Na widowni Teatru im. Aleksandra Sewruka gasną światła. Przede mną już tylko Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Kaliningradzie. Dyrygent Arkadij Feldman wprowadza na scenę młodziutkiego pianistę Sergieja Markina, wywołując kurtuazyjne brawa.
Nim smyczki uniosły się w górę, wszystkie myśli zaprzątające dotąd mą głowę uleciały niby spłoszone ptaki. Przez moment nie było już nic prócz niecierpliwego oczekiwania. I w jednej chwili stało się wszystko... Sala elbląskiego teatru rozbrzmiała silnymi dźwiękami najbardziej chyba znanego I koncertu fortepianowego b-moll, op. 23 Piotra Czajkowskiego, a następnie I Symfonii Wasilija Kalnikova.
Choć zdarza mi się od czasu do czasu słuchać muzyki poważnej, niemniej nie jestem jej koneserem. Nie potrafię recenzować tego typu koncertów, gdyż zwyczajnie brakuje mi kompetencji. Potrafię jednak stwierdzić, czy coś mi się podoba, czy nie. Ten koncert mnie urzekł. Wywołał ów dreszcz, który zawsze mi towarzyszy w momencie obcowania ze sztuką prawdziwą. Każda nutka zawierała niesamowitą dawkę emocji, otwierając przede mną dawno zapomniane światy. W istocie była to muzyka duszy. Ludwig van Beethoven powiedział ongiś, iż „Muzyka powinna zapalać płomień w sercu mężczyzny, i napełniać łzami oczy kobiety”. Nie wiem, czy koncert kaliningradzkiej orkiestry zapalił płomień w sercu jakiegoś mężczyzny, wiem jednak, że udało się przez chwilkę napełnić łzami moje oczy. Sergiej Markin pokazał imponującą formę pianistyczną. Patrząc na tego młodego człowieka, uświadomiłam sobie, jak popisowej wirtuozerii wymaga ten koncert. Pianista świetnie sobie radził z potężnymi akordami, alikwotami, precyzyjną techniką. Pod jego palcami cichutkie, melancholijne frazy, zamykające w sobie subtelne piękno, rozrastały się do eksplodujących akordów niosących mroczną grozę istnienia, czym doskonale wpisywał się w romantyczny liryzm stworzony przez orkiestrę. Pozostawał jedynie potworny żal, że nie mamy sali koncertowej i odpowiedniego nagłośnienia, które pozwoliłyby na właściwe wybrzmienie każdego akordu. Scena naszego teatru okazała się za mała na tak potężną orkiestrę. W drugiej części koncertu na scenie nie było już fortepianu i mieliśmy przedsmak możliwości, jakie daje odpowiednia przestrzeń.
I stąd pragnę podziękować organizatorom za możliwość przeżycia tych uniesień. Nie poruszyło mnie tak malarstwo, udostępnione przez muzeum w Kaliningradzie, które Światowid wyeksponował w swej galerii, gdyż na malarstwie, zwłaszcza współczesnym, znam się jeszcze mniej niż na muzyce. Muzyka jednak wywołała silne emocje. Niestety, nieczęsto mam okazję być na koncercie orkiestry symfonicznej. Zdarza mi się jedynie zagościć kilka razy w roku w naszej szkole muzycznej, gdańskiej filharmonii, operze czy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Nie będę tu utyskiwać na możliwości, jakie daje mój gród rodzinny, gdyż, sądząc po „licznie” zgromadzonej widowni, organizowanie tego typu koncertów w istocie jest zadaniem dość karkołomnym. Jest jak rzucanie pereł przed wieprze. Okazuje się bowiem, iż w mieście liczącym ponad 100 tys. ludzi trudno znaleźć choćby 700 osób, które mają potrzebę wysłuchania takiego koncertu.
Jest jeszcze wstyd, że nieobeznania widownia klaszcze w złych mementach (sic!) i nie ma komu kształtować w elbląskiej publiczności pragnienia przeżywania tego typu koncertów. A mamy przecież dość dumną szkołę muzyczną...
Choć zdarza mi się od czasu do czasu słuchać muzyki poważnej, niemniej nie jestem jej koneserem. Nie potrafię recenzować tego typu koncertów, gdyż zwyczajnie brakuje mi kompetencji. Potrafię jednak stwierdzić, czy coś mi się podoba, czy nie. Ten koncert mnie urzekł. Wywołał ów dreszcz, który zawsze mi towarzyszy w momencie obcowania ze sztuką prawdziwą. Każda nutka zawierała niesamowitą dawkę emocji, otwierając przede mną dawno zapomniane światy. W istocie była to muzyka duszy. Ludwig van Beethoven powiedział ongiś, iż „Muzyka powinna zapalać płomień w sercu mężczyzny, i napełniać łzami oczy kobiety”. Nie wiem, czy koncert kaliningradzkiej orkiestry zapalił płomień w sercu jakiegoś mężczyzny, wiem jednak, że udało się przez chwilkę napełnić łzami moje oczy. Sergiej Markin pokazał imponującą formę pianistyczną. Patrząc na tego młodego człowieka, uświadomiłam sobie, jak popisowej wirtuozerii wymaga ten koncert. Pianista świetnie sobie radził z potężnymi akordami, alikwotami, precyzyjną techniką. Pod jego palcami cichutkie, melancholijne frazy, zamykające w sobie subtelne piękno, rozrastały się do eksplodujących akordów niosących mroczną grozę istnienia, czym doskonale wpisywał się w romantyczny liryzm stworzony przez orkiestrę. Pozostawał jedynie potworny żal, że nie mamy sali koncertowej i odpowiedniego nagłośnienia, które pozwoliłyby na właściwe wybrzmienie każdego akordu. Scena naszego teatru okazała się za mała na tak potężną orkiestrę. W drugiej części koncertu na scenie nie było już fortepianu i mieliśmy przedsmak możliwości, jakie daje odpowiednia przestrzeń.
I stąd pragnę podziękować organizatorom za możliwość przeżycia tych uniesień. Nie poruszyło mnie tak malarstwo, udostępnione przez muzeum w Kaliningradzie, które Światowid wyeksponował w swej galerii, gdyż na malarstwie, zwłaszcza współczesnym, znam się jeszcze mniej niż na muzyce. Muzyka jednak wywołała silne emocje. Niestety, nieczęsto mam okazję być na koncercie orkiestry symfonicznej. Zdarza mi się jedynie zagościć kilka razy w roku w naszej szkole muzycznej, gdańskiej filharmonii, operze czy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Nie będę tu utyskiwać na możliwości, jakie daje mój gród rodzinny, gdyż, sądząc po „licznie” zgromadzonej widowni, organizowanie tego typu koncertów w istocie jest zadaniem dość karkołomnym. Jest jak rzucanie pereł przed wieprze. Okazuje się bowiem, iż w mieście liczącym ponad 100 tys. ludzi trudno znaleźć choćby 700 osób, które mają potrzebę wysłuchania takiego koncertu.
Jest jeszcze wstyd, że nieobeznania widownia klaszcze w złych mementach (sic!) i nie ma komu kształtować w elbląskiej publiczności pragnienia przeżywania tego typu koncertów. A mamy przecież dość dumną szkołę muzyczną...
IPS