Bycie politykiem nie musi oznaczać bycia kłamcą i oszustem oraz wykradania dzieciom lizaków, gdy akurat nie całuje się ich w główkę. Można być też uczciwym, autentycznym człowiekiem, wierzyć w sens swoich poczynań oraz poważnie traktować wyborców. I na przekór stereotypom wygrywać.
Kiedy 12 lat temu Barack Obama oświadczył, że będzie ubiegał się o fotel prezydenta USA, niemal wszyscy pukali się w głowę. Rok później triumfalnie wkroczył do Białego Domu. Politycy, aktywiści, marketingowcy, stratedzy wyborczy na całym świecie analizowali ten fenomen, by zwiększyć swoją skuteczność. Ale chyba nie wszyscy z tego skorzystali.
Obama wygrał z kilku powodów. Jego kampania to przykład politycznego marketingu angażującego odbiorców na niespotykaną skalę. Zdobył zainteresowanie młodych, skutecznie wykorzystując media społecznościowe. Jego filmiki na youtube stały się absolutnymi hitami. Wygrywał hasłem „change” i świeżością. Kluczem do sukcesu była jednak praca u podstaw – biuro w każdym hrabstwie każdego stanu, nawet takiego, w którym zdecydowane przeważają zwolennicy Republikanów. Obama wygrał, gdyż zbudował znakomitą organizację wyborczą, był charyzmatyczny i potrafił słuchać. Zjednoczył działaczy i zwolenników Partii Demokratycznej po podziałach powstałych podczas prawyborów oraz uzyskał dużo głosów publicznego poparcia od wpływowych ludzi z Warrenem Buffettem, Billem Clintonem, Colinem Powellem czy Oprah Winfrey włącznie. Jego kampania wygenerowała sporo wydarzeń, które zostały zrelacjonowane pozytywnie przez media, a za które nie trzeba było płacić. Na korzyść Obamy przemawiał jego wizerunek zwykłego Amerykanina, który pielęgnuje wartości rodzinne, jest oddany pracy na rzecz biednych i pokrzywdzonych członków lokalnej społeczności, a także ojca rodziny, który dopiero dwa lata wcześniej spłacił pożyczki studenckie.
O zmierzającej ku końcowi naszej kampanii wyborczej trudno cokolwiek dobrego powiedzieć. Długi cień rzuca wewnętrzna rywalizacja na listach wyborczych, która przekłada się na kompletny brak aktywności członków i sympatyków wszystkich opcji. Pod postami kandydatów w mediach społecznościowych ledwie dziesiątki polubień, sporadyczne udostępnienia, komentarzy niewiele, dyskusji brak. Albo kompletny brak zainteresowania, albo strach przed opowiedzeniem się publicznie po czyjejś stronie. Swoją drogą, rzadko co zasługuje na upowszechnienie. Generalnie jest sztywno, oschle, pompatycznie. I dążenie do unifikacji, by kandydatom zostawiać jak najmniej miejsca na własną inwencję. Żeby się nie wyróżniali i nie zagrażali porządkowi ustalonemu przez partyjne góry.
Brak aktywności członków i sympatyków wszelkich partii świadczy o głębokim kryzysie życia politycznego oraz jego establishmentu. Partie nie budują wokół siebie atmosfery wspólnoty i interakcji, nie posiadają prawdziwego, naturalnego zaplecza. Proponowane programy nie porywają, nie jednoczą. O ile broni się ochrona ziemi i środowiska naturalnego, bo jest naprawdę ważna, to właśnie czternasta emerytura kusi większość seniorów. Co z tego, że inny komitet proponuje zwolnienie emerytur z podatków, co da ten sam efekt, tyle że nie w drodze prezentu. Liczy się tylko prostota przekazu.
Dehumanizacja polityki prowadzi wyborców do frustracji, zniechęcenia, częstych zmian opcji, budowy negatywnych elektoratów. Coraz mniej identyfikujemy się z naszymi parlamentarnymi przedstawicielami, bo ich tak naprawdę nie poznajemy. Często sami zniechęcają nas ku temu budując przekaz, że indywidualnie niewiele znaczą, bo to partia decyduje o ich postawach. Konstruktywna debata publiczna zanikła, a pracy u podstaw zwyczajnie brak.
Kiedy tak gmerałam na fb, przeglądając publiczne strony kandydatów do parlamentu, wpadłam na stronę wielbicieli kotów. A że był akurat Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, puściłam krótki pościk z historią mojego pupila. Kilkutygodniowy maluch, poraniony, z wydłubanym oczkiem, umierający przy drodze w Macedonii, przewieziony do Albanii, tam podleczony, dostał paszport i od roku jest u nas – zdrowy, bezpieczny, kochany – nasz azylant. W ciągu doby kot dostał kilka tysięcy lajków i setki wpisów. Mimo że nigdzie nie kandyduje, a wpływ ma tylko na moje życie, gdy budzi mnie o 5 rano.
Niemniej zauważyłam, że wielu kandydatów poważnie traktuje wybory i wyborców. Na swoich stronach na fb otwierają się przed nimi, pokazują swoje prawdziwe oblicze, własne poglądy. Oczekują dyskusji i wsparcia, zachęcają do kontaktu. Głosy wołających na puszczy. A chyba zasługują, by traktować ich przynajmniej na równi z moim kotem. Nie zaszkodzi zobaczyć, co chcą przekazać, polubić albo nie, skomentować lub udostępnić, jeśli coś się spodoba. To działa w obie strony i buduje pozytywne więzi.
Do wyborów został tydzień i trzeba się na nie pofatygować. To oczywiste. Ale warto wybierać świadomie. Nie wystarczy krzyżyk na partię. Można znaleźć w tym gąszczu swojego kandydata, zaufać konkretnemu człowiekowi. Jeżeli uważamy, że interes Elbląga jest słabo artykułowany – głosujmy na elblążanina. Jeśli cenimy profesjonalizm, doświadczenie – poszukajmy takich przymiotów. Tylko tak pokażemy, na czym nam, wyborcom, zależy. A przy okazji udowodnić politycznym graczom, że nie wystarczy personalna żonglerka między sobą, a prosta manipulacja już nie chwyci. I że wbrew temu, co myślą o nas politycy, nie jesteśmy ciemnym ludem i nie wszystko kupimy. Kota w worku w szczególności.