
Niełatwo pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Godzenie się z nią to proces. Często długotrwały. Bolesny. W nasze życie wpisane jest bowiem cierpienie. Obok chwil radosnych pojawiają się i te smutne. Gdy kogoś tracimy, nic nie jest już takie samo.
- Godzenie się ze śmiercią mamy trwało w moim przypadku bardzo długo – mówi Karolina Jonderko. - Myślę, że do tej pory się z nią nie pogodziłam. Dziś jest może już trochę lepiej, bo mogę o tym mówić bez płaczu. „Autoportret z matką” obiegł całą Polsce. W lutym tego roku zdjęcia były pokazywane w „Wysokich obcasach”. Był też długi artykuł, a ja wylądowałam na okładce pisma – dodaje. - Po ukazaniu się artykułu bardzo dużo ludzi zaczęło do mnie pisać o swoich przejściach. Znalazła mnie także przyjaciółka mojej mamy z czasów liceum i studiów i wysłała mi jej zdjęcia z dawnych lat. Pisali do mnie również jej uczniowie, mówiąc, że pamiętają ją w tych ubraniach. Mama była bowiem dyrektorką ogniska pracy pozaszkolnej w Rydułtowach, uczyła rytmiki w przedszkolu i muzyki szkole podstawowej. Udzielała też prywatnych lekcji gry na pianinie.

Zdjęcia miały być początkowo przeznaczone na wyłączny użytek jej autorki. Skończyło się na tym, że zobaczyła je cała Polska. A czym było dla Karoliny to fotografowanie? Zatrzymaniem tego, co utracone? Wspomnieniem? Autoterapią? Próbą pogodzenia się z tym, co nieodwracalne?
- Wszystkim na raz tak naprawdę – mówi. - Jest to na pewno dla mnie rodzaj autoterapii. Ten projekt był początkowo tylko i wyłącznie dla mnie. To, że poszedł dalej, to zupełny zbieg okoliczności. Nie planowałam żadnych wystaw, zrobiłam to dla siebie. Zdarzyło się, że odpowiednie osoby zobaczyły te zdjęcia i tak się to potoczyło – dodaje. - Po obejrzeniu zdjęć w „Wysokich obcasach” zaczęli pisać do mnie ludzie. Zupełnie obcy ludzie i dzielili się ze mną swoimi przeżyciami. Było to dla mnie niezwykle budujące i pomogło mi. Ubrania, które noszę na tych zdjęciach, pochodzą z paczek z Niemiec, które dostawaliśmy. Nie są to ubrania wybrane przez mamę. Chodziła w nich, ponieważ nigdy nie odczuwała potrzeby kupowania nowych. Na jednym z płaszczy mamy znalazłam jeszcze jej włos. Poczułam wtedy ciepło.
Czy istnieje jakaś recepta na pogodzenie się ze stratą bliskiej osoby? Czy cierpienie jest nam potrzebne i słusznie wpisane w ludzki los?
- Na pewno dużo uczy, doświadcza – mówi Karolina Jonderko. - Nie zrobiłabym tych rzeczy, gdyby ono mnie nie spotkało, gdybym go nie doświadczyła, bo po co? Po co miałabym też robić wystawę „Zaginieni”, gdyby nie moje cierpienie? Nie mogłabym przecież wtedy odczuwać tego, czego doświadczają ludzie, z którymi się spotkałam. I tak odczuwałam to w mniejszym stopniu niż oni, bo zaginięcie jest straszniejsze niż śmierć. Gdybym nie cierpiała, nie zrobiłabym tych zdjęć. Przedtem gdy wszystko było dobrze, gdy moja mama żyła, gdy wszyscy byli zdrowi, robiłam zupełnie inne, „lekkie” rzeczy. Dopiero później zaczęłam drążyć. Myślę, że sztuką jest, by cierpienie obrócić w coś dobrego.
Po śmierci mamy Karolina była w ciężkim stanie psychicznym, potrzebowała terapii. Zapadła na depresję. Dziś wraca do normalnego życia.
- Doszłam do pewnego momentu, w którym sama nie umiałam sobie wytłumaczyć pewnych rzeczy – mówi. - Zawsze uważałam się za osobę silną, ale nastał taki czas, gdy musiałam poprosić o pomoc psychologiczną. Ważne jest to, by dać sobie pomóc i nie bać się wyciągnąć ręki po tę pomoc. Wiele osób boi się przyznać, że ma depresję, że nie umie sobie poradzić, bo to okazanie słabości – dodaje. – Inną sprawą jest to, że ludzie często nie wiedzą, jak się zachować wobec osoby, która cierpi. Tak było w czasie choroby mamy. Z czasem nauczyłam się nakładać „maski”, bo wiedziałam, że ludzie nie czują się komfortowo w moim towarzystwie. Nikogo za to nie obwiniam, nie jestem zła, bo jak można komuś pomóc, gdy się tej osoby nie rozumie?
Dzisiejszy wernisaż poprzedziła projekcja filmu „Gorzkie mleko” ukazującego los młodej dziewczyny, która po śmierci matki próbuje odnaleźć radość życia. Tuż po wernisażu odbył się z kolei panel z udziałem gości, którzy utratą zajmują się zawodowo.