Kultura. Qltura. Cooltura.

Zmieniają się czasy, zmienia się światopogląd, zmieniają się gusta. To co kiedyś było dziełem sztuki, dziś jest kiczem. To co dziś nazywamy arcydziełem, kiedyś było szmirą. Celebrowane kilka dni temu 45-lecie Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego stało się doskonałą okazją do rozmów o kulturze właśnie. Tej dzisiejszej i tej sprzed lat.
O sztuce rozmawiam z Januszem Hankowskim, malarzem, grafikiem i rzeźbiarzem; współzałożycielem i twórcą nazwy Galerii El, inicjatorem i współtwórcą cyklu Biennale Form Przestrzennych w Elblągu, współtwórcą „Salonu Elbląskiego”, współzałożycielem, prezesem i wieloletnim członkiem Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego.
Olga Kaszubska: Jak wspomina Pan początki Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego i tamte czasy w ogóle? Można je porównać z dzisiejszymi?
Janusz Hankowski: W ogóle nie można porównywać. ETK powstało z konieczności, ono rozwiązywało różne problemy, których instytucjonalnie nie można było rozwiązać. Natomiast w tej chwili jest taka mnogość tego wszystkiego, jest tyle gazet, tyle medialnych historii, że dojście do tzw. prostego człowieka jest bardzo łatwe. A myśmy mieli tutaj jedną gazetę i to właściwie bardziej gdańską niż elbląską, nie było ani radia, ani telewizji. To były zupełnie inne czasy. Na przykład myśmy kupili fortepian, bo nie było instytucji, która mogłaby to kupić w sensie formalnym, nie wolno było kupić tego wydziałowi kultury, a była taka potrzeba. Myśmy organizowali masę koncertów, za naszych czasów przyjeżdżała Filharmonia Narodowa z Warszawy. Bo tu była pustelnia kulturalna. To była prowincja, która miała dużo cech wielkomiejskich. Teraz obawiam się, że tej wielkomiejskości nie ma, obawiam się że Elbląg stał się bardziej prowincjonalny niż kiedyś był. Bo kiedyś miał ambicje, żeby były odczyty, żeby były koncerty... Natomiast teraz jest przesyt tego wszystkiego...
I chyba sama kultura teraz straciła na znaczeniu?
Tu ma pani rację. Chociaż może nie tyle straciła, bo znaczenie ona ma zawsze, tylko nie przywiązujemy do tego takiej wagi. Bo ona po prostu jest, na wyciągniecie ręki, możemy wybierać. Pamiętam jakie to były wspaniałe czasy, kiedy można było zdobyć jakiś album o sztuce. W tej chwili tych albumów leży pełno w Empiku i nie zauważyłem, żeby ktokolwiek je przeglądał. Także głód kultury był zupełnie inny. Jakby ludzie byli mądrzejsi, głodniejsi tego. Teraz wszyscy są tak przemądrzali – to takie obrzydliwe słowo. Oni wszystko wiedzą lepiej. Ja uczestniczyłem w tamtych „złych” czasach w iluś komisjach, które doradzały władzom jak to powinno być . Władze powoływały takie gremia i wysłuchiwały ich z wielką nieraz uwagą. Natomiast teraz te władze są tak aroganckie, wydaje im się, że nie potrzebują żadnych porad, bo od nich zaczyna się nowa epoka kultury. I mnie jako człowieka bardzo leciwego, ale jeszcze jakoś jeszcze działającego w główce, smuci bardzo, że są to czasy bezosobowe. Kiedyś być działaczem kultury to był zaszczyt, nosić w klapie znaczek „zasłużony działacz kultury” był to honor. Natomiast w tej chwili w ogóle działacz to jest taki niepotrzebny człowiek, frajer, który załapał się na jakiś etat. Jak nie jest na etacie to znaczy, że jest niedołęga. To jest tragiczna historia. Ja jako człowiek, który uprawia ten zawód ciągle, od tych pięćdziesięciu paru lat, nigdy nie zabiegałam o żaden urząd, bo uważałem, że z tego można wyżyć, mieć frajdę i przyjemność. Natomiast w tej chwili ludzie młodzi i nie tylko młodzi, przede wszystkim gonią za tym, żeby się załapać na posła, na senatora, na radnego, na kogoś kto ma etat, komu się ładnie i wygodnie żyje. Ja miałem inny stosunek do życia. Nieetatowy.
Artystyczny?
Tak.
Z jednej strony dawne trudne czasy, z drugiej – mnogość sztuki, którą dziś określa się dużo więcej działań. Rodzi się więc pytanie czy w dzisiejszych czasach artyście jest łatwiej tworzyć, funkcjonować niż dawniej?
Teraz są ogromne możliwości, ale łatwiej było kiedyś. Dlatego, że państwo nie wyrzekało się tych artystów. Państwo kształciło artystów, ale i o nich dbało. Myślę o stypendiach, myślę o rynku sztuki, który co prawda w Polsce nie był rynkiem sztuki, ale były instytuty jak Ars Polona, biuro handlu zagranicznego, Desa, które robiły wystawy na całym świecie. Ja jestem taki przykładem człowieka sukcesu dzięki temu, że byłem przez całe życie producentem rzeczy swoich dla biura handlu zagranicznego. Przez to moje obrazy zjechały cały świat i przez to do tej pory jakoś egzystuję. Trochę inaczej to było. Teraz ludzie bardziej dbają o trzeci samochód, nowy dywan, a nie o obraz na ścianie. A jeżeli zauważą jakiś obraz, to mówią „ładny, ale nie będzie pasował do moich zasłon”.
Olga Kaszubska: Jak wspomina Pan początki Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego i tamte czasy w ogóle? Można je porównać z dzisiejszymi?
Janusz Hankowski: W ogóle nie można porównywać. ETK powstało z konieczności, ono rozwiązywało różne problemy, których instytucjonalnie nie można było rozwiązać. Natomiast w tej chwili jest taka mnogość tego wszystkiego, jest tyle gazet, tyle medialnych historii, że dojście do tzw. prostego człowieka jest bardzo łatwe. A myśmy mieli tutaj jedną gazetę i to właściwie bardziej gdańską niż elbląską, nie było ani radia, ani telewizji. To były zupełnie inne czasy. Na przykład myśmy kupili fortepian, bo nie było instytucji, która mogłaby to kupić w sensie formalnym, nie wolno było kupić tego wydziałowi kultury, a była taka potrzeba. Myśmy organizowali masę koncertów, za naszych czasów przyjeżdżała Filharmonia Narodowa z Warszawy. Bo tu była pustelnia kulturalna. To była prowincja, która miała dużo cech wielkomiejskich. Teraz obawiam się, że tej wielkomiejskości nie ma, obawiam się że Elbląg stał się bardziej prowincjonalny niż kiedyś był. Bo kiedyś miał ambicje, żeby były odczyty, żeby były koncerty... Natomiast teraz jest przesyt tego wszystkiego...
I chyba sama kultura teraz straciła na znaczeniu?
Tu ma pani rację. Chociaż może nie tyle straciła, bo znaczenie ona ma zawsze, tylko nie przywiązujemy do tego takiej wagi. Bo ona po prostu jest, na wyciągniecie ręki, możemy wybierać. Pamiętam jakie to były wspaniałe czasy, kiedy można było zdobyć jakiś album o sztuce. W tej chwili tych albumów leży pełno w Empiku i nie zauważyłem, żeby ktokolwiek je przeglądał. Także głód kultury był zupełnie inny. Jakby ludzie byli mądrzejsi, głodniejsi tego. Teraz wszyscy są tak przemądrzali – to takie obrzydliwe słowo. Oni wszystko wiedzą lepiej. Ja uczestniczyłem w tamtych „złych” czasach w iluś komisjach, które doradzały władzom jak to powinno być . Władze powoływały takie gremia i wysłuchiwały ich z wielką nieraz uwagą. Natomiast teraz te władze są tak aroganckie, wydaje im się, że nie potrzebują żadnych porad, bo od nich zaczyna się nowa epoka kultury. I mnie jako człowieka bardzo leciwego, ale jeszcze jakoś jeszcze działającego w główce, smuci bardzo, że są to czasy bezosobowe. Kiedyś być działaczem kultury to był zaszczyt, nosić w klapie znaczek „zasłużony działacz kultury” był to honor. Natomiast w tej chwili w ogóle działacz to jest taki niepotrzebny człowiek, frajer, który załapał się na jakiś etat. Jak nie jest na etacie to znaczy, że jest niedołęga. To jest tragiczna historia. Ja jako człowiek, który uprawia ten zawód ciągle, od tych pięćdziesięciu paru lat, nigdy nie zabiegałam o żaden urząd, bo uważałem, że z tego można wyżyć, mieć frajdę i przyjemność. Natomiast w tej chwili ludzie młodzi i nie tylko młodzi, przede wszystkim gonią za tym, żeby się załapać na posła, na senatora, na radnego, na kogoś kto ma etat, komu się ładnie i wygodnie żyje. Ja miałem inny stosunek do życia. Nieetatowy.
Artystyczny?
Tak.
Z jednej strony dawne trudne czasy, z drugiej – mnogość sztuki, którą dziś określa się dużo więcej działań. Rodzi się więc pytanie czy w dzisiejszych czasach artyście jest łatwiej tworzyć, funkcjonować niż dawniej?
Teraz są ogromne możliwości, ale łatwiej było kiedyś. Dlatego, że państwo nie wyrzekało się tych artystów. Państwo kształciło artystów, ale i o nich dbało. Myślę o stypendiach, myślę o rynku sztuki, który co prawda w Polsce nie był rynkiem sztuki, ale były instytuty jak Ars Polona, biuro handlu zagranicznego, Desa, które robiły wystawy na całym świecie. Ja jestem taki przykładem człowieka sukcesu dzięki temu, że byłem przez całe życie producentem rzeczy swoich dla biura handlu zagranicznego. Przez to moje obrazy zjechały cały świat i przez to do tej pory jakoś egzystuję. Trochę inaczej to było. Teraz ludzie bardziej dbają o trzeci samochód, nowy dywan, a nie o obraz na ścianie. A jeżeli zauważą jakiś obraz, to mówią „ładny, ale nie będzie pasował do moich zasłon”.
Olga Kaszubska