Minął rok, od kiedy mieszkańcy Elbląga odwołali w referendum poprzednie władze miasta. Ta decyzja z pewnością wiele nauczyła wszystkich, którzy byli, są i kiedykolwiek będą u władzy. Ale czy nauczyła też nas, mieszkańców, by chętniej korzystać z przywilejów demokracji i bardziej angażować się w życie miasta? Wątpię.
Okres referendum był okazją, by rozmawiać o rzeczach ważnych dla miasta, by zainteresować mieszkańców najważniejszymi problemami, nie tylko związanymi ze skomplikowanym budżetem, ale przede wszystkim z codziennym funkcjonowaniem miejskiego organizmu. Jak się skończyło, wszyscy wiemy. Grupa mieszkańców założyła Wolny Elbląg i skutecznie przy wsparciu Ruchu Palikota i osób związanych z Prawem i Sprawiedliwością (Jerzy Wilk sam przyznał, że wspierał inicjatorów referendum, choć jak się wyraził – jako osoba prywatna) doprowadziła do odwołania Rady Miejskiej i prezydenta Grzegorza Nowaczyka, ale sama w przyspieszonych wyborach nawet nie przekroczyła progu wyborczego.
Narobili szumu i pojechali
Zamiast spotkań pełnych dyskusji o problemach miasta, mieliśmy najazd polityków z pierwszych stron gazet, dla których Elbląg był poligonem doświadczalnym przed większymi starciami – bitwą o Warszawę czy wyborami do europarlamentu. Przyjechali, pogadali, narobili szumu i wyjechali, kto dziś o tym w Polsce pamięta? W efekcie w Radzie Miejskiej w Elblągu zasiadają przedstawiciele jedynie tych ugrupowań, które mają swoich reprezentantów w Sejmie (PiS, PO, SLD i KWW Witolda Wróblewskiego, który jest kojarzony z PSL), a nasze miasto poza wątpliwymi korzyściami promocyjnymi (pięć minut sławy w mediach w politycznym kontekście to nie promocja), nadal nie ma pomysłu na swoją przyszłość.
Jaskółki nie widać
Referendum miało być dla Elbląga odrodzeniem, a może być – choć chciałbym się mylić - niedźwiedzią przysługą. Mieszkańcy skuszeni wizją wzięcia spraw w swoje ręce, tłumnie poszli do urn, by zagłosować przeciw władzy. Chętnie też, jak na wakacyjną porę, poszli wybrać nowych przedstawicieli samorządu. Władza została zmieniona, ale szyldy partyjne pozostały i nie widać na horyzoncie żadnej jaskółki, która dałaby nadzieję, że społeczny kapitał z kampanii referendalnej i przyspieszonych wyborów przełoży się na większe zaangażowanie mieszkańców w życie miasta, nie tylko od wielkiego dzwonu. Budżet obywatelski wiosny bowiem sam nie czyni.
Na szczęście z referendum wiąże się jedna i chyba najważniejsza lekcja. Każda władza: była, obecna i przyszła wie, że może stracić stołki w ratuszu, jeśli nie liczy się z niezadowoleniem mieszkańców.
PS. Wiem, wiem. Zaraz pojawią się komentarze, co ten redaktor nawypisywał? Przecież on też pracował w urzędzie! Pracowałem i nie zamierzam się tego wstydzić.
Narobili szumu i pojechali
Zamiast spotkań pełnych dyskusji o problemach miasta, mieliśmy najazd polityków z pierwszych stron gazet, dla których Elbląg był poligonem doświadczalnym przed większymi starciami – bitwą o Warszawę czy wyborami do europarlamentu. Przyjechali, pogadali, narobili szumu i wyjechali, kto dziś o tym w Polsce pamięta? W efekcie w Radzie Miejskiej w Elblągu zasiadają przedstawiciele jedynie tych ugrupowań, które mają swoich reprezentantów w Sejmie (PiS, PO, SLD i KWW Witolda Wróblewskiego, który jest kojarzony z PSL), a nasze miasto poza wątpliwymi korzyściami promocyjnymi (pięć minut sławy w mediach w politycznym kontekście to nie promocja), nadal nie ma pomysłu na swoją przyszłość.
Jaskółki nie widać
Referendum miało być dla Elbląga odrodzeniem, a może być – choć chciałbym się mylić - niedźwiedzią przysługą. Mieszkańcy skuszeni wizją wzięcia spraw w swoje ręce, tłumnie poszli do urn, by zagłosować przeciw władzy. Chętnie też, jak na wakacyjną porę, poszli wybrać nowych przedstawicieli samorządu. Władza została zmieniona, ale szyldy partyjne pozostały i nie widać na horyzoncie żadnej jaskółki, która dałaby nadzieję, że społeczny kapitał z kampanii referendalnej i przyspieszonych wyborów przełoży się na większe zaangażowanie mieszkańców w życie miasta, nie tylko od wielkiego dzwonu. Budżet obywatelski wiosny bowiem sam nie czyni.
Na szczęście z referendum wiąże się jedna i chyba najważniejsza lekcja. Każda władza: była, obecna i przyszła wie, że może stracić stołki w ratuszu, jeśli nie liczy się z niezadowoleniem mieszkańców.
PS. Wiem, wiem. Zaraz pojawią się komentarze, co ten redaktor nawypisywał? Przecież on też pracował w urzędzie! Pracowałem i nie zamierzam się tego wstydzić.