- To był ewenement w skali światowej – mówi o istniejącej kilkadziesiąt lat „Telewizji Dziewcząt i Chłopców” Sławomir W. Malinowski. Związany z Elblągiem dziennikarz telewizyjny i radiowy wydał właśnie książkę o najważniejszych wówczas programach dla dzieci i młodzieży oraz ich twórcach. „Niewidzialna ręka”, „Ekran z bratkiem”, „Zwierzyniec” czy „Klub Pancernych” w tamtych czasach inspirowały i wychowywały kilka pokoleń młodych ludzi.
- Swoją książką „Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957-93). Historia niczym baśń z innego świata” przypomina Pan czasy, które wielu osobom kojarzą się dzisiaj z czymś złym. Pokazuje Pan jednak, że pod względem edukacji i wychowania młodzieży, i to nie wychowania kojarzonego politycznie, był to świetny okres....
- (śmiech) W pana pytaniu zawarta jest teza narzucająca jednoznacznie negatywną odpowiedź.
- Czy Pan się z tą tezą zgadza? A może jednak nie?
- Nie zgadzam się, żeby cokolwiek bez rzetelnej analizy z góry określać, że było dobre albo złe. Bo wszystko, w tym każdy system polityczny, ma swoje dobre i złe strony. Obecna rzeczywistość też. Oczekuję od ludzi wydających takie sądy, i ta książka powinna być do tego przyczynkiem, więcej przyzwoitości i obiektywizmu. Bo były w PRL zarówno rzeczy złe, ale były i dobre, a także piękne. Wspomniana przez Pana zła ocena Polski Ludowej, to w moim odczuciu przede wszystkim efekt 30 lat propagandy, która taki wizerunek w świadomości Polaków ugruntowała. Polski, która dała milionom awans społeczny, zlikwidowała analfabetyzm, dała darmową służbę zdrowia, oświatę, pracę, mieszkanie. Dała też to co dzisiaj brzmi jak bajka – bezpieczeństwo socjalne. Są to osiągnięcia nie do przecenienia. Niewątpliwie w okresie Polski Ludowej kultura i sztuka stały na bardzo wysokim poziomie. Ludzie tworzyli służąc swoją pracą innym, jak przywołani przed chwilą twórcy ”Telewizji Dziewcząt i Chłopców”. Wywodzili się z harcerstwa, więc wiedzieli, jak rozmawiać z dziećmi, na czym dzieciom zależy, jak je zainteresować, zainspirować, bo proszę zwrócić uwagę - co często podkreślam i co pada z ust Maćka Zimińskiego, Michała Sumińskiego czy Bodzia Sienkiewicza – oni niczego nie nakazywali, a już broń Boże do niczego nie zmuszali. Natomiast mądrze inspirowali, zachęcali do działania, poszukiwania, rozbudzali ambicje! Potrafili wykorzystać do tego ówczesne realia, prospołeczne nastawienie organizacji i instytucji państwowych. I robili to wspaniale. Dla dobra dzieci.
Pamiętam te czasy z perspektywy swojego podwórka. Na przykład mieliśmy giełdę książek. Spotykaliśmy się na trzepaku lub klatce schodowej pod drzwiami jednego z nas i rozmawialiśmy o tym, co warto przeczytać, jakie nowe przygody przeżył Tomek Wilmowski z powieści Szklarskiego, co nowego Fiedlera ukazało się w księgarniach, rozprawialiśmy o powieściach Verne'a, albo o serii historycznej „Bitwy, kampanie, dowódcy”. Sami więc szukaliśmy ciekawych rzeczy, byliśmy złaknieni wiedzy. Po drugie – a to jest istotne dla zrozumienia tamtych czasów - żyliśmy wówczas w innej rzeczywistości. Dla nas liczyły się: przyjaźń, szacunek, wspólna zabawa, a także – lub może przede wszystkim - wyrzucony obecnie do lamusa honor, który niegdyś wielką odgrywał rolę. Danie komuś słowa honoru było żelazną gwarancją jego dotrzymania. I takimi ideami kierowali się twórcy „Telewizji Dziewcząt i Chłopców”, którym udało się stworzyć programy, będące ewenementem na skalę światową. Przytaczam w książce m.in. profesora Andrzej Jaczewskiego, ostatniego z „Wyklętych”, który przez kilkadziesiąt lat prowadził w Telewizji Polskiej audycje na temat zdrowia i dojrzewania seksualnego. Gdy w latach 70. pojechał na międzynarodowe sympozjum do ówczesnego RFN, okazało się, że jego programy z lat 50-tych były pierwszymi na świecie, które poruszały tę tematykę i przez 30 lat jedynymi! Nie jest więc prawdą, że PRL był zacofany. Ludzie byli wówczas ambitni, zaradni, z głowami otwartymi na świat. Jakże często to właśnie oni byli wzorem dla tzw. Zachodu. W obecnej, neoliberalnej rzeczywistości, bożkiem i jedynym celem w życiu wielu stał się pieniądz.
- Maciej Zimiński, jeden z bohaterów Pana książki, mówił w jednym z filmów, które Pan zrealizował, że „Telewizja Dziewcząt i Chłopców” to nie była telewizja robiona „dla Was”, czyli dla dzieci i młodzieży, ale „z Wami”. To też było bardzo charakterystyczne...
- Charakterystyczne i prawdziwe. Chociażby przysłany do „Klubu Pancernych” kapsel z pięcioma dziurkami. Co to jest? Odznaka naszej załogi - kapsel bojowy! Dlaczego pięć dziurek? Bo czterech pancernych i pies piąty! To jeden z tysięcy przykładów kreatywności dzieci biorących udział w audycjach TDC. Załogi miały wówczas nawet swoje sztandary, na których - co ciekawe - nie było herosów, zaciśniętej pięści czy karabinu. Wie pan co było? Globus, pióro, książka, mikroskop… Nikt dzieciakom nie kazał tego robić! Kierowali się symbolami, które wówczas były dla nich ważne. W książce publikuję zdjęcie takiego sztandaru chłopaków z Malborka. Zresztą o Elblągu też jest sporo na ten temat, bo wiele dzieciaków stąd działało w „Niewidzialnej ręce” czy „Klubie Pancernych”.
Redakcja pokazywała w programach nadsyłane przez dzieci szpeje i tym samym inspirowała do działania kolejne maluchy. Co charakterystyczne, Maciek Zimiński kierował się jedną niewzruszoną zasadą: z każdego programu dziecko musiało dowiedzieć się czegoś ciekawego, pożytecznego, czegoś co go wzbogaci, zainspiruje, wzmocni. Dzisiaj praktycznie telewizję robi się po to, by pokazać nowy produkt albo że ktoś umie tańczyć czy śpiewać, co jest fajne, ale życie nie polega tylko na tańczeniu i śpiewaniu. Życie to ciągłe ścieranie się z rzeczywistością, na co dzieci należy odpowiednio przygotować.
- A co dały Panu te programy, jako młodemu człowiekowi wówczas. Jaki był Pana ulubiony?
- Miałem kilka. Bardzo lubiłem „Ekran z bratkiem”, ponieważ było w nim wiele ciekawych pozycji, dzięki którym poznawaliśmy świat, odkrycia naukowe, nowe książki, byli zapraszani znani naukowcy, podróżnicy, żeglarze, sportowcy oraz pisarze jak Marian Brandys, Hanna Ożogowska czy Wanda Chotomska. Lubiłem też „Zwierzyniec”. Kocham przyrodę i ten program z pewnością to uczucie we mnie ugruntował. Programy TDC dały mi świadomość, że nie jestem nadzwyczajny, wybrany, wyjątkowy, tylko jestem jednym z wielu, a moją wartość stanowi to, co mogę dać innym, a nie to, co mogę od nich wziąć. Nauczyły mnie również działać w grupie, nauczyły wypracowywania kompromisów, poświecenia, szacunku do innych, bezinteresownego działania. Wszystkim nam wpoiły zaś świadomość, że jeżeli będziemy ciężko pracować, pogłębiać wiedzę, pokonywać trudności i nie poddawać się, to spełnimy wszystkie, nawet najskrytsze marzenia.
- W 2009 roku rozpoczął Pan realizację cyklu filmów o „Telewizji Dziewcząt i Chłopców” dla telewizji Planete+, teraz jest książka. Taki był plan?
- (śmiech). Nie. Takiego planu nie było. Cykl powstał z inspiracji ówczesnej dyrektor telewizji Planete+ Joanny Pogorzelskiej po tym, gdy przyniosłem do stacji film o Michale Sumińskim (gospodarzu niezapomnianego „Zwierzyńca” – red.). Usiedliśmy przy kawie. - Panie Sławku, to jest bardzo fajna rzecz, ale było tyle pięknych programów i tylu wspaniałych twórców, może by pan zrobił cały cykl? – zaproponowała. Czemu nie? Jak pan widzi, tu też zaczęło się od inspiracji (uśmiech). Gdy przystąpiłem do pracy, spotkałem się z niezwykłą życzliwością wszystkich do których zwracałem się o pomoc. Dokopałem się masy wspaniałych historii, pięknych, budujących często wzruszających, dziesiątek anegdot, telewizyjnych wpadek, pokrytych kurzem czarno-białych zdjęć. Miałem tego tyle, że grzechem i policzkiem dla historii oraz dziennikarską rozrzutnością byłoby odstawienie tych skarbów do archiwum. Postanowiłem napisać książkę. Znajdzie pan w niej kilka ważnych przesłań, a pośród nich istotne dla dzisiejszych twórców telewizyjnych – i to również Maciej Zimiński często podkreślał – że autorytetami dla dzieci mają być ludzie dorośli, którzy czegoś w życiu dokonali, są nie tylko specjalistami ale mistrzami w swoich dziedzinach. Każdy musiał atrakcyjnie przedstawić swój temat i posługiwać się piękną polszczyzną. Gdy spojrzy pan na galerię gości, którzy występowali przed kamerami TDC, to zobaczy pan naukowców, pisarzy, rzeźbiarzy, malarzy, architektów, archeologów, aktorów, żeglarzy, sportowców czy polarników z najwyższej półki. Nie było wyjątków. Tacy ludzie byli dla nas autorytetami. Po 1989 roku programy „Telewizji Dziewcząt i Chłopców” zniknęły z ramówki. Nie dlatego, że były złe ale dlatego, że powstały w czasach Polski Ludowej. Trzeba je było wymazać z ludzkiej pamięci. Programy dla dzieci zaczęły prowadzić dzieci. To już była zupełnie inna historia.
- Czy myśli Pan, że taka telewizja, jaką była „Telewizja Dziewcząt i Chłopców” jest dzisiaj w ogóle możliwa?
- Zadałem to pytanie Maćkowi Zimińskiemu. Odpowiedział jednoznacznie, że: „…w obecnym chamstwie, łobuzerstwie i ludzkiej zawiści pod szyldem „Niewidzialnej ręki” byłyby robione rzeczy złe, świństwa” i on by się pod tym nie mógł podpisać. A proszę sobie wyobrazić, że w całej historii „Niewidzialnej ręki”, która trwała 25 lat, ani razu nie zdarzył się przypadek, by ktoś nadużył tego znaku do zrobienia jakiejś szkody, głupiego kawału czy przykrości drugiej osobie.
- Zaufanie między ludźmi też chyba było większe niż obecnie...
- Niewątpliwie. Szacunek do człowieka był większy, zaufanie też. Tego też uczyła „Telewizja Dziewcząt i Chłopców”. Uczyła że, na przykład, warto pomagać osobom starszym i schorowanych, bo my też za ileś lat tacy będziemy. Że warto wysłuchać innej osoby jeśli ma coś ciekawego do powiedzenia, nawet jeśli się z nią nie zgadzamy, bo to nas wzbogaci i da asumpt do przemyśleń. Że warto być sobą. Te programy uczyły też solidarności i przyzwoitości. Uczyły, że warto pomóc koledze, mimo że na tym można stracić, ale będzie się wobec niego fair.
- Żyjemy dzisiaj w czasach pandemii, więc spotkania autorskie są wykluczone. Czy po tym, jak już zagrożenie koronawirusem minie, planuje Pan spotkania z Czytelnikami, by promować swoją książkę? Recenzje są bardzo przychylne...
- Oczywiście planuję. Już dziś mam w domu zaproszenia od kilku uniwersytetów na spotkania ze studentami, zresztą książka będzie również, a właściwie już jest, w obiegu uniwersyteckim. Jak napisał mi prof. Grzybowski z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy będzie także podstawą jednej z prac magisterskich. Muszę się panu przyznać, że gdy zaczęły spływać recenzje zwłaszcza te od profesorów, to się lekko przestraszyłem (uśmiech). Chciałem napisać książkę o dzieciństwie kilku milionów takich jak ja maluchów, a tu prof. Szydłowska z Uniwerystetu Warmińsko-Mazurskiego podkreśla, że „jest bezcenna poznawczo”, prof. Andrzej Bałandynowicz, założyciel Katedry Pedagogiki Pokoju i Probacji Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie stwierdził, że „Jako naukowiec zajmujący się problematyką społeczną w dziedzinie filozofii człowieka oraz prawa od ponad czterdziestu lat nie spotkałem się wśród różnych podejmowanych przeze mnie aktywności publicystycznych z oceną zawartości tak wyjątkowego dzieła”, zaś wspomniany prof. Grzybowski stwierdził, że „to najważniejsza książka pedagogiczna ostatnich lat” po czym podkreślił: „Przybliżanie spraw tamtych lat, dziś często źle rozumianych, wręcz deprecjonowanych w propagandzie tzw. polityki historycznej, to istotne podejście do przeszłości, które wielu czytelnikom tej książki pozwoli odnaleźć w niej samych siebie i z dumą oświadczyć: - Ja też to oglądałem, też byłem członkiem tych klubów, też wraz z przyjaciółmi radośnie bawiłem się i pomagałem innym”. Recenzji prof. Marii Szyszkowskiej z Uniwersytetu Warszawskiego nie będę wspominał.
- Dlaczego?
- Bo ktoś może uznać, że przesadzam. Tak czy inaczej przemknęła mi przez głowę myśl czy gdzieś nie popełniłem błędu? Ale kiedy czytelnicy zaczęli publikować w Internecie swoje uwagi i refleksje, odetchnąłem z ulgą.
Książka jest pięknie wydana – w twardej szytej oprawie, ma kremowy papier i wiele zdjęć co ważne, bo stanowią doskonałe uzupełnienia opisanych historii.
Bardzo żałuję, że dzisiejsza telewizja nie jest w stanie robić takich programów jak redakcja TDC. Emitowanie od rana do nocy filmów dla dzieci na kanale tematycznym jest zepchnięciem młodego widza do getta filmowego, a jednocześnie wychowawczą pułapką dla rodziców. Niektórzy z nich mogą odbierać to jako zbawienie, bo dziecko siedzi wpatrzone godzinami w ekran, nie zawraca im głowy więc mają czas dla siebie. A to jest rzecz straszna. W „Telewizji Dziewcząt i Chłopców” programy trwały godzinę, przekazywały w tym czasie pewne treści, inspirowały i mówiły: „a teraz spróbuj coś sam wymyślić, zrobić, a może coś ciekawego skonstruujesz? Rozejrzyj się też uważnie, bo może komuś potrzebna jest teraz twoja pomoc?”.
- Myśli Pan, że coś się jednak zmieni? Czy nadal będziemy brnąć w kulturę obrazkową...
- Muszą być podjęte działania systemowe, sama telewizja niczego tu nie załatwi. Na marginesie, ale to też ważne, ludzie, którzy tworzyli „Telewizję Dziewcząt i Chłopców” zarabiali mało, ale mieli wielką satysfakcję z robienia mądrych i ważnych programów. Dzisiaj w telewizji publicznej, zresztą nie tylko w publicznej, robi się przede wszystkim dla pieniędzy, zysku, nie dla idei. Nie bez znaczenia są również słupki oglądalności, które odciskają swe piętno na poziomie przygotowywanych audycji.
Czy będzie lepiej? Chciałbym w to wierzyć, ale…
Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957-1993). Historia niczym baśń z innego świata.
Sławomir W. Malinowski
Oficyna Wydawnicza „IMPULS”
Wydanie I, Kraków 2020, Format B5 (160-235), Objętość 358 stron, Oprawa twarda, szyta, papier kremowy