UWAGA!

Spotkanie z mistrzynią

 Elbląg, Spotkanie z mistrzynią

Wywiad z Natalią Aschmutat, mistrzynią Warmii i Mazur w skokach przez przeszkody, zdobywczynią wielu nagród w ujeżdżeniu i skokach, a przede wszystkim - wielką wielbicielką koni.

Zacznę banalnie. Twoja miłość do koni zaczęła się...
      
Natalią Aschmutat (śmieje się): - Chyba już w jakimś poprzednim wcieleniu. Myślę, że od zawsze bardzo lubiłam konie i swobodnie się przy nich czułam. Słynna wśród znajomych historia, gdy w wieku dwóch lat podbiegłam do czarnego kucyka, by go mocno pocałować w nos, nakłoniła moich rodziców do szukania zajęć związanych z końmi dla swojej córki. Parę miesięcy pojeździłam, później przestałam, aż w końcu na szóste urodziny rodzice zapisali mnie do szkółki jeździeckiej w Mougin i wtedy przekonałam się, że to jest to! To była miłość od drugiego wejrzenia.
      
       To prawda, że jesteś pół Francuzką? Nie tęsknisz za swoją drugą ojczyzną? Zapewne zostawiłaś tam wielu przyjaciół?
      
- Właściwie to jestem w 1/3 Francuzką. Tata jest Niemcem, mama oczywiście Polka, a ja się urodziłam i wychowałam na Francuskiej Riwierze. Noszę Francję cały czas w swoim sercu i tym samym w swojej krwi. Dużo tam zostawiłam i naprawdę za wieloma rzeczami tęsknię. Ach... Jedzenie, pogoda, morze. Te wszystkie zapachy i kolory, ten tak bardzo specyficzny klimat, dom... Dlatego też jak już przyjeżdżam do domu, to próbuję każdą minutę wykorzystać do granic możliwości, tak, by starczyło mi na następny okres oczekiwania na „wakacje w domu”. Jeżeli chodzi o moich znajomych, to wiadomo, że wszystko z czasem się zmienia i wszyscy tym samym też bardzo się zmieniliśmy. Mimo tego za każdym razem, gdy tylko przyjeżdżam do Peymeinade - to moje miasteczko, leżące obok Grasse - pukam do drzwi mojego najlepszego przyjaciela i spędzamy razem cały tydzień z dawną ekipą, tak jak bym wyjechała od nich tylko na weekend. Cóż, mam tam całkiem inne życie, ale, niestety, o wiele za drogie, by móc spełnić swoje marzenia. A jak to bywa z marzeniami, wymagają poświęceń.
      
       Jak to się stało, że wybrałaś Polskę?
      
- Mama jest Polką i od najmłodszych lat zabierała mnie na wakacje do Polski. Najczęściej jeździłyśmy w góry. Aż kiedyś kuzynka zaproponowała Mazury. Jako że wtedy już jeździłam i byłam wielką miłośniczką koni, stwierdziła, że zakocham się w Mazurach. I tak też się stało. Pierwszy raz przyjechaliśmy, gdy miałam około dziewięciu lat, zaprzyjaźniliśmy się z trenerem pewnej stajni pod Orzyszem i tak zaczęłam jeździć w każde ferie na Mazury. Kupiliśmy z tej samej stajni młodego konia, którego w końcu zabraliśmy na Lazurowe Wybrzeże. Po jakimś czasie stwierdziłam, że w Polsce jest fantastycznie, ludzie są tacy serdeczni i tyle tu koni, do tego dużo pastwisk. No i przede wszystkim zawsze, będąc tu na wakacjach czy feriach, mogłam o wiele więcej i częściej startować niż we Francji. Tak w wieku około 12-13 lat zaproponowałam, żeby się przeprowadzić. Mama podeszła do tego pomysłu bardzo sceptycznie, aczkolwiek nie niechętnie, w przeciwieństwie do taty. Na dowód, że podchodzę do sprawy poważnie, zastrajkowałam w szkole, zupełnie przestałam się uczyć i pod koniec pierwszego półrocza moja średnia wynosiła koło 10,50/20, czyli we francuskim systemie tyle tylko, aby zdać i nie mieć minusów na drugie półrocze. Gdy mama pod warunkiem poprawy ocen zgodziła się na przeprowadzkę, na koniec roku miałam już 16,70/20, czyli mocne 4. Sama się zastanawiam, czy na miejscu moich rodziców zgodziłabym się na taki układ. Jednak kwestia finansowa odegrała tu ogromną role. Będąc w Polsce, jestem w stanie utrzymać trójkę rumaków i jeszcze startować, aczkolwiek nie bez trudu. We Francji być może byłoby nas stać na utrzymanie jednego konia. Rodzice wiedzieli, jak bardzo chciałam jeździć, i to nie tylko rekreacyjnie, ale w sporcie. Jeżdżąc na ferie do Polski, wsiadałam na wszystko, co tylko mogłam dostać do jazdy, i nieważne, czy to jakieś ledwo zajeżdżone młodziaki były, czy inne brykające, trudne konie. Chciałam i mogłam jeździć oraz siedzieć przy koniach do granic mojej wytrzymałości, do tego szybko i łatwo nawiązywałam kontakt z otaczającymi mnie ludźmi, rozumiałam, co do mnie mówiono i na polskich parkurach odnosiłam już jakieś małe sukcesy. Czego więcej trzeba człowiekowi do szczęścia?
      
       Jak taka młoda dziewczyna daje radę z takimi wyzwaniami? Konie, studia, podróże. Masz na koncie tyle sukcesów, ciężko na nie pracujesz. a wcale nie wydajesz się zmęczona. Jak to robisz?
      
(Natalia wybucha śmiechem w odpowiedzi na to pytanie): - Firmowy uśmiech numer pięć i wszystko jakoś się ułoży! Do wszystkiego podchodzę z dużym dystansem. Coś nie wyjdzie – trudno, kiedyś będzie lepiej, tylko należy wyciągnąć odpowiednie wnioski. Ale chyba zawsze najbardziej we wszystkim pomagały mi konie. Nawet jeżeli są czy były przyczyną większości moich problemów, to zawsze myślę o nich i mówię sobie: trudno, co ma być, to będzie, ale dla nich warto. Szczególnie dużo zawdzięczam Orfeuszowi. Mam go teraz już prawie 12 lat i przez te wszystkie lata, ile godzin spędziłam w boksie czy na padoku, wypłakując się z wszystkich żalów w jego grzywę, tego chyba nie da się określić. Owszem, mam bardzo bliskich przyjaciół i wiem, że zawsze na wszystkich mogę liczyć, ale staram się nie obarczać ludzi swoimi problemami. Każdy je ma i na tym polega życie - raz na wozie, raz pod wozem. Oczywiście, należy rozmawiać i sobie nawzajem pomagać. Jednak w krytycznych momentach, gdy już czasami mam dość wszystkiego i myślę sobie: „Pakuje manatki i wracam do domu”, idę wtedy do któregoś ze „swoich chłopaków”, a najczęściej do Pikusia (Orfeusza), siadam w boksie albo wyjeżdżam na spacer i wiem, że nie mogłabym tego tak zostawić. Dopóki czuję to, co czuję teraz, tak długo będę sobą i będę wiedziała, że co by się nie działo, i tak jest dobrze. A przy okazji staram się korzystać z każdej możliwej odskoczni, jak na przykład podróże, by od czasu do czasu złapać trochę oddechu.
      
       Ile koni jest pod Twoją opieką?
      
- W tej chwili mam tylko pięć koni pod opieką - swoje trzy: Silver Star, Ginster i Orfeusz oraz dwa prywatne.
      
       Tylko? To bardzo dużo jak na tak młodą i tak zajętą kobietę! I dajesz sobie z tym wszystkim radę? Sama?
      
- Jak na razie tak, nie mam wyboru. Ale całkiem sama bym sobie raczej nie poradziła. Jeżeli chodzi o moje konie, to zawsze mogę liczyć na swoich przyjaciół. Jak wiem, że już nie zdążę przyjechać czy zwyczajnie nie mam już sił, nawet na zawodach, to jeżeli mogą, zawsze mi pomagają. Naprawdę mam dużo szczęścia! Jesteśmy jedną, wielką rodziną i zawsze staramy się sobie nawzajem pomagać, przynajmniej tak jest wśród najbliższych mi koniarzy.
      
       Kto Cię trenuje?
      
- Trenuje mnie wspaniały trener i pedagog pan Piotr Pacyński.
      
       Od kiedy z nim pracujesz?
      
- Pan Piotr zaczął mnie trenować zaraz po przeprowadzce do Polski, jednak po dwóch latach zmieniłam stajnię i niestety nie miałam możliwości dalszego trenowania z panem Piotrem, aczkolwiek zawsze na zawodach, jeżeli tylko potrzebowałam pomocy, mogłam z nim porozmawiać czy poprosić o pomoc na rozprężalni. Kilkakrotnie zmieniałam stajnie, w których jeździłam, jak i trenerów. Zawsze było inaczej i mimo że to było i nadal jest strasznie stresujące, to bardzo dużo takim zmianom zawdzięczam. Wyjechałam na rok maturalny do Kwidzyna, by móc trenować z panem Mietkiem Zagorem. Zaraz po maturze dostałam ofertę pracy w stajni na Mazurach. Zadzwoniłam wtedy do pana Piotra i spytałam, czy istnieje możliwość, by przyjeżdżał do mnie na treningi. Gdy powiedział, że nie ma problemu, to natychmiast przyjęłam ofertę pracy i wróciłam na Mazury. Teraz od trzech lat znowu trenuję z panem Piotrem. Jako że ta współpraca jest bardzo owocna i naprawdę mamy świetny kontakt, niezależnie od tego, gdzie tu, w okolice, jeżdżę, pan Piotr nadal jest moim trenerem i mam nadzieję, że jeszcze długo, długo ze mną wytrzyma.
      
       Gdzie jest Twoja przyszłość, w skokach czy ujeżdżeniu? A może WKKW?
      
- Zdecydowanie w skokach. Co do WKKW, kiedyś się zastanawialiśmy, ale, niestety, jestem zbyt dużą anty-fanką ujeżdżenia. Jeżdżę ujeżdżenie, ponieważ stanowi ono podstawę prawidłowej pracy z koniem i dla własnych potrzeb to, owszem, sprawia mi przyjemność. Ale żeby regularnie startować... Za mało adrenaliny. Skoki górą!
      

 


       Czego Ci brakuje na co dzień? Co (lub kto) mogłoby Ci pomóc zaistnieć na arenie ogólnopolskiej, a może i międzynarodowej?
      
- Najbardziej brakuje mi pewności i swego rodzaju stabilności. Boje się strasznie tego, że zacznę więcej stratować, a tu znów przez jakąś kontuzje koni czy moją będę zmuszona na rok czy więcej pożegnać starty. Najlepiej by było, gdybym wygrała we włoskiego totolotka, postawiła własną stajnię, kupiła jeszcze trzy-cztery młode, dobrze prosperujące konie i sobie pracowała i startowała, nie martwiąc się, że nie będę miała na czym jeździć. Oczywiście, byłabym równie mocno zachwycona, gdybym znalazła sponsora, który choć część kosztów by pokrywał i np. zaoferował pracę z dobrze prosperującymi rumakami. To byłby już olbrzymi sukces. Niestety, jest to drogi sport i każdy start kosztuje, a im wyższa ranga zawodów, tym większe koszty. Dobre konie sportowe też już stoją poza moim zasięgiem. Ja miałam szczęście i konie, które teraz mam, kupiliśmy jako młodziaki i praktycznie sama sobie wypracowałam to, co w tej chwili mam. Jeszcze w przyszłym roku startuję jako młody jeździec, jednak za dwa lata już będę seniorem i jeżeli wtedy nie będę miała konia, na którym pewnie i regularnie będę mogła startować w konkursach dużej rundy i grand prix, to mogę zaczynać pracę od nowa albo jeździć na okrągło po mniejszych zawodach, aż kiedyś znowu szczęście się uśmiechnie. Na razie mam Silvera i Ginstera, i są one moją największą nadzieją, ale cóż, nigdy nie wiadomo, co będzie jutro. Dlatego staram się dbać o nie, jak tylko mogę, i każdy sukces jest na wagę złota, choćby i ten najmniejszy. Nie liczę tu Orfeusza, ponieważ on już tyle dla mnie zrobił i niestety jego możliwości kończą się na konkursach małej rundy, gdzie w finale stoi 145 cm. A duża runda od tej wysokości się zaczyna.
       A tak, pomijając konie, brakuje mi czasem „normalności”. Moc wyjechać gdzieś ze znajomymi na weekend i nie stresować się, „co tam w stajni się dzieje”. Wiele rzeczy chciałabym jeszcze spróbować, ale brakuje mi na to trochę czasu. Ale wszystko w swoim czasie! Koniecznie muszę się teraz nauczyć kitesurfingu [Natalia w mistrzostwach Warmii i Mazur wygrała deskę kitesurfingową Su2 - przyp. red.]
      
       Twój największy sukces?
      
- Zdecydowanie moim największym sukcesem jest zdobycie tytułu reprezentantki Kadry Narodowej Juniorów 2007. Rok wcześniej zajęłam 6. miejsce na Mistrzostwach Polski Juniorów na Orfeuszu. Kilkakrotne zdobywałam medale Wielkich Derby Galińskich, też na tym koniu, i miałam 3. miejsce podczas CSI w Poznaniu w małej rundzie, także na Orfeuszu. Zeszłoroczne mistrzostwo Polski Północnej na Ginsterze i tegoroczne wicemistrzostwo (na Orfeuszu), 1. miejsce w finale małej rundy w Jaszkowie to kolejne sukcesy. W Halowym Pucharze Polski (Orfeusz) zajęłam 2. miejsce w konkursie sześciu barier (196 cm na Ginsterze) i mam 3. miejsce podczas próby bicia rekordu Polski w Galkowie (198 cm bezbłędnie, 210 cm zrzutka - na Silver Starze). No i teraz, oczywiście, mistrzostwa Warmii i Mazur. Nie tylko ze względu na zdobycie tytułum, choć znaczy to dla mnie bardzo wiele, ale szczególnie za to, że całe zawody były technicznie bardzo udane.
      
       Jak wytrzymujesz starty? To zapewne ogromne obciążenie psychiczne, z którym musisz sobie radzić.
      
- To zależy, w tej chwili już aż tak bardzo się startami nie przejmuję. Próbuję się przed wyjazdem na chwilę wyłączyć, wyobrazić cały przejazd i wszystkie ewentualne pułapki, no i oczywiście później jak najlepiej wykonać wszystkie założenia - ponoć nazywa się to technika wizualizacji. Bardzo dużo pomaga mi obecność pana Piotra, zawsze wie, co i kiedy powiedzieć, żebym znowu zaczęła oddychać. Ale na przykład podczas bicia rekordu byłam tak podekscytowana i tak szczęśliwa, że parada wojskowa mogłaby obok przejść, a ja bym pewnie zaczęła z nimi śpiewać. Za to na mistrzostwach Warmii i Mazur sama siebie zaskoczyłam tym ostatnim przejazdem. A przecież nie były to moje pierwsze mistrzostwa, ale tu świadomość, że mam jednak „tylko” jedną zrzutkę przewagi, do tego jadę jako ostatnia i wszyscy już mi gratulują wygranej... Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie wykręciła, na szczęście tylko punkt za przekroczenie normy czasu. Ale tu już musiałam się na parę godzin wcześniej wyłączyć, posiedzieć z końmi i starać się za dużo nie myśleć. A tak normalnie to zazwyczaj ziewam. Jeżeli nie robię tego automatycznie, to staram się sama zmuszać do ziewania, by nieco dotlenić mózg. Jeżeli mam jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, dzwonię do taty, by trochę ze mną porozmawiał, on zawsze wie, co i jak powiedzieć.
      
       To powiedz jeszcze, czy masz czas na coś innego niż konie?
      
- Owszem, zawsze znajdzie się czas na wygłupy ze znajomymi. Ale tak, by mieć jakieś dodatkowe hobby, to już gorzej. Na wakacjach trochę jeżdżę lub pływam na nartach, zaczęłam trochę na desce. No i oczywiście podróże. Uwielbiam zwiedzać świat. Aczkolwiek odkąd jeżdżę w Polsce, jest to bardzo rzadki luksus, ale jeżeli jest okazja, to jestem za!
      
      


Najnowsze artykuły w dziale Jej portEl

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama