Nie uwierzycie, jaki absurd urzędniczy mnie wczoraj spotkał. Pojechałem ze swoim synem do MOPS-u przy ul. Winnej. Syn załatwiał w ośrodku dotację mieszkaniową, ja zostałem w samochodzie na parkingu, czekając na niego. W pewnym momencie poczułem nieodpartą potrzebę udania się do toalety.
Myślę sobie: Jaki problem, pójdę załatwić swoją "sprawę" do urzędu. Szybko poszukałem WC. Niestety, drzwi zamknięte na klucz, ale widzę na nich karteczkę z informacją: klucz znajduje się obok w kasie.
Nic prostszego - biorę klucz, załatwiam się, myję rączki, oddaję klucz. Oj, w jakim wielkim błędzie byłem...
W celu udostępnienia upragnionego klucza pani z kasy podsuwa mi prostokątną karteczkę z rubrykami do wypełnienia, a w tych rubrykach wymagane: imię i nazwisko, adres zamieszkania i PESEL.
Nie mogłem uwierzyć, że takie dane osobowe są potrzebne tylko po to, żeby skorzystać z toalety w urzędzie. Oczywiście nie chciałem tej karteczki wypełnić (choć potrzeba skorzystania z toalety stawała się coraz silniejsza). Poprosiłem o jakiekolwiek wyjaśnienia w tej sprawie. Pani kasjerka powiedziała mi, że tylko wykonuje polecenia swoich przełożonych. Zapytałem, kto mi to wyjaśni i w odpowiedzi usłyszałem, że główna księgowa.
Potrzeba fizjologiczna coraz silniejsza, ale zdecydowałem - idę na rozmowę. Jednak gówna księgowa nie chciała ze mną rozmawiać i odesłała mnie do dyrektorki tej placówki.
Twardo zatem, choć już drobnym kroczkiem, idę na rozmowę z dyrekcją. Dotarłem do sekretariatu, wchodzę i proszę sekretarkę o rozmowę z panią dyrektor. Usłyszałem, że pani dyrektor przyjmuje interesantów w środy od godziny 8 do 16. (Noooo, tak długo to na pewno nie wytrzymam). Tłumaczę więc pani sekretarce, że sprawa jest niecierpiąca zwłoki i może zdażyć się wypadek, po którym wszystkim będzie głupio. Proszę wyjść na korytarz i czekać, usłyszałem. Nieźle, ciekaw jestem, jak długo?
Czekam, a każda sekunda (ze zrozumiałych względów) trwa dla mnie wieczność. No, nareszcie zostałem wywołany na rozmowę, ale nie z panią dyrektor, tylko z wicedyrektor. (Pani dyrektor prowadziła w tym czasie rozmowę telefoniczną i była zajęta. Zresztą, nie sądzę, żeby się pani dyrektor zajmowała takimi błahymi sprawami.)
Ukłoniłem się, przedstawiłem się i wyraziłem swoje oburzenie z form korzystania z WC w tutejszej instytucji. Zadałem pytanie: Czy jest to zgodne z ustawą o danych osobowych i co się dzieje po "wszystkim" z tymi karteczkami? Pani wicedyrektor wytłumaczyła mi, że ustawa jest jej znana,a karteczki są najpierw wklejane w rejestr, a później niszczone. Natomiast taka forma korzystania z WC została przyjęta zarządzeniem wewnętrznym przez panią dyrektor, bo „różni ludzie tu przychodzą; niektórzy skorzystają i odejdą, ale były też przypadki dewastacji lub kradzieży wyposażenia; nawet jedną sprawę mamy w toku". Ciężko mi było słuchać tych wyjaśnień, bo potrzeba moja rosła i jak tu myśleć racjonalnie? Rozumiem urzędników, że starają się utrzymać toaletę w czystości i sprawną technicznie, ale nie popadajmy w skrajności.
Zażyczyłem sobie wglądu do rejestru wklejanych karteczek z danymi osobowymi i wewnętrznego zarządzenia pani dyrektor w tej sprawie. Usłyszałem, że jestem osobą nieuprawnioną do oglądania tych dokumentów oraz, że jeżeli czuje się upokorzony, to pani mnie przeprasza. I co z tego, kiedy w dalszym ciągu nie załatwiłem swojej "sprawy"? Zostałem ponownie poproszony o imię i nazwisko. Pani zapewniła mnie, że jak tylko podam te dane, to zadzwoni do kasy, abym w końcu mógł załatwić "sprawę". Oczywiście nie zgodziłem się na ten przywilej. Ukłoniłem się grzecznie, podziękowałem za wyczerpującą odpowiedz i czym prędzej pobiegłem do samochodu, aby zdążyć do domu zanim...
Zastanawiam się teraz do jakich absurdów urzędniczych dochodzimy w dzisiejszych czasach? Może pani, która jest we władaniu kluczyka od WC ma nadzorować prawidłowe i zgodne z przeznaczeniem korzystanie z ubikacji? Albo mieć przy sobie protokół zdawczo-odbiorczy? Odbywałoby się to wtedy mniej więcej tak:
- Poproszę kluczyk.
- Chwileczkę zaraz przystąpimy do przekazania pomieszczeń na czas załatwiania potrzeb fizjologicznych. Proszę tu podpisać.
- Chciałbym oddać kluczyk.
- Moment, muszę sprawdzić stan pomieszczeń. Ooooo, nie przyjmuje - powietrze pan zepsuł.
Nie spodziewałem się, że coś takiego mnie w życiu spotyka. Przecież jak będę to opowiadał, to nikt mi nie uwierzy... Zresztą, sprawdźcie sami i przekonajcie się na własnej skórze. Jednak lepiej miejcie w zanadrzu plan awaryjny. Powodzenia.
Z Poważaniem Dariusz Baran znany w internecie jako swcdb.
Nic prostszego - biorę klucz, załatwiam się, myję rączki, oddaję klucz. Oj, w jakim wielkim błędzie byłem...
W celu udostępnienia upragnionego klucza pani z kasy podsuwa mi prostokątną karteczkę z rubrykami do wypełnienia, a w tych rubrykach wymagane: imię i nazwisko, adres zamieszkania i PESEL.
Nie mogłem uwierzyć, że takie dane osobowe są potrzebne tylko po to, żeby skorzystać z toalety w urzędzie. Oczywiście nie chciałem tej karteczki wypełnić (choć potrzeba skorzystania z toalety stawała się coraz silniejsza). Poprosiłem o jakiekolwiek wyjaśnienia w tej sprawie. Pani kasjerka powiedziała mi, że tylko wykonuje polecenia swoich przełożonych. Zapytałem, kto mi to wyjaśni i w odpowiedzi usłyszałem, że główna księgowa.
Potrzeba fizjologiczna coraz silniejsza, ale zdecydowałem - idę na rozmowę. Jednak gówna księgowa nie chciała ze mną rozmawiać i odesłała mnie do dyrektorki tej placówki.
Twardo zatem, choć już drobnym kroczkiem, idę na rozmowę z dyrekcją. Dotarłem do sekretariatu, wchodzę i proszę sekretarkę o rozmowę z panią dyrektor. Usłyszałem, że pani dyrektor przyjmuje interesantów w środy od godziny 8 do 16. (Noooo, tak długo to na pewno nie wytrzymam). Tłumaczę więc pani sekretarce, że sprawa jest niecierpiąca zwłoki i może zdażyć się wypadek, po którym wszystkim będzie głupio. Proszę wyjść na korytarz i czekać, usłyszałem. Nieźle, ciekaw jestem, jak długo?
Czekam, a każda sekunda (ze zrozumiałych względów) trwa dla mnie wieczność. No, nareszcie zostałem wywołany na rozmowę, ale nie z panią dyrektor, tylko z wicedyrektor. (Pani dyrektor prowadziła w tym czasie rozmowę telefoniczną i była zajęta. Zresztą, nie sądzę, żeby się pani dyrektor zajmowała takimi błahymi sprawami.)
Ukłoniłem się, przedstawiłem się i wyraziłem swoje oburzenie z form korzystania z WC w tutejszej instytucji. Zadałem pytanie: Czy jest to zgodne z ustawą o danych osobowych i co się dzieje po "wszystkim" z tymi karteczkami? Pani wicedyrektor wytłumaczyła mi, że ustawa jest jej znana,a karteczki są najpierw wklejane w rejestr, a później niszczone. Natomiast taka forma korzystania z WC została przyjęta zarządzeniem wewnętrznym przez panią dyrektor, bo „różni ludzie tu przychodzą; niektórzy skorzystają i odejdą, ale były też przypadki dewastacji lub kradzieży wyposażenia; nawet jedną sprawę mamy w toku". Ciężko mi było słuchać tych wyjaśnień, bo potrzeba moja rosła i jak tu myśleć racjonalnie? Rozumiem urzędników, że starają się utrzymać toaletę w czystości i sprawną technicznie, ale nie popadajmy w skrajności.
Zażyczyłem sobie wglądu do rejestru wklejanych karteczek z danymi osobowymi i wewnętrznego zarządzenia pani dyrektor w tej sprawie. Usłyszałem, że jestem osobą nieuprawnioną do oglądania tych dokumentów oraz, że jeżeli czuje się upokorzony, to pani mnie przeprasza. I co z tego, kiedy w dalszym ciągu nie załatwiłem swojej "sprawy"? Zostałem ponownie poproszony o imię i nazwisko. Pani zapewniła mnie, że jak tylko podam te dane, to zadzwoni do kasy, abym w końcu mógł załatwić "sprawę". Oczywiście nie zgodziłem się na ten przywilej. Ukłoniłem się grzecznie, podziękowałem za wyczerpującą odpowiedz i czym prędzej pobiegłem do samochodu, aby zdążyć do domu zanim...
Zastanawiam się teraz do jakich absurdów urzędniczych dochodzimy w dzisiejszych czasach? Może pani, która jest we władaniu kluczyka od WC ma nadzorować prawidłowe i zgodne z przeznaczeniem korzystanie z ubikacji? Albo mieć przy sobie protokół zdawczo-odbiorczy? Odbywałoby się to wtedy mniej więcej tak:
- Poproszę kluczyk.
- Chwileczkę zaraz przystąpimy do przekazania pomieszczeń na czas załatwiania potrzeb fizjologicznych. Proszę tu podpisać.
- Chciałbym oddać kluczyk.
- Moment, muszę sprawdzić stan pomieszczeń. Ooooo, nie przyjmuje - powietrze pan zepsuł.
Nie spodziewałem się, że coś takiego mnie w życiu spotyka. Przecież jak będę to opowiadał, to nikt mi nie uwierzy... Zresztą, sprawdźcie sami i przekonajcie się na własnej skórze. Jednak lepiej miejcie w zanadrzu plan awaryjny. Powodzenia.
Z Poważaniem Dariusz Baran znany w internecie jako swcdb.