Ta zawodowa podróż trwała ponad dwa lata. Składają się na nią dziesiątki, jeśli nie setki rozmów z ludźmi w różnych częściach świata, tytaniczna praca polegająca na żmudnej weryfikacji faktów, spora doza uporu. I coś jeszcze. - Tony Halik podkreślał, że miał cholerne szczęście. Ja też je miałem – tak o swojej pracy nad książką "Tu byłem. Tony Halik" mówił Mirosław Wlekły, jej autor, a także reporter "Dużego Formatu". Zobacz więcej zdjęć.
Jak mówił Mirosław Wlekły, dojście do prawdy w przypadku tak barwnej postaci, jaką był Tony Halik było trudne. Na przykład kwestia tego, czy dostał nagrodę Pulitzera, czy nie.
- W polskich źródłach, poważnych gazetach czy książkach wyczytałem, że jest zdobywcą tej nagrody. Ja też w to uwierzyłem. W pewnym momencie namierzyłem mailowo kolegę Halika z telewizji NBC, zapytałem go o to. Ten amerykański dziennikarz odpowiedział mi jednym zdaniem: Pulitzer jest nagrodą wyłącznie za słowo pisane, nikt nigdy nie dostał go za film. Odpowiedź była prosta, a w Polsce powtarzano to przez 30 lat – wyjaśniał reporter. - Moim zdaniem brało się to stąd, że Halik rzeczywiście dostał mnóstwo nagród, na przykład tę podróżniczą w Los Angeles, bardzo prestiżową w Stanach Zjednoczonych, ale nieznaną w Polsce, o dość skomplikowanej nazwie. Więc jak opowiadał o sobie w kraju, to połączył wszystkie w jedną, najbardziej znaną, czyli w Pulitzera. Tak było wygodniej, weselej, krzywdy tym nikomu nie robił.
Według Wlekłego przyczyną przeróżnych mistyfikacji Halika było też m.in. to, że podróżnika nudziły pytania dziennikarzy, często te same, czasami głupie.
- Wobec tego za każdym razem odpowiadał na nie w inny sposób, czasami wymyślał jakieś historie – mówił autor książki "Tu byłem. Tony Halik".
Co ciekawe nie chwalił się tym, co naprawdę robi wrażenie.
- W całej historii Tony'ego Halika najbardziej zachwyca mnie ta część jego życia, gdy pracował w NBC. Pod tym względem był jednym z najbardziej zasłużonych dziennikarzy polskich, bo mało który pracował w najpotężniejszej telewizji świata. On nie zaparzał tam kawy, tylko był wysyłany na wywiady z Castro, Tito, z Chruszczowem, z Wałęsą. Che Guevara walczył w Boliwii, więc wysłano tam Halika – wyliczał Mirosław Wlekły. - Czasami opowiadał niestworzone rzeczy, a o tym, czym mógł się naprawdę chwalić, czyli o latach pracy w NBC, mówił mało. W Stanach udało mi się znaleźć parę osób, które go pamiętały, jego kolegę z NBC, który później został jednym z dyrektorów tej stacji telewizyjnej. On powiedział mi coś, czego nie zapomnę do końca życia: "Tony Halik był naszym człowiekiem od zadań specjalnych, jeśli inni reporterzy bali się gdzieś jechać, to wysyłaliśmy jego".
Ci, którzy przeczytali książkę reportera "Dużego Formatu" wiedzą już, jak silne związki z Elblągiem ma ta postać. To tutaj po wojnie osiadła jego mama oraz siostra, to tu mieszkali jego siostrzeńcy. Na początku lat 60. Halik odwiedził swoją rodzinę, wraz z żoną – Pierette – oraz malutkim Ozaną, poczętym w czteroletniej podróży przez obie Ameryki. Pierwsze lata życia spędził on w jeepie i lasach tropikalnych, chodził po drzewach, zajadał się surowym mięsem.
- Mieszkaliśmy wtedy za kinem Syrena. Podwórko, piaskownica, idziemy się bawić. Ozana ma trzy lata, ja dwa. On ciągle grzebał w ziemi, a co wygrzebał to zjadł – wspominał Dariusz Kosiński, siostrzeniec Halika, który również był obecny na spotkaniu w Bibliotece Elbląskiej.
Opowiadał m.in. również o ich wspólnych przygodach podczas rejsów po Morzu Śródziemnym czy o tym, jak ten znany podróżnik przyjechał w latach 70., żeby nakręcić materiał dla telewizji NBC z bojerowych mistrzostw świata w Krynicy Morskiej.
- Jak przyjechał, to co przywiózł? Karton bananów i pomarańczy. A kto wtedy banany widział... – wspominał Dariusz Kosiński. - Płynął w rejs dookoła świata Darem Młodzieży. Był w Gdyni, więc podjechał tutaj. Leciał do Moskwy, to zajechał na kilka godzin. On tak wpadał i wypadał. Nigdy nie było wiadomo, kiedy się pojawi.