zawijamy wieczorem, po 10-godzinnej podróży. Jezioro Drwęskie, nad którym położone jest to miasteczko, wita nas lekką falą. Po jeziorze Sambrodzkim, Rudej Wodzie zwanym też Duckim i Ilińskim – przedstawia się ono dość okazale. Przeciętna jego głębokość wynosi 15 m. Jeśli jednak na połaciach poprzednich jezior dominowała cisza, przerywana jedynie majestatycznym szumem wysokopiennych lasów Puszczy ostródzkiej – to tutaj życie bierze nad nią górę. W lustrze jeziora odbijają się światła lamp przybrzeżnych i oświetlonych okien ostródzkich domostw.
Gdzie niegdzie błyskają jeszcze swą bielą żagle kajaków i małych jachcików. Nad wodą unoszą się pokrzyki żeglarzy zdążających do swych przystani. Śruba statku przestaje się obracać, maszyna znieruchomiała, czeka ją całonocny wypoczynek.
Wstępujemy do pobliskiej restauracji na kolację. Otrzymujemy ją bez długiego czekania. Uprzejma obsługa, miły uśmiech, no i dobrze zaopatrzony bufet wprawiają nas w błogi nastrój. W ostródzkiej „Turystycznej” zsiadłe mleko z ziemniakami lepiej smakuje niż w jakiejkolwiek jadłodajni w Elblągu. Może wpływa na to ta właśnie obsługa i dobra rada kelnerki, która szanuje gości nie tylko dla tego, że podaje im wódkę. Później nocleg u nie mniej uprzejmego kierownika Ośrodka Wczasowego Spółdzielni Turystycznej „Kormoran”.
Przedtem jednak, rozejrzeliśmy się po miasteczku. Jest ono mało zniszczone i tonie wprost w zieleni. Uwagę naszą zwrócił zamek Gustawa Gizewiusza, który tak jak Jurand walczył o polskość ziem warmińsko-mazurskich, zalewanych przez Prusaków, a później Krzyżaków. W miasteczku odpoczywał też po bitwie pod Grunwaldem król Władysław Jagiełło. Przebywał w nim również w 1807 roku Napoleon Bonaparte wraz z dowódcą polskiego legionu generałem Józefem Zajączkiem. Napoleon z zamku ostródzkiego korespondował żywo z panią Walewską, której skarży się na nudę, choć wychwalał równocześnie tak popularne we Francji kominki, ogrzewające zamek. Ostróda jest starym miasteczkiem. Polało się o nią wiele polskiej krwi.
Słońce zalewa pokład „Dębowskiego”. Załoga statku, kpt. A. Kolas, mech. Z. Kieczmarski, marynarz R. Spychalski i inni mają pełne ręce roboty. Trzeba odcumować, utrzymać porządek między tłoczącymi się pasażerami, „zlikwidować” pewną ich część na pokładzie i namówić do zejścia do kajut. To nie łatwa praca. Tam się ktoś pcha, tu dziecku grozi zsunięcie się do wody, ówdzie trzeba zażegnać sprzeczkę itd. itd. Po kilkunastu minutach wszystko się jednak uspokaja.
Nikomu się nie nudzi patrzeć bez przerwy na urzekające piękno krajobrazu. Przeżywamy raz jeszcze wrażenia związane z przepłynięciem śluzy w Zielonej i rwanym przez ląd pochylni rejsem do Elbląga.
Wspaniałego wrażenia z wycieczki do Ostródy nie zamącił nikomu z nas nawet drobny wypadek, któremu statek nasz uległ tuż pod Elblągiem. Przetarła się lina od steru, lecz doświadczona i sprawnie pracująca załoga doprowadziła statek do przystani.
Życzymy jej serdecznie pomyślnych rejsów. Umie ona bawić podróżnych ciekawymi komentarzami historycznymi, opowiadaniem legend, a nawet na chybcika zorganizowaną Zgaduj-Zgadulą, w której wygrywający otrzymuje własnoręcznie przez załogę wykonaną lalkę z pakuł okrętowych.
Do miłego zobaczenia.
Mijamy jezioro Drużno. Nie widać już stąd łabędzi. Żerujące wśród liści nenufarowych dzikie kaczki nie podrywają się w powietrze. Po obu stronach kanału, w który wchodzi statek, wystrzelają w górę rozrośnięte kępy trzciny. Płyniemy wolno mając po obu stronach ciemnozielone ściany chwiejnego tartaku i kłaniających się kiści trzcinowych. Dopływamy wreszcie do pierwszej pochylni.
Nazwa jej brzmi Całuny Nowe. Statek lekko osiada na wózku, który wyciąga go z wody i wolno przesuwa po lądzie na 13 m wys. Osiągnąwszy tę wysokość wózek wolno osuwa się do wody kanału, by uniesiony nią statek mógł popłynąć dalej. Czeka nas jeszcze przesunięcie po czterech następnych pochylniach: w Jeleńcu, Oleśnicy, Kątach i Buczyńcu. W Buczyńcu statek popłynie przez grupę jezior pniewskich, położonych o 99,5 m wyżej niż jezioro Drużno, z którego wypłynęliśmy do pierwszej pochylni w Całunach Nowych.
Urządzenie na pochylni jest bardzo ciekawe.
Lina ciągnąca wózek ze statkiem po zielonej runi wzniesienia, przesuwana jest przez olbrzymie koła poruszane wodą. Z boku wniesienia widać betonowe rowy, przez które mknie rwący strumień wody. Woda ta gromadzona w zbiorniku, spływa następnie na olbrzymie koło łopatkowe, uruchamiające całe urządzenie pochylni. O sile spadku wody świadczy fakt, że na każdą łopatkę koła opada jedna tona wody. Dzięki tej sile wyciąg wózka ze statkiem z jednego poziomu wody do wyżej położonego kanału odbywa się bez trudu i jakiegokolwiek ryzyka. Należy dodać, że boki i dno kanału Elbląsko-Ostródzkiego, nim napełniono wodą (i to na różnych wysokościach) wyłożony był gliną która po wyschnięciu okazała się niezwykle trwałym materiałem. Wytrzymała bowiem bez uszkodzeń od 1852 r. (rok rozpoczęcia budowy kanału) do dnia dzisiejszego.
Trudno wstrzymać się od podziwu na wieść, że pochylnie i cały kanał Elbląsko-Ostródzki budowany był przy pomocy łopat i kilofów. W starych zapiskach widnieją ślady, z których wynika, że budowali go jeńcy francuscy, przetrzymywani przez lata w pruskiej niewoli.
Niemcy utrzymują, że kanał wraz z pochylniami i ich urządzeniami był dziełem głów i rąk niemieckich. Co do tego istnieją jednak poważnie wątpliwości i przypuszczać należy, że cud techniki końca XVIII wieku był dziełem człowieka pochodzenia holenderskiego – inż. Steenke, który zakończył tę gigantyczną na ówczesne czasy budowę w 1881 roku.
Do Ostródy zawijamy wieczorem, po 10-godzinnej podróży. Jezioro Drwęskie, nad którym położone jest to miasteczko, wita nas lekką falą. Po jeziorze Sambrodzkim, Rudej Wodzie zwanym też Duckim i Ilińskim – przedstawia się ono dość okazale. Przeciętna jego głębokość wynosi 15 m. Jeśli jednak na połaciach poprzednich jezior dominowała cisza, przerywana jedynie majestatycznym szumem wysokopiennych lasów Puszczy ostródzkiej – to tutaj życie bierze nad nią górę. W lustrze jeziora odbijają się światła lamp przybrzeżnych i oświetlonych okien ostródzkich domostw.
Gdzie niegdzie błyskają jeszcze swą bielą żagle kajaków i małych jachcików. Nad wodą unoszą się pokrzyki żeglarzy zdążających do swych przystani. Śruba statku przestaje się obracać, maszyna znieruchomiała, czeka ją całonocny wypoczynek.
Wstępujemy do pobliskiej restauracji na kolację. Otrzymujemy ją bez długiego czekania. Uprzejma obsługa, miły uśmiech, no i dobrze zaopatrzony bufet wprawiają nas w błogi nastrój. W ostródzkiej „Turystycznej” zsiadłe mleko z ziemniakami lepiej smakuje niż w jakiejkolwiek jadłodajni w Elblągu. Może wpływa na to ta właśnie obsługa i dobra rada kelnerki, która szanuje gości nie tylko dla tego, że podaje im wódkę. Później nocleg u nie mniej uprzejmego kierownika Ośrodka Wczasowego Spółdzielni Turystycznej „Kormoran”.
Przedtem jednak, rozejrzeliśmy się po miasteczku. Jest ono mało zniszczone i tonie wprost w zieleni. Uwagę naszą zwrócił zamek Gustawa Gizewiusza, który tak jak Jurand walczył o polskość ziem warmińsko-mazurskich, zalewanych przez Prusaków, a później Krzyżaków. W miasteczku odpoczywał też po bitwie pod Grunwaldem król Władysław Jagiełło. Przebywał w nim również w 1807 roku Napoleon Bonaparte wraz z dowódcą polskiego legionu generałem Józefem Zajączkiem. Napoleon z zamku ostródzkiego korespondował żywo z panią Walewską, której skarży się na nudę, choć wychwalał równocześnie tak popularne we Francji kominki, ogrzewające zamek. Ostróda jest starym miasteczkiem. Polało się o nią wiele polskiej krwi.
Słońce zalewa pokład „Dębowskiego”. Załoga statku, kpt. A. Kolas, mech. Z. Kieczmarski, marynarz R. Spychalski i inni mają pełne ręce roboty. Trzeba odcumować, utrzymać porządek między tłoczącymi się pasażerami, „zlikwidować” pewną ich część na pokładzie i namówić do zejścia do kajut. To nie łatwa praca. Tam się ktoś pcha, tu dziecku grozi zsunięcie się do wody, ówdzie trzeba zażegnać sprzeczkę itd. itd. Po kilkunastu minutach wszystko się jednak uspokaja.
Nikomu się nie nudzi patrzeć bez przerwy na urzekające piękno krajobrazu. Przeżywamy raz jeszcze wrażenia związane z przepłynięciem śluzy w Zielonej i rwanym przez ląd pochylni rejsem do Elbląga.
Wspaniałego wrażenia z wycieczki do Ostródy nie zamącił nikomu z nas nawet drobny wypadek, któremu statek nasz uległ tuż pod Elblągiem. Przetarła się lina od steru, lecz doświadczona i sprawnie pracująca załoga doprowadziła statek do przystani.
Życzymy jej serdecznie pomyślnych rejsów. Umie ona bawić podróżnych ciekawymi komentarzami historycznymi, opowiadaniem legend, a nawet na chybcika zorganizowaną Zgaduj-Zgadulą, w której wygrywający otrzymuje własnoręcznie przez załogę wykonaną lalkę z pakuł okrętowych.
Do miłego zobaczenia.
oprac. Olaf B.