Ostatnimi czasy musiałem stawić się w centrum ortopedycznym przy ul. Królewieckiej. Nic nadzwyczajnego, po prostu dostarczenie zdjęć rentgenowskich do interpretacji przez lekarza specjalistę i ustalenie ewentualnego leczenia...
Zarejestrowany byłem na godzinę 12.15 i aby się nie spóźnić, postanowiłem przyjść dziesięć minut wcześniej. Pierwszym zaskoczeniem była dość pokaźna kolejka oczekujących, choć w naszych realiach nie powinno to już dziwić. Zapytałem, kto następny i na którą godzinę. No i zaczął się galimatias. Wyszło na to, że jedna Pani ma na 12.20, czyli pięć minut po mnie. Myślę, w porządku, jak tak się lekarz uwija, to pójdzie w try miga. Lecz nie mogło być tak pięknie.
Okazało się, że na 12.15 jest wpisany drugi Pan i on jest następny po dwóch kobietach, które zostały zapisane również na jednakową godzinę. Ręce mi opadły, lecz grzecznie usiadłem i czekałem na swoją kolej. W międzyczasie doszło kilku pacjentów, z których dwóch również się dublowało.
Wiem, że przychodnie i szpitale są zawalone robotą, ale mamy erę komputerów i właśnie na komputerze Pani z okienka wprowadzała mój termin wizyty. Wpisywanie pacjentów w odstępach pięciominutowych to lekka przesada, ale po dwóch na jeden termin jest już przegięciem i brakiem szacunku dla pacjenta i jego czasu.
Okazało się, że na 12.15 jest wpisany drugi Pan i on jest następny po dwóch kobietach, które zostały zapisane również na jednakową godzinę. Ręce mi opadły, lecz grzecznie usiadłem i czekałem na swoją kolej. W międzyczasie doszło kilku pacjentów, z których dwóch również się dublowało.
Wiem, że przychodnie i szpitale są zawalone robotą, ale mamy erę komputerów i właśnie na komputerze Pani z okienka wprowadzała mój termin wizyty. Wpisywanie pacjentów w odstępach pięciominutowych to lekka przesada, ale po dwóch na jeden termin jest już przegięciem i brakiem szacunku dla pacjenta i jego czasu.