Tajemnicze krainy Celtów, barokowa Anglia, górzysta Szkocja. Elbląscy melomani w sobotni (15 grudnia) wieczór mieli szansę myślami przenieść się na Wyspy Brytyjskie. A zadbała o to Elbląska Orkiestra Kameralna wraz z zaproszonymi gośćmi.
Koncerty Elbląskiej Orkiestry Kameralnej na stałe wpisały się do kulturalnego kalendarza miasta, gromadząc wielu miłośników muzyki. Nie inaczej było w sobotni wieczór. Licznie przybyła publiczność usiadła na swoich miejscach i w skupieniu oczekiwała na pojawienie się muzyków.
Tym razem Elbląską Orkiestrą Kameralną pokierował Jose Maria Florencio, maestro rodem z Brazyli, mieszkający w Polsce od ponad 20 lat, szef- dyrygent Capelli Bydgostiensis Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy. Dzięki jego opowieściom pojawiającym się w przerwach słuchacze mieli szansę dowiedzieć się wielu ciekawostek o repertuarze i muzykach, którzy go stworzyli. Pod jego batutą elbląscy instrumentaliści zabrali swoich gości w muzyczną podróż na zielone pola Irlandii, do wykwintnej Anglii i górzystej Szkocji. Trzy instrumenty, trzy krainy, wszystkie zebrane w Elblągu podczas jednego wieczoru.
Koncert rozpoczęła uwertura do oratorium „Mesjasz” G.F. Händela, Anglika z wyboru, najwybitniejszego twórcy muzyki późnego baroku. Kameraliści wraz ze znakomitą Mariolą Salaber, grającą na harfie celtyckiej oraz Wojciechem Okurowskim wydobywającym tajemnicze dźwięki z fletni Pana zabrali widzów także w muzyczną podróż do świata tajemniczych Celtów. Raz dominowała harfa, by za chwilę oddać miejsce fletni Pana. Było nastrojowo, delikatnie, momentami porywająco, było też wesoło, dokładnie tak jak w dobrym filmie, gdzie skala emocji wciąż się zmienia.
Tego wieczoru na elbląskiej scenie zaprezentował się również Szkot…mieszkający w Krakowie, który jak na Szkota przystało na koncert przyszedł ubrany w kilt. Lindsay Davidson, bo o nim mowa, to wybitny muzyk- instrumentalista, kompozytor i pedagog grający na dudach szkockich. Ciekawostką może być fakt, że jest to pierwszy muzyk w historii, który uzyskał dyplom uniwersytecki w zakresie gry na dudach.
Elbląską publiczność ujął bezpretensjonalnością, a energiczna muzyka tego instrumentu powodowała niekontrolowany odruch machania stopą w rytm muzyki. Ta dawka energii w mroźny, nieco ospały zimowy wieczór spowodowała, że Lindsay Davidson musiał bisować, gdyż elbląska publiczność nie chciała wypuścić go ze sceny. Dudy okazały się lepsze niż kawa.
Tym razem Elbląską Orkiestrą Kameralną pokierował Jose Maria Florencio, maestro rodem z Brazyli, mieszkający w Polsce od ponad 20 lat, szef- dyrygent Capelli Bydgostiensis Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy. Dzięki jego opowieściom pojawiającym się w przerwach słuchacze mieli szansę dowiedzieć się wielu ciekawostek o repertuarze i muzykach, którzy go stworzyli. Pod jego batutą elbląscy instrumentaliści zabrali swoich gości w muzyczną podróż na zielone pola Irlandii, do wykwintnej Anglii i górzystej Szkocji. Trzy instrumenty, trzy krainy, wszystkie zebrane w Elblągu podczas jednego wieczoru.
Koncert rozpoczęła uwertura do oratorium „Mesjasz” G.F. Händela, Anglika z wyboru, najwybitniejszego twórcy muzyki późnego baroku. Kameraliści wraz ze znakomitą Mariolą Salaber, grającą na harfie celtyckiej oraz Wojciechem Okurowskim wydobywającym tajemnicze dźwięki z fletni Pana zabrali widzów także w muzyczną podróż do świata tajemniczych Celtów. Raz dominowała harfa, by za chwilę oddać miejsce fletni Pana. Było nastrojowo, delikatnie, momentami porywająco, było też wesoło, dokładnie tak jak w dobrym filmie, gdzie skala emocji wciąż się zmienia.
Tego wieczoru na elbląskiej scenie zaprezentował się również Szkot…mieszkający w Krakowie, który jak na Szkota przystało na koncert przyszedł ubrany w kilt. Lindsay Davidson, bo o nim mowa, to wybitny muzyk- instrumentalista, kompozytor i pedagog grający na dudach szkockich. Ciekawostką może być fakt, że jest to pierwszy muzyk w historii, który uzyskał dyplom uniwersytecki w zakresie gry na dudach.
Elbląską publiczność ujął bezpretensjonalnością, a energiczna muzyka tego instrumentu powodowała niekontrolowany odruch machania stopą w rytm muzyki. Ta dawka energii w mroźny, nieco ospały zimowy wieczór spowodowała, że Lindsay Davidson musiał bisować, gdyż elbląska publiczność nie chciała wypuścić go ze sceny. Dudy okazały się lepsze niż kawa.