Są takie koncerty, na które czeka się od momentu, kiedy zapowiedź pojawi się na plakacie. Ale jak to w życiu bywa – nie zawsze to, co planowane i wyczekiwane jest dokładnie tym, czego chcemy. Tak było w przypadku wczorajszego (29 listopada) koncertu, gdzie niektórzy oczekiwali buntu, ikry i ognia. W zamian dostali spokój, jeśli nie nudę, choć trzeba przyznać, że profesjonalną. Zobacz więcej zdjęć.
Tomek Lipiński, lider i założyciel Tiltu, to jedna z czołowych postaci polskiego punkrocka, głos swojego pokolenia, gwiazda undergroundu. Jego piosenki formowały ówczesną rzeczywistość. Wczoraj (29 listopada) zagrał w Mjazzdze, a w klubie dominowało przede wszystkim pokolenie 30+. Dla wielu z nich była to doskonała okazja do tego, aby powspominać beztroskie lata, kiedy to etat, obowiązki domowe i dzieci były jakąś mglistą przyszłością. I właśnie oni bawili się najlepiej. Z kolei ci, którzy Tilt poznali po wielu, wielu latach od ich muzycznego startu, oczekiwali czegoś więcej. Chcieli zobaczyć buntownika i szamana, który rzeczywistość neguje całym sobą. Tymczasem dostali spokój, poprawną formę i profesjonalizm, bo jednego artyście odmówić nie można – choć był chory ze swojego obowiązku się wywiązał, pokusił się nawet o bisy. Generalnie jednak czegoś w tym wszystkim zabrakło, nie było tu magii, dialogu pomiędzy twórcą, a odbiorcą. Jedyne utwory, przy których czuć było powiew dawnych lat to te z repertuaru Brygady Kryzys.
Jaki z tego wniosek? A taki, że czasami warto te same fundusze przeznaczyć na coś, czego się nie zna, poszerzać swoje muzyczne horyzonty. I uczestniczyć w koncercie, na którym fotograf po 20 minutach kończy pracę, wskakuje na fotel i szczerze cieszy się muzyką albo w takim, gdzie publika siada z przejęcia na barze, gdzie wiele rzeczy dzieje się całkowicie spontanicznie. Szanujmy więc klasyki, bo bez nich świat muzyki nie byłby taki sam, ale nie zamykajmy umysłów, a przede wszystkim uszu na nowe dźwięki i melodie.
Jaki z tego wniosek? A taki, że czasami warto te same fundusze przeznaczyć na coś, czego się nie zna, poszerzać swoje muzyczne horyzonty. I uczestniczyć w koncercie, na którym fotograf po 20 minutach kończy pracę, wskakuje na fotel i szczerze cieszy się muzyką albo w takim, gdzie publika siada z przejęcia na barze, gdzie wiele rzeczy dzieje się całkowicie spontanicznie. Szanujmy więc klasyki, bo bez nich świat muzyki nie byłby taki sam, ale nie zamykajmy umysłów, a przede wszystkim uszu na nowe dźwięki i melodie.