Jedna chwila zmieniła w jego życiu wszystko. Wystarczył moment, by wywrócić jego życie do góry nogami. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na normalne życie. Na zawsze miał być przykuty do łóżka. Dziś małymi krokami wraca do normalności.
- Wtedy Marcin skoczył do wody. Już w momencie skoku wiedziałam, że coś się stanie – mówi Katarzyna Czernecka, narzeczona Marcina. - Miałam takie dziwne przeczucie. Spojrzałam na wodę i Marcina nie było. Po chwili wypłynął. Leżał tak dziwnie głową w dół. Chłopacy go wyciągnęli. Marcin był fioletowy, nie oddychał. Zaczęłam go reanimować. Przyjechała karetka i też go reanimowano. Został zabrany karetką do Olsztyna. W szpitalu dowiedzieliśmy się, że może nie przeżyć operacji, że najważniejsze są pierwsze 72 godziny.
- Nieraz już tam skakałem, jednak tym razem za mocno mnie przegięło i uderzyłem głową w dno, a potem to już nic nie pamiętam – mówi Marcin. - Obudziłem się miesiąc później.
Gdy zdarzył się wypadek, Kasia była w siódmym miesiącu ciąży. Oczekiwanie na narodziny ukochanego dziecka przerwało traumatyczne wydarzenie. Kasia codzienne jeździła do Olsztyna, do szpitala, żyła w ciągłym napięciu.
- Szczerze mówiąc niewiele z tego okresu pamiętam – mówi Kasia. - Żyłam z dnia na dzień. Mieszkałam wtedy u mamy. Mama na siłę mnie karmiła, dbała o mnie, a we mnie nie było żadnej chęci do życia. Żyłam tylko tym, że pojadę zaraz do Olsztyna, do Marcina, do szpitala. Na początku byłam w Olsztynie niemal codziennie.
Marcin leżał przez miesiąc w śpiączce na OIOM-ie w Olsztynie. Rokowania nie dawały większych nadziei.
- Lekarze mówili, że Marcin może nie przeżyć operacji, a jeśli ją przeżyje, to będzie całe życie pod respiratorem i nie będzie się ruszał. Będzie tylko mówił. – mówi Kasia. – Cale szczęście lekarze pomylili się.
Po wyjściu z OIOM-u Marcin trafił na oddział rehabilitacyjny. Gdy zaczął ćwiczyć z każdym dniem było coraz lepiej. Zaczął ruszać rękoma.
- Cierpię na czterokończynowe porażenie, nie mam czucia od klatki piersiowej w dół, mam także niesprawne dłonie – mówi Marcin. - Obecnie przechodzę regularną rehabilitację. Chcę jak najbardziej usprawnić ręce, by jak najszybciej się usamodzielnić i uniezależnić od innych.
Marcin pokrywa koszty za rehabilitację z własnych środków. A rehabilitacja mało nie kosztuje. W zbieraniu pieniędzy pomagają mu znajomi. Jednak, jak wiadomo, jest ich ciągle za mało. Chłopak ma niewielką rentę, a Kasia po skończonym urlopie macierzyńskim, pozostała bez zatrudnienia. Kolejnym problemem jest fakt, że Marcin i Kasia mieszkają na trzecim piętrze, więc chłopak bardzo rzadko ma kontakt z zewnętrznym światem.
- Wychodzę bardzo rzadko – mówi Marcin. - Czasami pomagają mi znajomi, ale zdarza się to głównie wtedy, gdy muszę wyjść do lekarza. Przychodzi do mnie dwóch, trzech kolegów i znoszą mnie z tego trzeciego piętra.
Marcin Kamiński przed wypadkiem przez wiele lat uprawiał karate. Nie bez sukcesów. Po dawnym życiu pozostało, niestety, tylko wspomnienie. Sił dodaje mu jednak narzeczona i synek Kacper, który dziś ma już pół roku.
- Przed wypadkiem pracowałem jako przedstawiciel handlowy. Lubiłem tę pracę, byłem ciągle w ruchu, miałem kontakt z ludźmi – wspomina Marcin. - Przez piętnaście lat trenowałem karate. Moim największym sukcesem jest zdobycie srebrnego i brązowego medalu podczas Pucharu Świata Karate w Szwecji.
Na pytanie, jak wyobraża sobie swoje dalsze życie, Marcin odpowiada: - Czasami mam takie chwile, że się podłamuję, że nie mam ochoty ćwiczyć i wszystkiego mi się odechciewa. Z drugiej strony mam mobilizację, żeby ćwiczyć – wskazuje na Kasię i Kacpra. - Pomaga nam Fundacja Maltańska i Fundacja Aktywnej Rehabilitacji. Za dwa dni jadę na drugi już obóz, podczas którego będę miał okazję dalej się usprawniać i uczyć technik jeżdżenia na wózku, ubierania się, rozbierania, by być jak najbardziej samodzielnym. Zależy mi na tym, by jak najszybciej się uniezależnić. Denerwuje mnie, że wszyscy muszą mi pomagać. Teraz trzeba się nauczyć po prostu żyć inaczej.
- Na razie żyjemy z dnia na dzień. Nie myślimy, co będzie potem - mówi Kasia. - Za dużo jest jeszcze świeżych spraw. Najbardziej martwi nas sprawa tego, że mieszkamy na trzecim piętrze. Boję się tego, że gdy będzie ciepło, ja z Kacperkiem pójdę na spacer, a Marcin będzie musiał zostać w domu, bo nie będzie nikogo, kto mógłby go znieść.
Kasia i Marcin bardzo się wzajemnie wspierają. Nie tracą sił i nadziei. Najgorsze już mają za sobą. Życzymy im, by wciąż mieli w sobie wiele nadziei i wiary w lepsze jutro.