
- Nie było chyba rejsu, w którym nie trzeba było kogoś holować do przystani. To był jeden, wielki remont. Łódki były małe - trzy-, czterometrowe. Cumowały w Fosie Miejskiej , na rzece nikt nie stawał, bo nie było się gdzie przyczepić - mówi Stanisław Nowak, elbląski motorowodniak. Z komandorem OSW "Fala" rozmawiamy o motorowodniakach.
- Jak się zaczęła przygoda z pływaniem?
- W latach 70. po szkole poszedłem do pracy w stolarni w Zamechu. Moi koledzy z pracy mieli właśnie „zajawkę“ na wodniactwo i wędkarstwo. Wtedy wpadłem na pomysł zbudowania własnej łódki i poprosiłem ich o pomoc. Znaleźli projekt techniczny i zbudowaliśmy „Karolinkę“. Kadłub jachtu żaglowego, ale przerobiliśmy go na łódź motorowodną. Do dziś pamiętam jak przykręcałem sklejkę do wręgów na mosiężne śrubki. Wszystko ręcznie. Długość około 5 metrów z silnikiem D25, popularnie zwanym deciakiem. Z łodzią związanych jest mnóstwo wspomnień i sentymentów ale to opowiedz na inną okazje .
- Ale na wodę ciągnęło.
- Ciągnęło... Wróciłem w latach 80. kupiłem łódkę do remontu. Siedem metrów, plastikowa. I wtedy zaczęła się ta, powiedzmy, bardziej poważne pływanie. Kręciłem się w towarzystwie ludzi, którzy później stworzą Ognisko Sportów Wodnych „Fala“. Całe moje motorowodniackie życie kręci się na Fali. Pływało się głównie na jeziora, poprzez pochylnie na Kanale Elbląskim. Był jakiś lęk przed rejsami na Zalew Wiślany. Infrastruktury nie było żadnej. Stało się przy brzegu na kotwicy, ewentualnie cumę przywiązywało się do drzewa. Spało się w namiocie, życie motorowodniaka wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. Nie było niczego. Ale integracja środowiska była ogromna. Ludzie żenili się w swoim gronie, potem ich dzieci biegały po przystani. Całe środowisko było jedną, wielką rodzinę. Dziś trochę mi tego brakuje.
- Lata 80. kojarzą się z niedoborem wszystkiego.
- Łódki były najczęściej gdzieś znalezione. „Na okrągło“ trzeba było je remontować. Tu, gdzie dziś na Fali są toalety, była stolarnia i tam kwitło życie. Co sezon trzeba było łódki malować, szlifować... Pracy było mnóstwo. Silniki, najczęściej rosyjskie, albo polskie, o zachodnich mogliśmy tylko pomarzyć, psuły się co chwilę. Nie było chyba rejsu, w którym nie trzeba było kogoś holować do przystani. To był jeden, wielki remont. Łódki były małe - trzy-, czterometrowe. Cumowały w Fosie Miejskiej , na rzece nikt nie stawał, bo nie było się gdzie przyczepić. Za małe były do takiego nabrzeża.
- Do zmian doszło w latach 90.
- Ludzie zaczęli mieć pieniądze. Podstawowa zmiana to pojawienie się łódek plastikowych. Ze STYRENu [Zakład Tworzyw Sztucznych - przyp. SM] pozyskiwano żywicę i maty szklane i „klepało się“ łódki. Był jeden wzór i wszyscy robili swoje jednostki wg jednego wzoru. Różniły się tylko silnikami i kolorem. Zaburtowe były produkcji rosyjskiej lub polskiej. Później motorowodniacy zaczęli montować na łódkach silniki od samochodów: Poloneza, Wartburga, Syrenki. Trzeba było je trochę zmodernizować, zapewnić chłodzenie. Jak to mówią: Polak potrafi.
- I powstaje Fala.
- Próbowałem znaleźć jakieś dokumenty związane z pierwszym zebraniem, na którym powstało stowarzyszenie. Ale nie znalazłem. Wiadomo, że powstało w drugiej połowie lat 90. Początkowo szeroko rozumiane środowisko wodniackie skupione było w TKKF Zamech obecny Jachtklubie. Potem nastąpił podział: żeglarze zostali, motorowodniacy swoje miejsce znaleźli na terenie przedwojennego klubu Nautilus. Czyli tutaj - na „Fali“. Zaczęły powstawać nabrzeża z prawdziwego zdarzenia. Powoli zaczęło być porządnie. Do tej pory w klubie działa Piotr Bołyma - najstarszy członek klubu Fala, który jest tu od zawsze. Niestety, ale mamy wysoką średnią wieku w klubie i co roku fundujemy wieniec na pogrzeb któregoś z naszych członków.
- Rejs, który wrył się w pamięć?
- Rejsów było bez liku. Wspomnień jeszcze więcej. I długo by można o nich mówić. Ale chciałbym wspomnieć rejs rzekami z Berlina na Zalew Wiślany na przełomie czerwca i lipca 2009 r. Organizatorem rejsu był Okręgowy Związek Motorowodny i Narciarstwa Wodnego w Olsztynie, którego prezesem był śp. Stanisław Lemanowicz. Razem z Leszkiem Gajewskim i Jerzym Wcisłą wymyślili ten rejs, dokooptowali mnie do składu i ruszyliśmy. Z Elbląga do Kostrzynia pojechaliśmy jeszcze samochodami. W Kostrzynie się zwodowaliśmy, i najpierw Odrą, a potem kanałami ruszyliśmy do Berlina. Wokół stolicy Niemiec jest pierścień, dzięki któremu mogliśmy opłynąć miasto. Potem wróciliśmy do Kostrzynia i śródlądziem poprzez Wartę, Noteć... Co śluza, to przygoda. Na samej Noteci tych śliz jest 22, z czego większość trzeba było obsługiwać ręcznie. Tak jak na Nogacie, kręci się korbą, aby otworzyć wrota. Nie było żadnej infrastruktury turystyki wodnej. Zatrzymywaliśmy się w niemal każdej gminie, ale... na kotwicy w przybrzeżnych szuwarach. Nie było gdzie się wykąpać.nie było łazienek . Po paliwo chodziliśmy z kanistrami do najbliższej stacji paliw. W ciągu kilku lat po naszym rejsie zaczęły powstawać przystanie i mariny. I tutaj trzeba wspomnieć o dwóch osobach: Jerzym Wciśle z naszego województwa i Zbigniewie Ptaku z województwa pomorskiego. Dobrali się jak w korcu maku i efektem tego jest powstanie Pętli Żuławskiej - największej w ostatnich latach inwestycji jeżeli chodzi o turystykę wodną w naszym regionie.
- W następnym roku popłynęliście dalej do Kłajpedy.
Tu już sprawa była bardziej skomplikowana, bo trzeba było płynąć przez obwód kaliningradzki. A bardziej dokładnie przez tereny wojskowe, przez które po II wojnie światowej chyba nikt z cywili nie płynął. Przed rejsem pojechaliśmy autobusem zobaczyć, gdzie my w ogóle chcemy płynąć. Rekonesans był pozytywny: rosyjskie władze zadeklarowały, że nas przyjmą. Zapoznaliśmy się z klubem „Wołna“ - co po rosyjsku znaczy właśnie „Fala“. Od tego czasu, aż do ostatnich wydarzeń politycznych trwała współpraca pomiędzy naszymi klubami. Jednego roku my pływaliśmy do nich, kolejnego oni do nas. Wracając już do samego rejsu. Baliśmy się strasznie. Na mostach nad Pregołą i Dejmą stało wojsko z bronią. Na granicy rosyjsko - litewskiej Rosjanie wymyślili, że... jednostki pod polską banderą dalej nie popłyną. Zacumowaliśmy i zaczęliśmy się zaprzyjaźniać z rosyjskimi motorowodniakami. Ostatecznie skończyło się na tym, że przesiedliśmy się na rosyjskie łódki i pod rosyjską banderą kontynuowaliśmy rejs do Kłajpedy po litewskich rzekach.
- Dziś...
- Zdobyliśmy kilka nagród m. in. „Przyjazny Brzeg“, „Najlepszy z najlepszych“. Doceniają nas w kraju. Wszystkie nagrody będą umieszczone w izbie pamięci. Mieliśmy małą przerwę w organizacji klubowych rejsów z powodu pandemii. W czasie pandemii nie próżnowaliśmy budowaliśmy infrastrukturę portową oraz zaplecze sanitarne i kuchnię letnią dla gości przepływających przez Elbląg . Teraz wracamy na wodę. Niedawno zakończyliśmy Tour de Zalew - kilkudniowy rejs po Zalewie Wiślanym, podczas którego chcieliśmy pokazać ten akwen motorowodniakom z Polski. Chcemy kontynuować takie rejsy co roku. Pływamy gdzie się da, mamy jednak inny problem. Teren, na którym znajduje się Ognisko Sportów Wodnych Fala dostaliśmy w dzierżawę na 25 lat, ale umowa została przerwana w 2019 r, następne umowy były przedłużane na rok, ale ostatnia została zawarta na okres od czerwca 2022 r do 31 grudnia 2022 r na pół roku . Co będzie dalej? Na razie nie wiemy. Ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli to miejsce opuścić. Dla wielu naszych członków „Fala“ stała się drugim domem nie wiem jak ci ludzie zareagują .Teraz chcemy się zająć zwiększeniem stanowisk cumowniczych w perspektywie zwiększonego ruchu po otwarciu przekopu oraz budowę profesjonalnego miejsca do odbioru płynnych nieczystości . Motorowodniacy i żeglarze to ludzie z pasją.
- Dziękuję za rozmowę