Zaledwie kilka sekund trwało wysadzanie komina przy ul. Bema. O godz. 13 ładunki wybuchowe odpalili saperzy z Gdańska. Komin był jednym z ostatnim obiektów, przypominającym o tym, że przez ponad sto lat w tym miejscu działała mleczarnia. Wkrótce powstanie tu osiedle mieszkaniowe. Zobacz film oraz zdjęcia.
Za wysadzanie komina odpowiedzialna była firma Explosive z Gdańska. O przygotowaniach i samej akcji opowiedział nam jej szef, Piotr Bik: - W obrębie komina założyliśmy 67 ładunków materiału wybuchowego, łącznie 5,5 kilograma dynamitu – zapowiadał około godziny 12. - Wybuch będzie jednorazowy tzn. wybuchną wszystkie ładunki w tym samym czasie. Komin powinien przewrócić się w kierunku placu budowy. Z uwagi na najbardziej niebezpieczne elementy, czyli odłamki, falę uderzeniową szkodliwą dla ludzi, nadmierny hałas zbudowaliśmy specjalną osłonę.
- Komin ma 41 metrów wysokości, jest w miarę stabilny, niepopękany – komentował dalej. - Teren po starej mleczarni jest bezpieczny. Za plecami mamy park i jedynym kłopotem będzie przekonanie ludzi, by na czas wysadzania wycofali się z terenu zielonego. Wystawimy więc pięć posterunków ochrony, będzie też dźwięk syren zwiastujący wybuch. Sam wybuch to ułamek sekundy, natomiast przewrócenie komina potrwa maksymalnie 15 sekund - kontynuował Piotr Bik. - Technikę można porównać z łamaniem drzewa. Po kominie zostanie kupa gruzu, który właściwie do niczego się nie nadaje – prognozował. - Cegła, przez lata wystawiona na działanie toksycznych związków węgla, może posłużyć co najwyżej jako surowiec pod parking czy drogę leśną.
- O akcji wysadzania komina, zgodnie z przepisami, powiadomiliśmy m.in. policję, straż pożarną, straż miejską, nadzór budowlany - wyjaśniał Piotr Bik. - Wcześniej wykonaliśmy projekt, który został zatwierdzony w urzędzie. Przez 25 lat wysadzania wszystko przebiegało zgodnie z projektem, ale zawsze musimy liczyć się z możliwością upadku obiektu w innym miejscu niż planowany – dodał z ostrożnością.
Dziś jednak wszystko przebiegło zgodnie z planem.
To nie pierwsza wizyta gdańskiej firmy zajmującej się pracami wyburzeniowymi i minerskimi w Elblągu.
- Zaczynaliśmy w latach 90. na terenie browaru, wtedy EB – wspominł Piotr Bik. - Wysadzaliśmy tam mnóstwo urządzeń. Największym elementem był budynek przedszkola zakładowego i strop w schronie przeciwatomowym, który był usytuowany pod biurowcem. Strop był strasznie silny. Z kolei w rejonie ul. Skrzydlatej, a także w pobliżu teatru wysadzaliśmy elementy dla sieci ciepłowniczej. Rozminowywaliśmy teren w rejonie Nowej Holandii, a podczas budowy „siódemki” także teren od Kazimierzowa do wylotu na Pasłęk – wyliczał. - W Elblągu mieliśmy także jedną z ciekawszych robót - dodał. - Rozbijaliśmy skarbiec w banku, bo wybudowano go z błędnym założeniem. Do pomieszczenia, gdzie przechowywane były pieniądze worki z gotówką trzeba było wnosić po schodach. Firma, która bank przejęła wydała więc wyrok na skarbcu. To była trudna praca - przyznał po latach Piotr Bik. - Beton bankowy jest zbrojony, a dodatkowo miały ocaleć drzwi pancerne do skarbca, które ważyły 3,5 tony. Ładunki umieszczaliśmy licznie, po 5 gramów, jak przyprawę do zupy. Kosztowało nas to mnóstw zdrowia, bo kurz w pomieszczeniu nie ma się gdzie rozejść, gazy są rakotwórcze więc musieliśmy tę robotę odchorować.
Mimo, że to trudna i niebezpieczna praca Piotr Bik marzył o niej od dziecka i swojego wyboru nigdy nie żałował.
- Miałem 15 lat, gdy zobaczyłem, jak starsi koledzy w piaskownicy mieszali saletrę potasową z cukrem i robili różne inne wynalazki - wspominał. - Spodobało mi się i zapadła decyzja, by przestawić się na tematy saperskie. Wymyśliłem, że pójdę do szkoły wojskowej, bo nie wiedziałem, że są i cywilne kierunki. Dziś taki właśnie bym wybrał. No, ale trudno. W wojsku byłem krótko, bo po zmianie ustroju założyłem jedną z pierwszych w Polsce firm saperskich. I robię to, co lubię, mimo, że to zawód stresujący, który zżera nas od środka. Zawsze przecież coś może pójść nie tak - zakończył Piotr Bik.
- Komin ma 41 metrów wysokości, jest w miarę stabilny, niepopękany – komentował dalej. - Teren po starej mleczarni jest bezpieczny. Za plecami mamy park i jedynym kłopotem będzie przekonanie ludzi, by na czas wysadzania wycofali się z terenu zielonego. Wystawimy więc pięć posterunków ochrony, będzie też dźwięk syren zwiastujący wybuch. Sam wybuch to ułamek sekundy, natomiast przewrócenie komina potrwa maksymalnie 15 sekund - kontynuował Piotr Bik. - Technikę można porównać z łamaniem drzewa. Po kominie zostanie kupa gruzu, który właściwie do niczego się nie nadaje – prognozował. - Cegła, przez lata wystawiona na działanie toksycznych związków węgla, może posłużyć co najwyżej jako surowiec pod parking czy drogę leśną.
- O akcji wysadzania komina, zgodnie z przepisami, powiadomiliśmy m.in. policję, straż pożarną, straż miejską, nadzór budowlany - wyjaśniał Piotr Bik. - Wcześniej wykonaliśmy projekt, który został zatwierdzony w urzędzie. Przez 25 lat wysadzania wszystko przebiegało zgodnie z projektem, ale zawsze musimy liczyć się z możliwością upadku obiektu w innym miejscu niż planowany – dodał z ostrożnością.
Dziś jednak wszystko przebiegło zgodnie z planem.
To nie pierwsza wizyta gdańskiej firmy zajmującej się pracami wyburzeniowymi i minerskimi w Elblągu.
- Zaczynaliśmy w latach 90. na terenie browaru, wtedy EB – wspominł Piotr Bik. - Wysadzaliśmy tam mnóstwo urządzeń. Największym elementem był budynek przedszkola zakładowego i strop w schronie przeciwatomowym, który był usytuowany pod biurowcem. Strop był strasznie silny. Z kolei w rejonie ul. Skrzydlatej, a także w pobliżu teatru wysadzaliśmy elementy dla sieci ciepłowniczej. Rozminowywaliśmy teren w rejonie Nowej Holandii, a podczas budowy „siódemki” także teren od Kazimierzowa do wylotu na Pasłęk – wyliczał. - W Elblągu mieliśmy także jedną z ciekawszych robót - dodał. - Rozbijaliśmy skarbiec w banku, bo wybudowano go z błędnym założeniem. Do pomieszczenia, gdzie przechowywane były pieniądze worki z gotówką trzeba było wnosić po schodach. Firma, która bank przejęła wydała więc wyrok na skarbcu. To była trudna praca - przyznał po latach Piotr Bik. - Beton bankowy jest zbrojony, a dodatkowo miały ocaleć drzwi pancerne do skarbca, które ważyły 3,5 tony. Ładunki umieszczaliśmy licznie, po 5 gramów, jak przyprawę do zupy. Kosztowało nas to mnóstw zdrowia, bo kurz w pomieszczeniu nie ma się gdzie rozejść, gazy są rakotwórcze więc musieliśmy tę robotę odchorować.
Mimo, że to trudna i niebezpieczna praca Piotr Bik marzył o niej od dziecka i swojego wyboru nigdy nie żałował.
- Miałem 15 lat, gdy zobaczyłem, jak starsi koledzy w piaskownicy mieszali saletrę potasową z cukrem i robili różne inne wynalazki - wspominał. - Spodobało mi się i zapadła decyzja, by przestawić się na tematy saperskie. Wymyśliłem, że pójdę do szkoły wojskowej, bo nie wiedziałem, że są i cywilne kierunki. Dziś taki właśnie bym wybrał. No, ale trudno. W wojsku byłem krótko, bo po zmianie ustroju założyłem jedną z pierwszych w Polsce firm saperskich. I robię to, co lubię, mimo, że to zawód stresujący, który zżera nas od środka. Zawsze przecież coś może pójść nie tak - zakończył Piotr Bik.
A