
Kobieta dynamit, altruistka, wulkan energii. Nie ma na nią mocnych. By pomóc człowiekowi w potrzebie, w jednej chwili rzuca swoje obowiązki i robi wszystko, by odmienić czyjś smutny los. Pracowita, energiczna, pomysłowa, zawsze uśmiechnięta. Gościem portEl Caffe była społeczniczka, prezes stowarzyszenia „Lisowianka”, działaczka Kongresu Kobiet, przedstawicielka podelbląskiej wsi Lisów, Bożena Lemierska.
Dominika Kiejdo: - Jak zmieniło się życie kobiet na wsi na przestrzeni ostatnich lat?
Bożena Lemierska: - Jeśli chodzi o codzienność, to na pewno to życie się zmieniło. Kiedyś kobiety prały przy studniach. Ich życie to była rola, rodzenie dzieci, wychowywanie ich, gotowanie. A teraz studnie zastąpiły pralki, a kobiety się kształcą. Mimo, że mieszkają na wsi, szukają czegoś nowego dla siebie. Kobiety pięćdziesiąt plus zapisują się do Uniwersytetu Trzeciego Wieku. A sama wieś jest dziś o wiele bogatsza niż kiedyś ze względu na dotacje unijne.
- A co chciałabyś zmienić w swojej okolicy?
- Wciąż brakuje nam pomieszczenia, w którym my kobiety mogłybyśmy się spotykać, by porozmawiać o swoich marzeniach, planach, wymieniać swoje doświadczenia. Brak też placu zabaw dla dzieci. Świetlica ułatwiłaby nam nasze wiejskie życie. Można by było zorganizować tam kącik dla dzieci i gdy mama jest w pracy, a dziecko trzeba odebrać z autobusu, ktoś mógłby się nim w tej świetlicy zaopiekować. Można by było ustalić dyżury i same byśmy dzieliły się opieką nad dziećmi. Lepiej tak niż zostawiać dzieci w domu, bo wiadomo, że teraz nieszczęść jest bardzo wiele. Chcielibyśmy również, by raz na jakiś czas w naszym regionie przeprowadzane były badania profilaktyczne dla kobiet i nie tylko. Podczas regionalnego Kongresu Kobiet, który odbył się w czerwcu w Węzinie, Wojewódzki Szpital Zespolony z Elbląga zorganizował takie badania i kobiety były bardzo zadowolone, bo nie musiały jechać do Elbląga po wyniki, bo wyniki zostały przysłane do nich. Bardzo byśmy chcieli, by ktoś się nami, wiejskimi kobietami, zainteresował i choć raz na trzy lata umożliwił nam takie badania u nas na miejscu. Problemem jest bowiem dla nas dojazd do Elbląga, mamy tylko dwa połączenia autobusowe rano i wieczorem. Nie ma dojazdu i taki wyjazd na badanie do Elbląga to kilkugodzinna wyprawa. Kolejną ważną sprawą są osoby niepełnosprawne i ich opiekunowie. Nie brakuje ich na naszych wsiach. Matki tych dzieci są często utrudzone i styrane pracą. Chcielibyśmy chociaż raz w roku dla tych mam i dzieci zorganizować wyjazd, podczas którego mamy by odpoczywały, a dzieciom byłaby zapewniona fachowa opieka.
- Udzielasz się bardzo mocno w Kongresie Kobiet. W czerwcu zorganizowałaś regionalny Kongres Kobiet w Węzinie. Co daje Ci udział w tym ruchu?
- Może powiem, jak weszłam do kongresu. W 2011 roku zostałam „Super Babką” „Dziennika Elbląskiego” i wtedy zauważyły mnie Jadwiga Król i Danuta Tchorowska (pełnomocniczki Kongresu Kobiet na Warmii i Mazurach – przyp. red.). Do dziś nie wiem, kto zgłosił mnie do tego konkursu. Te panie organizowały ten plebiscyt i wtedy zwróciły uwagę na mój życiorys. Były bardzo zdziwione (pozytywnie oczywiście), jak wiele osób na mnie głosowało. A otrzymałam dokładnie 1872 głosy. Byłam tym zszokowana. Całe swoje życie pracowałam i uważałam, że po prostu tak trzeba, że nie należą mi się za to żadne nagrody. Nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś dostrzega to, co robię. I wtedy Jadwiga Król powiedziała, że takiej osoby nam trzeba w Kongresie Kobiet. Zaproponowała mi wyjazd na kongres do Warszawy i gdy tam pojechałam, zobaczyłam, że wszystkie kobiety mają takie same problemy, mówią jednym językiem i nie ma rozbieżności i różnic między nimi. Nie ważne tam było to, co robią na co dzień, wszystkie byłyśmy jednakowe. Poczułam, że muszę tam być, by rozwiązywać problemy wsi i uczyć się od innych. W kongresie nie ma też żadnej rywalizacji. Jeżeli jedna kobieta potrzebuje pomocy, druga jej pomaga. Gdy przyjeżdżam z Warszawy, dostaję takiego powera do dalszej pracy, chce mi się coś robić, pomagać.
- Zorganizowałaś regionalny Kongres Kobiet w Węzinie, organizujesz Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, prowadzisz sklep, stowarzyszenie, masz liczną rodzinę. Jak Ci się udaje to wszystko pogodzić?
- Po prostu nie potrafię stać w miejscu. Praca na rzecz innych dodaje mi sił, uskrzydla mnie. Chyba nigdy nie przejdę na emeryturę. Jest przecież tyle do zrobienia.
- Trudno wymienić jednym tchem, ile robisz dla lokalnej społeczności i jakie otrzymałaś odznaczenia za swoją działalność na rzecz innych.
- Uczestniczę też w adopcji na odległość. Moje dziecko ma na imię Sumi i mieszka w Bangladeszu. W 2012 roku zostałam osobowością dekady w plebiscycie „Tym żyliśmy w pierwszej dekadzie XXI wieku”, w 2011 „Super Babką” w plebiscycie organizowanym przez „Dziennik Elbląski”, w tym roku wicemiss handlu w konkursie zorganizowanym przez ogólnopolski miesięcznik dla sklepów i hurtowni „Wiadomości Handlowe.
- Zorganizowałaś też dwie edycje Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, organizujesz Drogę Krzyżową w swojej miejscowości, pomagasz dzieciom z Domu Dziecka. Można tak wyliczać i wyliczać…
- W naszej miejscowości Lisowie nie mamy ani kapliczki ani kościoła i chciałam, by nasi mieszkańcy przeżyli coś wyjątkowego. Zorganizowałam więc Drogę Krzyżową. To było dla naszej wsi ogromne przeżycie. Niektórzy byli tak wzruszeni, że nie mogli wykrztusić z siebie słowa. Włączyłam w tę drogę także grekokatolików, których w naszych regionach nie brakuje, by poczuli się nam potrzebni. Organizuję też dożynki. W tym roku zorganizowałam prezenty dla Domu Dziecka w Marwicy, a 20 czerwca odwiedziliśmy oddział motylkowy dziecięcy w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym Elblągu i zakupiliśmy dla dzieci przybory szkolne: kredki, flamastry, bloki, długopisy. Teraz zbieramy korki plastikowe na operację dla chłopczyka z Pasłęka.
- Masz także talent pisarski. Napisałaś scenariusz do filmu.
- Dwa lata temu w Galerii El ogłoszono konkurs na ciekawą historię, której fabuła miała być związana z Elblągiem i jego okolicami. Potem tę historię trzeba było opowiedzieć podczas castingu. Miał z niej powstać scenariusz trzech ostatnich odcinków głośnego i do tej pory nieistniejącego serialu telewizyjnego. Historie oceniały dwie artystki z Krakowa, Joanna Pawluśkiewicz i Marta Deskur. Lubię pisać, więc pomyślałam, że spróbuję swoich sił. Trzeba było przesłać scenariusz i zaprezentować go przed komisją. Na casting przyszła sama młodzież w poszarpanych dżinsach i dziwnych fryzurach. Mąż powiedział do mnie: „chodźmy stąd, co my tutaj w ogóle robimy?”, a ja na to, że nie, że ja idę. I wygrałam.
- Twój scenariusz opowiada o romantycznej historii, która wydarzyła się naprawdę.
- Mało, kto zna miłosną historię, która wydarzyła się w okolicach Elbląga. Przypadkowo usłyszałam, że pod Elblągiem znajduje się góra Marii. Zaczęłam drążyć, dlaczego ta góra nosi imię tej kobiety. Szukałam tej góry, a od starszych ludzi usłyszałam piękną i smutną historię, która związana jest z tym miejscem.
- Gdy pewien elbląski kupiec zdobywa serce niedostępnej Marii.
- Ten kupiec w drodze do Elbląga zajeżdżał do leśniczówki, w której mieszała piękna kobieta. Przez kilka dni szukałam miejsca, w którym mieszkała Maria i pytałam miejscowych, jaka historia wiążę się z tym miejscem. Wszystko skrzętnie zapisywałam i na podstawie moich notatek powstał scenariusz. Maria była niedostępna dla mężczyzn, jednak gdy zobaczyła kupca, zakochała się w nim z wzajemnością. Zakochani spotykali się na znajdującym się nieopodal leśniczówki wzgórzu, spędzali tam romantyczne chwile. Sielanka się skończyła, gdy ojciec kupca zaproponował mu wyjazd do Niemiec.
- I jak to czasami z mężczyznami bywa, kupiec wyjechał i o Marii zapomniał.
- W Niemczech ożenił się i doczekał trójki dzieci. A biedna Maria tak za nim tęskniła, że wpadła w chorobę. Jednak kobieta nie dawała kupcowi spokoju i przychodziła do niego we śnie. Pewnego dnia do leśniczówki zajechał starszy pan, który znał kupca. Spotkał tam Marię i zobaczył, że jest smutna. Starszy pan domyślił się, że to ona jest tą właśnie Marią, o której wspominał mu kupiec. Powiedział jej, że kupiec ma żonę i trójkę dzieci a potem zapytał kobietę, czy ma pozdrowić od niej kupca. Maria odpowiedziała, że nie, że jeżeli kupiec jest szczęśliwy, to ona też jest szczęśliwa. Niedługo potem umarła z tęsknoty. Kupiec dowiedział się od starszego pana, że Maria pytała o niego i postanowił przyjechać do Marii. Tu dowiedział się o śmierci kobiety. Potem poszedł na wzgórze, na którym spotykał się z ukochaną i odżyły wszystkie wspomnienia. W pewnym momencie poczuł rękę na ramieniu, odwrócił się i usłyszał słowa Marii: „Dobrze, że przyjechałeś. Tak tęskniłam i czekałam na Ciebie”. „Przyjechałem, by Ciebie jeszcze raz zobaczyć. Dziękuję, że mi się ukazałaś. Obiecuję Ci, że od tej pory nigdy Cię nie zostawię i zostanę tu przy Tobie.” I w dowód miłości i tego, że Maria tak się dla niego poświęciła, postawił na wzgórzu pomnik, nazywając górę jej imieniem.
- Piękna historia. Myślę, że mało kto o niej słyszał.
- Obecnie piszę drugą jej część tym razem już fikcyjną.
- Prowadzisz stowarzyszenie „Lisowianka”. Z jakimi problemami zwracają się do Ciebie ludzie?
- Ludzie wiedzą, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wiedzą, że przesunę wszystkie chmury, by im pomóc. A ludzie mają różne problemy. Zwracają się ze sprawami rodzinnymi. Przychodzą z zapytaniem, gdzie się udać, by złożyć jakąś reklamację. Czasem chcą tylko porozmawiać. Raz przyszła do mnie starsza pani, bo zapłaciła za duży rachunek za telefon, a ja pomogłam sprawę szybko wyjaśnić.
- Jakim mottem kierujesz się w życiu?
- Moje motto to słowa Jana Pawła II: „Człowiek jest wielki nie przez to, co ma, nie przez to kim jest, lecz przez to, czym dzieli się z innymi”.
- Jakie są Twoje marzenia?
- Spełniać marzenia mieszkańców. Ich marzenia to po prostu moje marzenia. Cała moja praca jest dla nich. Chciałabym, aby bardziej się kochali, by byli życzliwi w stosunku do siebie i do innych i przede wszystkim, byśmy uczyli się pomagać, bo dobro zawsze wraca.
Bożena Lemierska: - Jeśli chodzi o codzienność, to na pewno to życie się zmieniło. Kiedyś kobiety prały przy studniach. Ich życie to była rola, rodzenie dzieci, wychowywanie ich, gotowanie. A teraz studnie zastąpiły pralki, a kobiety się kształcą. Mimo, że mieszkają na wsi, szukają czegoś nowego dla siebie. Kobiety pięćdziesiąt plus zapisują się do Uniwersytetu Trzeciego Wieku. A sama wieś jest dziś o wiele bogatsza niż kiedyś ze względu na dotacje unijne.
- A co chciałabyś zmienić w swojej okolicy?
- Wciąż brakuje nam pomieszczenia, w którym my kobiety mogłybyśmy się spotykać, by porozmawiać o swoich marzeniach, planach, wymieniać swoje doświadczenia. Brak też placu zabaw dla dzieci. Świetlica ułatwiłaby nam nasze wiejskie życie. Można by było zorganizować tam kącik dla dzieci i gdy mama jest w pracy, a dziecko trzeba odebrać z autobusu, ktoś mógłby się nim w tej świetlicy zaopiekować. Można by było ustalić dyżury i same byśmy dzieliły się opieką nad dziećmi. Lepiej tak niż zostawiać dzieci w domu, bo wiadomo, że teraz nieszczęść jest bardzo wiele. Chcielibyśmy również, by raz na jakiś czas w naszym regionie przeprowadzane były badania profilaktyczne dla kobiet i nie tylko. Podczas regionalnego Kongresu Kobiet, który odbył się w czerwcu w Węzinie, Wojewódzki Szpital Zespolony z Elbląga zorganizował takie badania i kobiety były bardzo zadowolone, bo nie musiały jechać do Elbląga po wyniki, bo wyniki zostały przysłane do nich. Bardzo byśmy chcieli, by ktoś się nami, wiejskimi kobietami, zainteresował i choć raz na trzy lata umożliwił nam takie badania u nas na miejscu. Problemem jest bowiem dla nas dojazd do Elbląga, mamy tylko dwa połączenia autobusowe rano i wieczorem. Nie ma dojazdu i taki wyjazd na badanie do Elbląga to kilkugodzinna wyprawa. Kolejną ważną sprawą są osoby niepełnosprawne i ich opiekunowie. Nie brakuje ich na naszych wsiach. Matki tych dzieci są często utrudzone i styrane pracą. Chcielibyśmy chociaż raz w roku dla tych mam i dzieci zorganizować wyjazd, podczas którego mamy by odpoczywały, a dzieciom byłaby zapewniona fachowa opieka.
- Udzielasz się bardzo mocno w Kongresie Kobiet. W czerwcu zorganizowałaś regionalny Kongres Kobiet w Węzinie. Co daje Ci udział w tym ruchu?
- Może powiem, jak weszłam do kongresu. W 2011 roku zostałam „Super Babką” „Dziennika Elbląskiego” i wtedy zauważyły mnie Jadwiga Król i Danuta Tchorowska (pełnomocniczki Kongresu Kobiet na Warmii i Mazurach – przyp. red.). Do dziś nie wiem, kto zgłosił mnie do tego konkursu. Te panie organizowały ten plebiscyt i wtedy zwróciły uwagę na mój życiorys. Były bardzo zdziwione (pozytywnie oczywiście), jak wiele osób na mnie głosowało. A otrzymałam dokładnie 1872 głosy. Byłam tym zszokowana. Całe swoje życie pracowałam i uważałam, że po prostu tak trzeba, że nie należą mi się za to żadne nagrody. Nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś dostrzega to, co robię. I wtedy Jadwiga Król powiedziała, że takiej osoby nam trzeba w Kongresie Kobiet. Zaproponowała mi wyjazd na kongres do Warszawy i gdy tam pojechałam, zobaczyłam, że wszystkie kobiety mają takie same problemy, mówią jednym językiem i nie ma rozbieżności i różnic między nimi. Nie ważne tam było to, co robią na co dzień, wszystkie byłyśmy jednakowe. Poczułam, że muszę tam być, by rozwiązywać problemy wsi i uczyć się od innych. W kongresie nie ma też żadnej rywalizacji. Jeżeli jedna kobieta potrzebuje pomocy, druga jej pomaga. Gdy przyjeżdżam z Warszawy, dostaję takiego powera do dalszej pracy, chce mi się coś robić, pomagać.
- Zorganizowałaś regionalny Kongres Kobiet w Węzinie, organizujesz Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, prowadzisz sklep, stowarzyszenie, masz liczną rodzinę. Jak Ci się udaje to wszystko pogodzić?
- Po prostu nie potrafię stać w miejscu. Praca na rzecz innych dodaje mi sił, uskrzydla mnie. Chyba nigdy nie przejdę na emeryturę. Jest przecież tyle do zrobienia.
- Trudno wymienić jednym tchem, ile robisz dla lokalnej społeczności i jakie otrzymałaś odznaczenia za swoją działalność na rzecz innych.
- Uczestniczę też w adopcji na odległość. Moje dziecko ma na imię Sumi i mieszka w Bangladeszu. W 2012 roku zostałam osobowością dekady w plebiscycie „Tym żyliśmy w pierwszej dekadzie XXI wieku”, w 2011 „Super Babką” w plebiscycie organizowanym przez „Dziennik Elbląski”, w tym roku wicemiss handlu w konkursie zorganizowanym przez ogólnopolski miesięcznik dla sklepów i hurtowni „Wiadomości Handlowe.
- Zorganizowałaś też dwie edycje Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, organizujesz Drogę Krzyżową w swojej miejscowości, pomagasz dzieciom z Domu Dziecka. Można tak wyliczać i wyliczać…
- W naszej miejscowości Lisowie nie mamy ani kapliczki ani kościoła i chciałam, by nasi mieszkańcy przeżyli coś wyjątkowego. Zorganizowałam więc Drogę Krzyżową. To było dla naszej wsi ogromne przeżycie. Niektórzy byli tak wzruszeni, że nie mogli wykrztusić z siebie słowa. Włączyłam w tę drogę także grekokatolików, których w naszych regionach nie brakuje, by poczuli się nam potrzebni. Organizuję też dożynki. W tym roku zorganizowałam prezenty dla Domu Dziecka w Marwicy, a 20 czerwca odwiedziliśmy oddział motylkowy dziecięcy w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym Elblągu i zakupiliśmy dla dzieci przybory szkolne: kredki, flamastry, bloki, długopisy. Teraz zbieramy korki plastikowe na operację dla chłopczyka z Pasłęka.
- Masz także talent pisarski. Napisałaś scenariusz do filmu.
- Dwa lata temu w Galerii El ogłoszono konkurs na ciekawą historię, której fabuła miała być związana z Elblągiem i jego okolicami. Potem tę historię trzeba było opowiedzieć podczas castingu. Miał z niej powstać scenariusz trzech ostatnich odcinków głośnego i do tej pory nieistniejącego serialu telewizyjnego. Historie oceniały dwie artystki z Krakowa, Joanna Pawluśkiewicz i Marta Deskur. Lubię pisać, więc pomyślałam, że spróbuję swoich sił. Trzeba było przesłać scenariusz i zaprezentować go przed komisją. Na casting przyszła sama młodzież w poszarpanych dżinsach i dziwnych fryzurach. Mąż powiedział do mnie: „chodźmy stąd, co my tutaj w ogóle robimy?”, a ja na to, że nie, że ja idę. I wygrałam.
- Twój scenariusz opowiada o romantycznej historii, która wydarzyła się naprawdę.
- Mało, kto zna miłosną historię, która wydarzyła się w okolicach Elbląga. Przypadkowo usłyszałam, że pod Elblągiem znajduje się góra Marii. Zaczęłam drążyć, dlaczego ta góra nosi imię tej kobiety. Szukałam tej góry, a od starszych ludzi usłyszałam piękną i smutną historię, która związana jest z tym miejscem.
- Gdy pewien elbląski kupiec zdobywa serce niedostępnej Marii.
- Ten kupiec w drodze do Elbląga zajeżdżał do leśniczówki, w której mieszała piękna kobieta. Przez kilka dni szukałam miejsca, w którym mieszkała Maria i pytałam miejscowych, jaka historia wiążę się z tym miejscem. Wszystko skrzętnie zapisywałam i na podstawie moich notatek powstał scenariusz. Maria była niedostępna dla mężczyzn, jednak gdy zobaczyła kupca, zakochała się w nim z wzajemnością. Zakochani spotykali się na znajdującym się nieopodal leśniczówki wzgórzu, spędzali tam romantyczne chwile. Sielanka się skończyła, gdy ojciec kupca zaproponował mu wyjazd do Niemiec.
- I jak to czasami z mężczyznami bywa, kupiec wyjechał i o Marii zapomniał.
- W Niemczech ożenił się i doczekał trójki dzieci. A biedna Maria tak za nim tęskniła, że wpadła w chorobę. Jednak kobieta nie dawała kupcowi spokoju i przychodziła do niego we śnie. Pewnego dnia do leśniczówki zajechał starszy pan, który znał kupca. Spotkał tam Marię i zobaczył, że jest smutna. Starszy pan domyślił się, że to ona jest tą właśnie Marią, o której wspominał mu kupiec. Powiedział jej, że kupiec ma żonę i trójkę dzieci a potem zapytał kobietę, czy ma pozdrowić od niej kupca. Maria odpowiedziała, że nie, że jeżeli kupiec jest szczęśliwy, to ona też jest szczęśliwa. Niedługo potem umarła z tęsknoty. Kupiec dowiedział się od starszego pana, że Maria pytała o niego i postanowił przyjechać do Marii. Tu dowiedział się o śmierci kobiety. Potem poszedł na wzgórze, na którym spotykał się z ukochaną i odżyły wszystkie wspomnienia. W pewnym momencie poczuł rękę na ramieniu, odwrócił się i usłyszał słowa Marii: „Dobrze, że przyjechałeś. Tak tęskniłam i czekałam na Ciebie”. „Przyjechałem, by Ciebie jeszcze raz zobaczyć. Dziękuję, że mi się ukazałaś. Obiecuję Ci, że od tej pory nigdy Cię nie zostawię i zostanę tu przy Tobie.” I w dowód miłości i tego, że Maria tak się dla niego poświęciła, postawił na wzgórzu pomnik, nazywając górę jej imieniem.
- Piękna historia. Myślę, że mało kto o niej słyszał.
- Obecnie piszę drugą jej część tym razem już fikcyjną.
- Prowadzisz stowarzyszenie „Lisowianka”. Z jakimi problemami zwracają się do Ciebie ludzie?
- Ludzie wiedzą, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wiedzą, że przesunę wszystkie chmury, by im pomóc. A ludzie mają różne problemy. Zwracają się ze sprawami rodzinnymi. Przychodzą z zapytaniem, gdzie się udać, by złożyć jakąś reklamację. Czasem chcą tylko porozmawiać. Raz przyszła do mnie starsza pani, bo zapłaciła za duży rachunek za telefon, a ja pomogłam sprawę szybko wyjaśnić.
- Jakim mottem kierujesz się w życiu?
- Moje motto to słowa Jana Pawła II: „Człowiek jest wielki nie przez to, co ma, nie przez to kim jest, lecz przez to, czym dzieli się z innymi”.
- Jakie są Twoje marzenia?
- Spełniać marzenia mieszkańców. Ich marzenia to po prostu moje marzenia. Cała moja praca jest dla nich. Chciałabym, aby bardziej się kochali, by byli życzliwi w stosunku do siebie i do innych i przede wszystkim, byśmy uczyli się pomagać, bo dobro zawsze wraca.
rozmawiała Dominika Kiejdo