- Wszyscy mamy po dwa albo i trzy 24-godzinne dyżury w tygodniu. Ja nie miałem wolnego weekendu od dwóch miesięcy, nie mam szans na spotkania z przyjaciółmi i normalne funkcjonowanie w rodzinie – mówi Tomasz Lichacz, internista, który w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym pracuje od wielu lat. Lekarze chcą zmian i zapowiadają, że jeśli sytuacja się nie zmieni, odejdą ze szpitala, co oznacza, że z dnia na dzień SOR może przestać funkcjonować.
Tu nie chodzi o pieniądze. Jesteśmy po prostu zmęczeni
Szpitalny Oddział Ratunkowy, który znajduje się w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym to miejsce szczególne, funkcjonuje całą dobę, przez siedem dni w tygodniu. Codziennie trafia tu kilkadziesiąt osób, z różnych powodów, od tych najbardziej poważnych, aż po te błahe. Po udzieleniu pomocy i badaniach lekarze podejmują decyzję czy pacjent musi zostać w szpitalu, czy zostanie odesłany do domu. Dodatkowo to jedyny tego typu oddział w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, trafiają tu pacjenci nie tylko z miasta, ale i z terenów dawnego województwa elbląskiego.
Obecnie na kontrakcie pracuje tu trzech lekarzy – dwóch specjalistów medycyny ratunkowej, jeden internista i dwie młode lekarki, które są w trakcie robienia specjalizacji i nie mogą podejmować samodzielnych decyzji.
- Na tym oddziale ciężko pracowało się zawsze, ale od kilku miesięcy, gdy z oddziału chirurgicznego odeszło trzech lekarzy, to sytuacja stała się nie do zniesienia – mówił Paweł Dziurzyński, specjalista medycyny ratunkowej. - Chirurdzy wspierali nas na bieżąco. Jeden z nich zawsze dyżurował w SOR. Teraz na konsultację chirurgiczną musimy czekać znacznie dłużej. Wydłuża się przez to czas pobytu pacjentów w SOR i decyzja odnośnie przyjęcia ich do szpitala bądź wypisania do domu.
- Wszyscy mamy po dwa albo i trzy 24-godzinne dyżury w tygodniu. Ja nie miałem wolnego weekendu od dwóch miesięcy, nie mam szans na spotkania z przyjaciółmi i normalne funkcjonowanie w rodzinie – dodaje Tomasz Lichacz, internista, który w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym pracuje od wielu lat.
Lekarze mówią, że jest coraz gorzej. Są zmęczeni, pracują zbyt wiele godzin, boją się, że popełnią błąd. Jak mówią o swojej sytuacji wielokrotnie rozmawali z dyrekcją szpitala.
- Gdy po raz kolejny prosiliśmy o zatrudnienie w SOR dodatkowych lekarzy, to słyszeliśmy, żeby się nie martwić, bo to jedynie przejściowa sytuacja. Ale czas mija i jest coraz gorzej. Nie chcemy dłużej tak ciężko pracować. Jesteśmy zestresowani i przemęczeni, a to stwarza realne zagrożenie popełnienia błędu - wyjaśniają lekarze i zapowiadają, że jeśli do końca miesiąca nic się nie zmieni, czyli nie dołączy do nich co najmniej dwóch nowych specjalistów i nie powstanie satysfakcjonujący ich nowy grafik dyżurów, to wszyscy złożą wypowiedzenia.
Lekarze zgodnie podkreślają, że w tym wszystkim nie chodzi o pieniądze, to kwestia drugorzędna.
Przyjdzie czas, będzie rada
Dyrekcja szpitala zapewnia, że o sytuacji wie, że SOR ma wsparcie z innych oddziałów i dodaje, że takie kryzysy zdarzają się we wszystkich oddziałach.
– Poradzimy sobie z tą sytuacją, ale musi być wola współpracy. Nam wszystkim zależy na rozwiązaniu tej sytuacji. Cały czas rozmawiamy z pracownikami – mówi Elżbieta Gelert, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego i dodaje, że nigdy się nie zdarzyło, żeby ten oddział miał tylko i wyłącznie własnych specjalistów, zawsze musiał się posiłkować innymi. - Najlepiej, gdybyśmy mieli tam dziesięciu pracowników i cały czas szukamy lekarzy do pracy na tym oddziale.
Nie jest to jednak taka prosta sprawa. Jak wyjaśnia Marek Pietruszka, dyrektor ds. lecznictwa w WSZ, specjalistów medycyny ratunkowej jest w całej Polsce 140, większość młodych lekarzy wybiera bardziej szczegółowe specjalizacje.
Dodatkowo całą sprawę utrudnia fakt, że nawet połowa pacjentów, która tam trafia nie znajduje się w stanie zagrożenia życia.
- Wszystko spada na nas. Gdy staramy się odesłać pacjenta, który nie wymaga natychmiastowej pomocy, to często spotykamy się z ostrym sprzeciwem z jego strony albo osób, które mu towarzyszą. Zwykle macham wtedy ręką, żeby uniknąć niepotrzebnej i stresującej awantury - zwierza się Paweł Dziurzyński i po chwili dodaje. - Tak do końca, to nie ma co się ludziom dziwić, bo przecież dla każdego jego zdrowie jest najważniejsze.
Co stanie się w momencie, gdy wszyscy lekarze się zwolnią?
- Trudno wyprzedzać fakty i mówić co by było gdyby – ucina Elżbieta Gelert. - Przyjdzie czas, będzie rada. Na pewno nie chcielibyśmy rozmawiać o tym przez prasę, chcielibyśmy dojść do porozumienia.
Szpitalny Oddział Ratunkowy, który znajduje się w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym to miejsce szczególne, funkcjonuje całą dobę, przez siedem dni w tygodniu. Codziennie trafia tu kilkadziesiąt osób, z różnych powodów, od tych najbardziej poważnych, aż po te błahe. Po udzieleniu pomocy i badaniach lekarze podejmują decyzję czy pacjent musi zostać w szpitalu, czy zostanie odesłany do domu. Dodatkowo to jedyny tego typu oddział w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, trafiają tu pacjenci nie tylko z miasta, ale i z terenów dawnego województwa elbląskiego.
Obecnie na kontrakcie pracuje tu trzech lekarzy – dwóch specjalistów medycyny ratunkowej, jeden internista i dwie młode lekarki, które są w trakcie robienia specjalizacji i nie mogą podejmować samodzielnych decyzji.
- Na tym oddziale ciężko pracowało się zawsze, ale od kilku miesięcy, gdy z oddziału chirurgicznego odeszło trzech lekarzy, to sytuacja stała się nie do zniesienia – mówił Paweł Dziurzyński, specjalista medycyny ratunkowej. - Chirurdzy wspierali nas na bieżąco. Jeden z nich zawsze dyżurował w SOR. Teraz na konsultację chirurgiczną musimy czekać znacznie dłużej. Wydłuża się przez to czas pobytu pacjentów w SOR i decyzja odnośnie przyjęcia ich do szpitala bądź wypisania do domu.
- Wszyscy mamy po dwa albo i trzy 24-godzinne dyżury w tygodniu. Ja nie miałem wolnego weekendu od dwóch miesięcy, nie mam szans na spotkania z przyjaciółmi i normalne funkcjonowanie w rodzinie – dodaje Tomasz Lichacz, internista, który w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym pracuje od wielu lat.
Lekarze mówią, że jest coraz gorzej. Są zmęczeni, pracują zbyt wiele godzin, boją się, że popełnią błąd. Jak mówią o swojej sytuacji wielokrotnie rozmawali z dyrekcją szpitala.
- Gdy po raz kolejny prosiliśmy o zatrudnienie w SOR dodatkowych lekarzy, to słyszeliśmy, żeby się nie martwić, bo to jedynie przejściowa sytuacja. Ale czas mija i jest coraz gorzej. Nie chcemy dłużej tak ciężko pracować. Jesteśmy zestresowani i przemęczeni, a to stwarza realne zagrożenie popełnienia błędu - wyjaśniają lekarze i zapowiadają, że jeśli do końca miesiąca nic się nie zmieni, czyli nie dołączy do nich co najmniej dwóch nowych specjalistów i nie powstanie satysfakcjonujący ich nowy grafik dyżurów, to wszyscy złożą wypowiedzenia.
Lekarze zgodnie podkreślają, że w tym wszystkim nie chodzi o pieniądze, to kwestia drugorzędna.
Przyjdzie czas, będzie rada
Dyrekcja szpitala zapewnia, że o sytuacji wie, że SOR ma wsparcie z innych oddziałów i dodaje, że takie kryzysy zdarzają się we wszystkich oddziałach.
– Poradzimy sobie z tą sytuacją, ale musi być wola współpracy. Nam wszystkim zależy na rozwiązaniu tej sytuacji. Cały czas rozmawiamy z pracownikami – mówi Elżbieta Gelert, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego i dodaje, że nigdy się nie zdarzyło, żeby ten oddział miał tylko i wyłącznie własnych specjalistów, zawsze musiał się posiłkować innymi. - Najlepiej, gdybyśmy mieli tam dziesięciu pracowników i cały czas szukamy lekarzy do pracy na tym oddziale.
Nie jest to jednak taka prosta sprawa. Jak wyjaśnia Marek Pietruszka, dyrektor ds. lecznictwa w WSZ, specjalistów medycyny ratunkowej jest w całej Polsce 140, większość młodych lekarzy wybiera bardziej szczegółowe specjalizacje.
Dodatkowo całą sprawę utrudnia fakt, że nawet połowa pacjentów, która tam trafia nie znajduje się w stanie zagrożenia życia.
- Wszystko spada na nas. Gdy staramy się odesłać pacjenta, który nie wymaga natychmiastowej pomocy, to często spotykamy się z ostrym sprzeciwem z jego strony albo osób, które mu towarzyszą. Zwykle macham wtedy ręką, żeby uniknąć niepotrzebnej i stresującej awantury - zwierza się Paweł Dziurzyński i po chwili dodaje. - Tak do końca, to nie ma co się ludziom dziwić, bo przecież dla każdego jego zdrowie jest najważniejsze.
Co stanie się w momencie, gdy wszyscy lekarze się zwolnią?
- Trudno wyprzedzać fakty i mówić co by było gdyby – ucina Elżbieta Gelert. - Przyjdzie czas, będzie rada. Na pewno nie chcielibyśmy rozmawiać o tym przez prasę, chcielibyśmy dojść do porozumienia.