Ania od trzech lat z grupą znajomych „ratuje żywność”, którą wyrzuca jeden z marketów. - Pozyskiwanie dobrej żywności ze śmietników, może kojarzyć się z biedą i jedzeniem jakiś resztek. Nic podobnego. Do sklepowych śmietników trafiają bardzo dobre produkty, a my zabierając je, przeciwstawiamy się marnotrawstwu i "kulturze wyrzucania". To nie jest konieczność, a styl życia, nasz wybór - wyjaśnia Ania.
Ania jest freeganką. Freeganie sprzeciwiają się nadmiernej produkcji, nieumiarkowanej konsumpcji, ale także okrucieństwu wobec zwierząt i niszczeniu środowiska naturalnego. Jedzenie często pozyskują z kontenerów przy wielkopowierzchniowych sklepach, gdzie trafia wiele produktów, które niekoniecznie straciły swoją użyteczność.
Worki świeżego chleba
Pozyskiwanie dobrej żywności ze śmietników to skipowanie (termin pochodzi od angielskiego słowa "skip" oznaczającego kontener na odpady).
Prosimy Anię, by kilka z takich skipów nagrała. Otrzymujemy dziesięć krótkich filmów dokumentujących jej „wypady” na śmietnik. Oglądamy je wspólnie z Anią.
- Banany to chyba najczęściej goszczący na tym śmietniku owoc. Jabłka, gruszki, śliwki, brzoskwinie, mnóstwo borówek, arbuzy, pomidory, opakowania pieczarek, szczypiorek, ziemniaki, cebula, selery, cukinia, koperek, buraki, ziemniaki, marchewka, kalafior, brokuły. Sporo owoców egzotycznych: winogrona, cytryny, zdarzyło się mango. Były też ogromne ilości papryki. Za każdym razem jest chleb – wylicza Ania.
Na filmach widzimy także słodycze - czekolady, batoniki, kinder niespodzianki, orzeszki, chipsy, cukier, mąkę, bakalie, do tego mnóstwo kwiatów.
– Piękne, cięte, świeże kwiaty. Od razu pomyślałam o tym, ile wody zostało zużytej do ich produkcji? Kwiaty posegregowaliśmy i zawieźliśmy na cmentarze. Naprawdę były w bardzo dobrym stanie – mówi Ania.
Do tego nabiał, między innymi jogurty i śmietany, paczkowane wędliny, paczkowane pierogi, gotowe dania – lazania, czy sajgonki, różne, pakowane ciasta.
– To są dobre rzeczy, sprawdzamy po prostu, czy nadają się do jedzenia. Nie patrzymy na terminy. Przecież to widać i czuć, gdy coś jest popsute. Dość często wyrzucane są produkty, których termin przydatności do spożycia nawet jeszcze nie minął. Czasami zabieramy ze śmietnika naprawdę bardzo duże ilości wartościowego jedzenia. Wracamy z całym bagażnikiem i tylnym siedzeniem samochodu załadowanym kartonami z żywnością. A przecież jest to tylko jeden sklep. Oczywiście miałam świadomość tego, że jedzenie jest wyrzucane, ale gdy zobaczyłam, ile tego jest.... Worki świeżego chleba. Dotykam go, jest mięciutki, świeży. Na śmietnik trafia dosłownie każdy rodzaj pieczywa: paczkowane, niepaczkowane, słodkie, słone, każde – mówi Ania.
Półki muszą być pełne
Część uratowanej żywności trafia do sąsiadów, część do kuchni Ani i jej rodziny. Warzywa i owoce niekiedy jedzą jej zwierzęta, a te które nie nadają się dla nikogo, kończą życie w kompostowniku.

- Uczono mnie, że zanim coś wyrzucisz, jeśli w ogóle wyrzucisz, to najpierw oddaj zwierzakowi, jeśli on tego nie chce, to dopiero wyrzuć. Wolę te warzywa i owoce zabrać ze śmietnika, nawet jeśli są trochę gorsze i wyrzucić u siebie na kompostownik. Trochę trochę warzyw kurom rzucę w drodze do pracy. Czuję się lepiej z tym, że zawsze cząstkę tego jedzenia uratuję. My nie robimy niczego złego, nie włamujemy się. Śmietnik jest otwarty. Zawsze zostawiamy po sobie porządek – podkreśla Ania.
Ania uważa, że marnowanie żywności, to koszt, który ponosi społeczeństwo za konieczność nasycania się oczami.
- W sklepie muszą być przecież pełne półki. Nie może czegoś klientowi zabraknąć, a więc z premedytacją wiemy, że część produkowanej żywności trafi do kosza. Myślę, że ludzie się na to godzą, a poza tym sami wyrzucają dużo jedzenia. Jeśli wyrzucają jedzenie ze swoich lodówek, to czy obchodzi ich to, co robi sklep? Ja czuję się troszeczkę lepiej, gdy mogę coś uratować, coś komuś przekazać. Czy my nie mamy po prostu za dobrze? Gdybyśmy tę marchewkę zasiali, pielili, podlewali i zapłacili za wodę, to wtedy tak łatwo do kosza już byśmy nie wyrzucili. Dziś ludzie nie mają świadomości i wiedzy o koszcie produkcji żywności. Dopóki mamy taki przesyt i galopujący konsumpcjonizm, to nic się nie zmieni – mówi Ania.
Podgrzewanie atmosfery
Marnowanie żywności to nie tylko problem etyczny i ekonomiczny, ale przede wszystkim globalne wyzwanie środowiskowe.
Odpady żywnościowe przyczyniają się do emisji gazów cieplarnianych, degradacji ekosystemów oraz wyczerpywania cennych zasobów, takich jak woda i gleba. Eksperci od lat alarmują, że marnowanie żywności przyczynia się do zmian klimatycznych.
W Polsce emisja gazów cieplarnianych spowodowana marnotrawstwem 9 milionów ton żywności jest prawdopodobnie bardzo wysoka - czytamy w opracowaniu dr hab. Zbigniewa Karaczuna, prof. SGGW pt. „Wpływ marnowania żywności na zmianę klimatu”.
- Wynika to z deklarowanego przez gospodarstwa domowe bardzo wysokiego poziomu marnowanego mięsa i wędlin, a więc produktów o bardzo wysokim, jednostkowym śladzie węglowym. Niestety, szczegółowe analizy w tym zakresie nie są prowadzone. Dlatego konieczne było przeprowadzenie własnych oszacowań. Tak przeprowadzone szacunki pozwoliły obliczyć, że w 2017 roku w Polsce emisja gazów cieplarnianych wynikających z marnotrawstwa żywności wyniosła (…) ponad 4 proc. całkowitej emisji gazów cieplarnianych odprowadzanych przez nasz kraj do atmosfery – pisze dr hab. Zbigniew Karaczun.
Prawo kontra rzeczywistość
W Polsce obowiązuje ustawa o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności, która nakazuje dużym sklepom przekazywanie żywności zagrożonej zmarnowaniem organizacjom pożytku publicznego, ale w praktyce i tak sporo produktów jest wyrzucanych. Chociaż co ciekawe, to nie sklepy przodują w marnowaniu żywności.
- Liderami w marnowaniu żywności nie są restauracje ani sieci handlowe, ale zwykli konsumenci. Badania Programu Racjonalizacji i Ograniczenia Marnotrawstwa Żywności z 2021 r. pokazały, że w Polsce co roku wyrzuca się 4,8 mln ton żywności. Najwięcej marnują konsumenci – aż 60 proc., czyli blisko 3 mln ton jedzenia trafia do kosza w gospodarstwach domowych. Za kolejne straty odpowiadają produkcja i przetwórstwo – łącznie 30 proc., handel to 7 proc., gastronomia niewiele powyżej 1 proc, a w trakcie transportu i magazynowania marnuje się mniej niż 1 proc. Wprawdzie 7 proc. to wydaje się niewiele, ale to aż 336 000 ton jedzenia rocznie – czytamy w artykule Reginy Skibińskiej na www.prawo.pl
Na biurku ministra rolnictwa leży gotowa ustawa, która zaostrza prawo dotyczące marnowania jedzenia przez sklepy.
Obecna ustawa o niemarnowaniu żywności zakłada, że każdy sklep o powierzchni powyżej 250 metrów kwadratowych powinien mieć podpisaną umowę z organizacją charytatywną, by jedzenie trafiało do potrzebujących. Problem w tym, że ustawa nie działa. Dlatego ministerstwo zapowiada też większe kary. Za tonę zmarnowanego przez sklep jedzenia zamiast stu złotych będzie pięćset. Będzie też konieczność prowadzenia ewidencji tego, co się marnuje, i co udaje się uratować, czemu sprzeciwia się branża handlowa.
Planowany termin przyjęcia projektu nowelizacji ustawy przez Radę Ministrów to drugi kwartał 2025 r.
Imię bohaterki tekstu na jej prośbę zostało zmienione