To już prawdziwy nalot. Nawet do pięciu razy dziennie elbląscy strażacy jadą usuwać gniazda os, szerszeni i roje pszczół. Dzisiaj (1 lipca) strażacy walczyli z owadami między innymi na ul. Moniuszki. Nie na darmo mówi się „zły jak osa”, rozdrażnione owady bywają bardzo niebezpieczne.
I chociaż znawcy tematu usprawiedliwiają, że szerszenie i osy atakują w obronie swojego gniazda, to dla strażaka, który musi się z nimi uporać, marne pocieszenie.
- Jak tylko zaczynają się upały, mamy więcej interwencji związanych z owadami - tłumaczy Przemysław Siagło z elbląskiej straży pożarnej. - Bywa, że musimy wyjeżdżać nawet pięć razy dziennie. Pracujemy głównie popołudniem, kiedy owady są już w gnieździe.
Jeśli kokon jest w łatwo dostępnym miejscu, jest zdejmowany i wraz z owadami wywożony do lasu. Pszczoły najczęściej zabierają zaprzyjaźnieni pszczelarze. Jeśli owady usadowiły się gdzieś pomiędzy szczelinami, strażacy używają środków chemicznych i zatykają otwór. Tak właśnie było w czasie dzisiejszej interwencji na ulicy Moniuszki.
- Mam rocznego synka, nagle na jego rączce zobaczyłem osę - opowiada mieszkaniec ul. Moniuszki. - Zacząłem się rozglądać i okazało się, że w rogu balkonu jest całe gniazdo. Zadzwoniłem do spółdzielni, a ta wezwała strażaków.
Chociaż strażacy do pracy używają strojów ochronnych, to zdarza się, że rozwścieczony owad ich dopada.
- Użądlenia, niestety, nie są rzadkością. W ubiegłym roku aż 10 razy strażaków odwoziliśmy do szpitala na zastrzyk odczulający, to takie dodatkowe ryzyko zawodowe - wyjaśnia Przemysław Siagło.
- Jak tylko zaczynają się upały, mamy więcej interwencji związanych z owadami - tłumaczy Przemysław Siagło z elbląskiej straży pożarnej. - Bywa, że musimy wyjeżdżać nawet pięć razy dziennie. Pracujemy głównie popołudniem, kiedy owady są już w gnieździe.
Jeśli kokon jest w łatwo dostępnym miejscu, jest zdejmowany i wraz z owadami wywożony do lasu. Pszczoły najczęściej zabierają zaprzyjaźnieni pszczelarze. Jeśli owady usadowiły się gdzieś pomiędzy szczelinami, strażacy używają środków chemicznych i zatykają otwór. Tak właśnie było w czasie dzisiejszej interwencji na ulicy Moniuszki.
- Mam rocznego synka, nagle na jego rączce zobaczyłem osę - opowiada mieszkaniec ul. Moniuszki. - Zacząłem się rozglądać i okazało się, że w rogu balkonu jest całe gniazdo. Zadzwoniłem do spółdzielni, a ta wezwała strażaków.
Chociaż strażacy do pracy używają strojów ochronnych, to zdarza się, że rozwścieczony owad ich dopada.
- Użądlenia, niestety, nie są rzadkością. W ubiegłym roku aż 10 razy strażaków odwoziliśmy do szpitala na zastrzyk odczulający, to takie dodatkowe ryzyko zawodowe - wyjaśnia Przemysław Siagło.
W ubiegłym roku strażacy wyjeżdżali do tego typu interwencji prawie 300 razy, w tym sezonie już 33, ale jak sami podkreślają, to dopiero początek upałów, a więc i kłopotów z owadami. Godzinna praca strażaków, wykorzystania sprzętu i paliwa kosztuje około tysiąca złotych.
kojot