Poruszony do głębi „pełnym goryczy” artykułem o nieprzychylnie nastawionej załodze szpitala, spieszę z odsieczą. Nie będę powoływał się na zdania osób trzecich, nie użyję słów: „jak mawiają” w stosunku do uczuć wywołanych przez narodziny dziecka. Po prostu krótko opiszę wydarzenia z początku 2009 roku.
Jestem świeżo upieczonym ojcem (7 stycznia urodził się mój synek) i jako taki jestem zbulwersowany nieprzychylną oceną obsługi oddziału porodowego i noworodkowego. Od początku pojawienia się wraz z przyszłą mamą w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym czuliśmy się bardzo pozytywnie. Byliśmy, co zrozumiałe, niesłychanie zestresowani, zaopatrzeni we wszystkie niezbędne rzeczy ruszyliśmy pomóc naszej pociesze wydostać się na świat. Wybraliśmy tę placówkę przezornie, ze względu na sprzęt, którym ona dysponuje oraz wykwalifikowaną, doświadczoną kadrę.
Bez zbędnych ceregieli położna i lekarka przystąpiły do działania, ich rady na bieżąco uzupełniały wiedzę zdobytą podczas ciąży, m.in. w trakcie organizowanej w szpitalu szkoły rodzenia. Były cierpliwe i jednocześnie niezwykle rzeczowe. Bez chwili wytchnienia zdaje się, obserwowały, asystowały, doradzały, uspokajały. Po porodzie, już na oddziale, położne na bieżąco kontrolowały stan i samopoczucie mamy oraz dziecka. Oprócz standardowej pomocy przy pielęgnacji noworodka, wykazywały niezwykłe zainteresowanie, dało się odczuć, że są tu specjalnie dla nas, mimo iż pod swą opieką miały o wiele więcej pacjentek.
Uogólnianie oczernia wszystkich. Artykuł szkalujący szpitalną załogę nie jest „pełen goryczy”. Z mojej perspektywy jest to po prostu wizja daleka od prawdy. Żalu w tekście nie ma w ogóle, jest tylko czysta złość. Autorka w swym wywodzie posuwa się bardzo daleko, a zarzut „hodowli nowych szczepów bakterii” jest bolesnym ciosem. Poetyckie zaś zapędy wywołują śmiech. Ten styl przykuwa uwagę, tak przynajmniej zakłada autorka tekstu, ale czy jest jej faktycznie wart?
Bez zbędnych ceregieli położna i lekarka przystąpiły do działania, ich rady na bieżąco uzupełniały wiedzę zdobytą podczas ciąży, m.in. w trakcie organizowanej w szpitalu szkoły rodzenia. Były cierpliwe i jednocześnie niezwykle rzeczowe. Bez chwili wytchnienia zdaje się, obserwowały, asystowały, doradzały, uspokajały. Po porodzie, już na oddziale, położne na bieżąco kontrolowały stan i samopoczucie mamy oraz dziecka. Oprócz standardowej pomocy przy pielęgnacji noworodka, wykazywały niezwykłe zainteresowanie, dało się odczuć, że są tu specjalnie dla nas, mimo iż pod swą opieką miały o wiele więcej pacjentek.
Uogólnianie oczernia wszystkich. Artykuł szkalujący szpitalną załogę nie jest „pełen goryczy”. Z mojej perspektywy jest to po prostu wizja daleka od prawdy. Żalu w tekście nie ma w ogóle, jest tylko czysta złość. Autorka w swym wywodzie posuwa się bardzo daleko, a zarzut „hodowli nowych szczepów bakterii” jest bolesnym ciosem. Poetyckie zaś zapędy wywołują śmiech. Ten styl przykuwa uwagę, tak przynajmniej zakłada autorka tekstu, ale czy jest jej faktycznie wart?