– Górale dzielą ludzi na pnioki, czyli tych od zawsze zakorzenionych na danym terenie, na krzoki, czyli tych, którzy się przesiedlili i na ptoki, czyli na tych, co przylecą i odlecą. Musimy sobie zadać pytanie, na którym etapie znajdujemy się obecnie – tak o poczuciu tożsamości oraz przywiązania do regionu mówił Andrzej Kasperek, pisarz pochodzący z Nowego Dworu Gdańskiego, podczas spotkania Elbing- Tiegenhof, które odbyło się dzisiaj (18 sierpnia) w ramach I Festiwalu Literatury Wielorzecze.
Podczas dzisiejszej (18 sierpnia) dyskusji, która odbyła się w Krużganku Galerii El mówiono przede wszystkim o poszukiwaniu tożsamości oraz korzeni, poczuciu przywiązania do swojego miejsca zamieszkania w sytuacji, gdy tereny te niegdyś były pruskie, o tym ile wiemy na temat historii miejsca, w którym mieszkamy oraz o wielokulturowości, od której nie można się odżegnywać.
– Siedząc w tym pięknym miejscu musimy sobie zadać pytanie: czyje to są epitafia? Przecież to nie są kosmici, Marsjanie tylko ludzie, którzy tutaj kiedyś byli – mówił we wnętrzu Krużganku Galerii El Andrzej Kasperek. – To tak jakbyśmy patrzyli na przekrój geologiczny, gdzie widać różne warstwy, w tym także „warstwy ludzkie” – Prusowie, Krzyżacy, Mennonici, Niemcy, Polacy, Szwedzi…Nie można tego wykorzenić, powiedzieć, że oni nie istnieli. Dziś odwołujemy się do nich, nikt już nie „daje po łapach” za używanie nazwy Danzig, Elbing czy Breslau.
– Pokolenie moich dziadków traktowało to miejsce jako miejsce swojego własnego wyboru, z misją budowanie nowego życia, część osób przyjechała tutaj z nakazu, dlatego też związków z tymi terenami nie czuła. Biorąc pod uwagę, że ta granica ze stroną kaliningradzką cały czas się zmieniała, to myślę, że ci ludzie bez problemu przenieśliby się, gdyby im kazano. Pokolenie moich rodziców dużo bardziej czuło się związane z tym miejscem, ponieważ spędzili tutaj większość życia, to jest to pokolenie, które jako pierwsze zaczyna odczuwać jakieś związki z tym miejscem. Natomiast wiele osób w moim wieku zaczyna pewne rzeczy inaczej dostrzegać, tutaj urodzeni zżyli się i zaczynają „grzebać” w historii, bo przecież nie można żyć tylko codziennością – mówił Tomasz Stężała, elblążanin, autor książek o tematyce historycznej, opartych na dziejach Elbląga.
O literaturze, historii i pisaniu rozmawialiśmy z Tomaszem Stężałą, mieszkańcem, miłośnikiem oraz znawcą historii Elbląga, autorem książek o tematyce historycznej opartej na dziejach miasta:
Czy myśli pan, że dla elblążan poznawanie historii miasta może być pomocne w pokonywaniu naszych lokalnych, być może kompleksów?
Jak najbardziej. To, co piszę, zresztą nie tylko ja, bo pojawia się coraz więcej tekstów elbląskich autorów, jest skierowane właśnie do ludzi młodszych, tych którzy w Elblągu nie widzą perspektyw, uciekają stąd, wracają tylko czasami na święta. A Elbląg ma swoją niesamowitą historię, bardzo różnorodną. Było to miasto wielokulturowe, wielopostaciowe, bardzo tolerancyjne dla przybyszów i dla innowierców, poza pewnymi okresami, zwłaszcza ostatnimi. Myślę tutaj o latach 30-tych XX wieku i o okresie peerelowskim, kiedy tych cudzoziemców niezbyt chętnie widziano. W każdym razie jest to coś, z czego mieszkańcy, zwłaszcza Ci młodzi, mogą być dumni. Na tej bazie można stworzyć naprawdę fajne biznesy poprzez spopularyzowanie miasta poprzez inwestycję w turystykę, a turystykę poprzez historię.
Co musi mieć w sobie dany tekst, żeby przyciągnąć uwagę czytelnika, w tym również elblążanina ?
W moim przypadku jest to takie klasyczne trafienie w miejsce i w czas. Chyba też i w samych mieszkańcach narastała taka tęsknota za poszukiwaniem korzeni i ta książka [„Elbing 1945. Odnalezione wspomnienia”- przyp.red.] „wstrzeliła się” akurat w tę tematykę. Jest więcej tego typu literatury, historycy elbląscy, zawodowi i niezawodowi coraz więcej na te tematy piszą i staje się to coraz bardziej dostępne. Trzeba też bardzo dobrze przygotować się do tego o czym chce się napisać. W moim przypadku są to beletryzowane historie, musiałem bardzo dobrze poznać historię miasta. Potrzeba także bardzo dużo pracy, życzliwości osób, które się tym zainteresują, a także wytrwałości, w moim przypadku była ona związana z poszukiwaniem wydawcy. Jak Cię wyrzucą drzwiami to należy wejść oknem, nie poddawać się, zwłaszcza kiedy czuje się, że to, co się zrobiło ma sens. Wydaje mi się, że ważne są tu też względy komercyjne, bo to decyduje o sukcesie. Ilość tego, co się sprzedało świadczy o tym, że naprawdę się to podoba – nie tylko krytykom, nie tylko znajomym czy sąsiadom, ale także innym odbiorcom.
A jak to jest z tymi późnymi debiutami? Jak ten spokój, który taki autor często prezentuje przekłada się na wartość książki?
Uważam, że to kwestia bardzo indywidualna. Pewien bagaż doświadczenia życiowego, pewna stabilizacja życiowa daje bezpieczny dystans. Z drugiej strony każdy rok zwiększania tego bagażu może w jakiś negatywny sposób oddziaływać na świeżość pisania. Nowe czasy powinny być pokazywane w nowy sposób czyli przez młodych ludzi. Nie ma jednoznacznej rady czy diagnozy, trzeba próbować. Nigdy to nie będzie jednak czas stracony, ponieważ jeżeli ja coś napiszę to jest to naprawdę „moje”.
– Siedząc w tym pięknym miejscu musimy sobie zadać pytanie: czyje to są epitafia? Przecież to nie są kosmici, Marsjanie tylko ludzie, którzy tutaj kiedyś byli – mówił we wnętrzu Krużganku Galerii El Andrzej Kasperek. – To tak jakbyśmy patrzyli na przekrój geologiczny, gdzie widać różne warstwy, w tym także „warstwy ludzkie” – Prusowie, Krzyżacy, Mennonici, Niemcy, Polacy, Szwedzi…Nie można tego wykorzenić, powiedzieć, że oni nie istnieli. Dziś odwołujemy się do nich, nikt już nie „daje po łapach” za używanie nazwy Danzig, Elbing czy Breslau.
– Pokolenie moich dziadków traktowało to miejsce jako miejsce swojego własnego wyboru, z misją budowanie nowego życia, część osób przyjechała tutaj z nakazu, dlatego też związków z tymi terenami nie czuła. Biorąc pod uwagę, że ta granica ze stroną kaliningradzką cały czas się zmieniała, to myślę, że ci ludzie bez problemu przenieśliby się, gdyby im kazano. Pokolenie moich rodziców dużo bardziej czuło się związane z tym miejscem, ponieważ spędzili tutaj większość życia, to jest to pokolenie, które jako pierwsze zaczyna odczuwać jakieś związki z tym miejscem. Natomiast wiele osób w moim wieku zaczyna pewne rzeczy inaczej dostrzegać, tutaj urodzeni zżyli się i zaczynają „grzebać” w historii, bo przecież nie można żyć tylko codziennością – mówił Tomasz Stężała, elblążanin, autor książek o tematyce historycznej, opartych na dziejach Elbląga.
O literaturze, historii i pisaniu rozmawialiśmy z Tomaszem Stężałą, mieszkańcem, miłośnikiem oraz znawcą historii Elbląga, autorem książek o tematyce historycznej opartej na dziejach miasta:
Czy myśli pan, że dla elblążan poznawanie historii miasta może być pomocne w pokonywaniu naszych lokalnych, być może kompleksów?
Jak najbardziej. To, co piszę, zresztą nie tylko ja, bo pojawia się coraz więcej tekstów elbląskich autorów, jest skierowane właśnie do ludzi młodszych, tych którzy w Elblągu nie widzą perspektyw, uciekają stąd, wracają tylko czasami na święta. A Elbląg ma swoją niesamowitą historię, bardzo różnorodną. Było to miasto wielokulturowe, wielopostaciowe, bardzo tolerancyjne dla przybyszów i dla innowierców, poza pewnymi okresami, zwłaszcza ostatnimi. Myślę tutaj o latach 30-tych XX wieku i o okresie peerelowskim, kiedy tych cudzoziemców niezbyt chętnie widziano. W każdym razie jest to coś, z czego mieszkańcy, zwłaszcza Ci młodzi, mogą być dumni. Na tej bazie można stworzyć naprawdę fajne biznesy poprzez spopularyzowanie miasta poprzez inwestycję w turystykę, a turystykę poprzez historię.
Co musi mieć w sobie dany tekst, żeby przyciągnąć uwagę czytelnika, w tym również elblążanina ?
W moim przypadku jest to takie klasyczne trafienie w miejsce i w czas. Chyba też i w samych mieszkańcach narastała taka tęsknota za poszukiwaniem korzeni i ta książka [„Elbing 1945. Odnalezione wspomnienia”- przyp.red.] „wstrzeliła się” akurat w tę tematykę. Jest więcej tego typu literatury, historycy elbląscy, zawodowi i niezawodowi coraz więcej na te tematy piszą i staje się to coraz bardziej dostępne. Trzeba też bardzo dobrze przygotować się do tego o czym chce się napisać. W moim przypadku są to beletryzowane historie, musiałem bardzo dobrze poznać historię miasta. Potrzeba także bardzo dużo pracy, życzliwości osób, które się tym zainteresują, a także wytrwałości, w moim przypadku była ona związana z poszukiwaniem wydawcy. Jak Cię wyrzucą drzwiami to należy wejść oknem, nie poddawać się, zwłaszcza kiedy czuje się, że to, co się zrobiło ma sens. Wydaje mi się, że ważne są tu też względy komercyjne, bo to decyduje o sukcesie. Ilość tego, co się sprzedało świadczy o tym, że naprawdę się to podoba – nie tylko krytykom, nie tylko znajomym czy sąsiadom, ale także innym odbiorcom.
A jak to jest z tymi późnymi debiutami? Jak ten spokój, który taki autor często prezentuje przekłada się na wartość książki?
Uważam, że to kwestia bardzo indywidualna. Pewien bagaż doświadczenia życiowego, pewna stabilizacja życiowa daje bezpieczny dystans. Z drugiej strony każdy rok zwiększania tego bagażu może w jakiś negatywny sposób oddziaływać na świeżość pisania. Nowe czasy powinny być pokazywane w nowy sposób czyli przez młodych ludzi. Nie ma jednoznacznej rady czy diagnozy, trzeba próbować. Nigdy to nie będzie jednak czas stracony, ponieważ jeżeli ja coś napiszę to jest to naprawdę „moje”.