Wizja wstąpienia Polski do Unii Europejskiej musiała we mnie wywołać umysłowe zaćmienie, bowiem porzuciłam swoje wysoce intratne zajęcie niezależnego geologa z uprawnieniami hydrogeologicznymi i… 1 maja 2004 roku, wraz z wstąpieniem do UE, objęłam stanowisko dyrektora Muzeum w Elblągu. Skoro w tym opętaniu najęłam się na psa podwórzowego, postanowiłam pilnować obejścia i szczekać, zamiast pchać się właścicielowi pod kołdrę i lizać stopy. Dlatego ego i kaprysy miłościwie i niemiłościwie władających miastem cierpliwie znosiłam, ciągnąc na siłę muzeum na europejski poziom.
Władzy moc
Początki były trudne, ale jakoś ruszyło. Udawało mi się przekonywać kolejnych prezydentów i radnych do tego, że warto inwestować w dziedzictwo i kulturę. Do czasu. Końcówka była już dramatyczna - kompletny brak porozumienia, nagana za pozyskanie środków UE, ręczne sterowanie nakazowo-zakazowe itp.. Jeszcze w poprzedniej kadencji despotyzm nowej władzy łagodziła większość radnych z PiS. Obecna koalicja z KO grzebie resztki podmiotowości i decyzyjności elblążan. Nie ma ucieczki. Nie wystarczyło odejście z muzeum, by umknąć hasającym sotniom. Po roku od odejścia dostałam zawiadomienie od rzecznika finansów publicznych, że w związku z negatywną opinią prezydenta załączoną do donosu na mnie, wnosi o nałożenie na mnie kary finansowej. To nawet mnie zaskoczyło. Zapobiegliwa władza zaoszczędziła już przecież na mojej odprawie, nie pozwalając dopracować ostatniego 1,5 miesiąca do emerytury, więc myślałam, że zaspokoiła swoją potrzebę upodlenia mnie. Sądziłam, że w mieście jest tak dużo ważnych problemów, że szkoda czasu na nękanie obecnych i byłych podwładnych składaniem pozwów, donosów czy rozdawaniem nagan. Jednak w tym mieście tak właśnie objawia się moc władzy. Na szczęście opinia prezydenta na temat mojej pracy nie wpływa na moją samoocenę. Nie wstydzę się tego, co po sobie zostawiłam. Obejmowałam muzeum jako kompletną ruinę – zostawiłam zmodernizowaną w 100 procentach instytucję, docenianą przez zagranicznych i polskich turystów oraz elblążan, dla których dziedzictwo kultury ma znaczenie. Niech teraz oni oceniają działania tak moje, jak i obecnych włodarzy.
Pryncypia
Samorząd czy gmina mogą być bogate tylko i wyłącznie dostatkiem swoich mieszkańców. Tego obecna władza elbląska nie chce przyjąć do wiadomości. Nie rozumie też, że lokalna społeczność musi funkcjonować jak zdrowa rodzina, gdzie dorośli nie zabiegają o zasiłki, tylko rzetelnie pracują, zapewniając maluchom byt i rozwój. Często nagradzają, motywując do działania. Tymczasem Elbląg podąża w stronę patologii, gdzie władza domaga się coraz więcej subwencji i dotacji, żonglowanie kasą staje się narzędziem nacisku na grupy mieszkańców, a ich artykułowane potrzeby są uciążliwym zawracaniem głowy. Niestety sama o zasobność miejskiej kasy i zamożność mieszkańców zadbać nie potrafi, co niebawem może doprowadzić część elblążan do prawdziwego ubóstwa. Powtarza tylko w kółko o „systematycznym zmniejszaniu przychodów, na które nie mają jako samorząd żadnego wpływu, co dotknie w konsekwencji wszystkich dziedzin życia”. O przychodach, na które samorządy mają wpływ, ani przewodniczący, ani prezydenci, ani radni nic nie mówią. O strategii i kierunku rozwoju też nie.
Najważniejszymi inwestycjami pozostają remonty dróg, potencjał turystyczno-rekreacyjny się kurczy, środki unijne przelatują zbyt często koło nosa. Jest tak źle, że nawet zdesperowani rodzice uczniów SP nr 9 ogłosili zbiórkę na remont szkoły, bo urzędnikom „nie udało się” pozyskać nań środków z Funduszu Norweskiego. Wpływy z PIT maleją, ale i elblążan jest coraz mniej. Nasze miasto staje się nieprzyjazne dla młodych rodzin, inwestorów, małych przedsiębiorców bądź samozatrudnionych. Horyzonty władz miejskich zamykają się na partyjnych towarzyszach, rodzinach i kolegach oraz kasie na wydatki. Przy tym za nic mają lokalnych przedsiębiorców i podatników, którzy im tą kasę napełniają.
Prosta decyzja
„Elblążczyzna” jest dla mnie najpiękniejszym miejscem na ziemi. Za każdym razem, gdy wracałam z najbardziej ekscytujących podróży, urzekała mnie jej odmienność. Fascynujący, różnorodny krajobraz, unikatowe bogactwo przyrody i niebanalna historia. Jednak sam Elbląg, w którym upatrywałam serce tego obszaru, sukcesywnie traci dla mnie tę wartość. Coraz trudniej godzić się ze świadomością, że wspólna kasa, do której wpływają od lat i moje podatki, zarządzana jest w antyspołeczny i antyrozwojowy sposób. Zdecydowałam więc założyć skarpetki, które jeszcze się uchowały i nie czekając na nowe ceny ciepła, wody, śmieci itp. rozpocząć kolejny, inspirujący rozdział w swoim życiu. Zachowując jednak sentyment do naszej małej ojczyzny postanowiłam tymczasem zostać dumną mieszkanką elbląskiego powiatu, w którym starosta potrafił zbudować wokół siebie koalicję ze wszystkich radnych oraz uszczęśliwioną obywatelką gminy zarządzanej przez wójta, który szanuje i dba o mieszkańców. A pan Wróblewski ze swoimi radnymi mogą ogłosi nowy sukces – skuteczne pozbycie się kolejnych podatników.
Rozstanie
To także koniec moich cyklicznych felietonów, choć nieraz pewnie jeszcze się odezwę – daleko wszakże nie uciekam. Za mną ciekawy rok budowania nowych relacji i inspirującej wymiany poglądów. Serdecznie Wam za to dziękuję. Jednak coraz trudniej i boleśniej komentować mi upadek Elbląga. Co pisać, gdy to niezwykle bogate kulturowo i tętniące życiem miasto, na naszych oczach zmienia się w peryferyjną mieścinę? Co jeszcze można powiedzieć o radnych zaganianych na nadzwyczajne sesje, by przyklepywali coś, o czym nie mają pojęcia i cieszyli się z tego, co przyniesie elblążanom kolejne troski? Czego oczekiwać od członków partii, których jedynym celem jest realizacja kaprysów kolegi z innej opcji? Jak zrozumieć kompletny brak ambicji i pozbywanie się trenera piłki nożnej wiodącego elbląską Olimpię do I ligi? Jak akceptować kolejne niedoróbki i chybione inwestycje? Ile jeszcze można pytać za Młynarskim:
„Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie? Co by tu jeszcze”? I odpowiadać za nim:
„Bo w tym jest sedno, drodzy rodacy
By się faceci czuli potrzebni, w domu i w pracy.
Niechaj ta myśl im wzrok rozpromienia, niech zatrą ręce,
Że jeszcze tyle jest do spieprzenia, a będzie więcej”
Mimo to zmykam z nadzieją, że nie wszystko stracone, bo coraz mocniej własnym głosem mówią nowi, młodsi radni. Będę trzymać kciuki, by udało im się zmienić sposób zarządzania Elblągiem, który potrzebuje nowego, obiektywnego, menadżerskiego podejścia. I chętnie tu wrócę, gdy szansa na te zmiany się skrystalizuje. Czego wszystkim pozaelitarnym elblążanom szczerze życzę.